Zofia Dzieniszewska - zapiski
Wyjazd rozpoczynamy pakuj±c siê do pociagu Wroc³aw- Lwów. Z reszt± ekipy- czyli Piotrkiem i Krzy¶kiem mamy siê spotkac we Lwowie. Jednak póznym wieczorem okazuje siê, ze nie zd±¿yli na planowane po³±czenie w Krakowie, na nasz poci±g ju¿ nie ma biletów, siedz± w Przemyslu i ogolnie s± w „czarnej d...”. Nasz pociag przejezdza przez Przemy¶l jakos w nocy, wiêc my¶le, ze co szkodzi popytac obs³uge czy by ich jakos nie przemycili do Lwowa w swojej kabinie albo w korytarzu. Nasz prowadnik, Stiopa, krêci troche nosem, drapie siê za uchem, posapuje, mruczy ale w koñcu stwierdza, ze wszystko siê da, ale oczywiscie nie za darmo. Ostatecznie ch³opaki w Przemy¶lu zostaja ulokowani w s³uzbowym przedziale. Przychodzi jeszcze kierownik poci±gu i podkreslajac swoja funkcje kasuje chlopakow jeszcze na 10zl. Drugiej prowadnicy tez nie podoba siê , ze siê krêce po korytarzu zamiast spaæ i gadam z ch³opakami, ka¿e mi wracac do przedzia³u: „bo nied³ugo bêdzie granica”. A minê to ma taka jakby te¿ planowala na dodatkowych pasazerach ubiæ jaki¶ swoj wlasny interes
Tym samym stawiamy siê we czwórke rano we Lwowie
dobrze, ze jecha³y ukrainskie wagony bo z Polakami to by chyba nie by³o szans na powodzenie takiej akcji!
Przy dworcu zabrak³o pradu we wszystkich knajpkach wiêc nasze plany soliankowo- pierozkowe spe³zaja na niczym. Mo¿na siê pocieszac jedynie dobrym, lokalnym piwem.
Kolejnym naszym miejscem przesiadkowym jest Iwano-Frankiwsk. Odwiedzam tam kibelek , gdzie od progu uderza i¶cie niekibelkowy zapach. Przywodzi na my¶l raczej indyjskie sklepy albo szkolne wycieczki, gdzie w kazdym pokoju za pomoca wonnych kadzide³ek t³umi³o siê inne, niepo¿±dane zapachy roznosz±ce siê w powietrzu
Na sciance miêdzykabinowej stoi dymiacy patyczek roznosz±cy wokó³ aromat jakiegos drzewa sanda³owego (i jednoczesnie malowniczo kopc±cy na sufit
Na dworcu autobusowym jakos nie zauwa¿am krawêznika, spadam z niego a przygniatana ponad 20 kg plecakiem nie jestem w stanie z³apac równowagi , rozlega siê nieprzyjemne „chrup” w nodze
Na tym etapie przepuszczamy autobus do Ka³usza i ogladam noge... Niby siê rusza, ale boli jak szlag przy kazdym krzywym st±pnieciu no i puchnie... Pierrr*** pech- dlaczego w pierwszy dzien? Dlaczego ja zawsze muszê sobie zrobic jakas glupi± krzywde? Rozumiem skrecic noge po wyczerpujacej wycieczce na ruchomym, ¶liskim gorganie w czasie deszczu- ale na dworcu w centrum wojewodzkiego miasta??
Nie pozostaje nic innego jak owinac noge mocno banda¿em i dowlec siê do autobusu.. A w g³owie szumi± same z³e mysli i ³zy cisna siê do oczu- jest slonce, jest fajna ekipa, jest czas, jest klimatyczny plan, przed nami ³any ukrainskich dzikich gór- i co teraz bêdzie z nasza wyprawa?
W Ka³uszu odnajdujemy mi³a knajpkê na parterze wie¿owca, malutka, niepozorna a zarcie bardzo dobre.
Marszrutka do Osmo³ody, która podjezdza jest chyba 3 razy za mala w stosunku do ilosci chc±cych siê zalapac na podroz pasazerow. Jeszcze przed odjazdem jakas babka wszczyna zamieszanie w marszrutce, bo kierowca nie ma apteczki a jej jest pilnie potrzebna. Okazuje siê , ze jej corka biegnac na przystanek wywalila siê jak dluga i troche siê poobijala. Ech... jaki¶ pechowy ten dzisiejszy dzien.. Piotrek dokopuje siê do swojej apteczki i wspomaga babke woda utleniona i plastrami. Jak siê pozniej okazuje jest to Julia, która wraz z mezem prowadzi w Osmo³odzie pensjonat „Arnika”. Mimo totalnych roznic w ¶wiatopogladzie dosyæ sympatycznie nam siê rozmawia po drodze. Julia czêsto jezdzi do Polski, bardzo lubi Wroc³aw i jego galerie handlowe. W ostatnim miesiacu jezdzila tez na jakie¶ warsztaty w Ustrzykach, gdzie ucza siê od naszych prowadzenia agroturystyki. Ciekawe, czy ju¿ siê nauczyli , ze turyste w ub³oconych butach trzeba wyrzucac za drzwi na zbity pysk, nie przyjmowac nikogo na mniej ni¿ trzy noclegi i wpuszczac pod dach tylko tych , którzy dokonywali telefonicznej rezerwacji pol roku wczesniej i koniecznie uiscili zaliczke.. A mo¿e to dopiero nastêpna lekcja bêdzie? Na jesieni Julia znow jedzie na warsztaty do Ustrzyk... Opowiada nam tez o gorganskich chatkach- tej na Matachowie, która jest z roku na rok w coraz gorszym stanie oraz chatce pod Mo³oda, trudnej do odnalezienia, ale bardzo przyjemnej, zadbanej i dobrze zaopatrzonej. Zaprasza nas tez w podziece na kawe, ale chyba nie skorzystamy gdy¿ planujemy raczej poszukac jakiegos jedzenia.
Autobus do Osmo³ody z Ka³usza jedzie 3 godziny. W koncu ma do pokonania ok 60 km, wyboista, czesciowo naruszona przez powodzie droga. Niestety w ciagu calej podrozy nie jest przewidziany ¿aden postoj na kibelek. Mnie udaje siê skorzystac z 5 min postoju w Broszniw Osada, acz czeka mnie przepchniecie siê przez stojacy w calej marszrutce t³um ludzi i bagazu, a nastêpnie dogalopowanie do knajpy ze skrecona noga i powrot... uffff, poczekali... I nawet cud- nikt z dzikiego t³umu nie zaja³ mojego miejsca- „bo tam diewuszka siedziala”..
Marszrutka podskakuje na wybojach a przez tylne niedomykajace siê drzwi i dziury w dachu wpada ja tumany kurzu i py³u. Zaczyna drapac w oczy , chrzê¶cic w zêbach, pokrywac cienka warstwa nasze plecaki- a padajace z szyber-dachu promienie s³onca przepieknie siê rozszczepiaja na jego drobinach.
Po drodze mijamy mostek pe³en wspomnien- to tu przed niespe³na dwu laty rozsypa³a siê skodusia, tu spalismy w rowie, tam zbieralismy srubki z asfaltu, tam Walerka bieg³ do lasu po drut... Czy cos siê tu zmienilo? Nie mamy czasu siê przyjrzec bo marszrytka ¿wawo niesie nas dalej.
Nagle w marszrutce na przystanku krzyk! Zagina³ kotek! Ma³y kotek! Ciezko szukac jak ¶cisk taki, ze szpilke ciezko wsadzic.. W koncu go znajdujemy, pod siedzeniem- pluszowa zabawka. A maly wlasciciel kotka macha nam radosnie ³apk± gdy odjezdzamy...
W Osmo³odzie kafe zamkniete wiêc udajemy siê pod sklep, gdzie wyhacza nas Sasza, legitymujacy siê jako lokalny przedstawiciel gorskiej ratowniczej s³u¿by. Przedstawia nam koniecznosc registracji w jego biurze i jedna osobe z dokumentem zabiera ze soba. Biuro miesci siê w drewnianym, pietrowym budynku, który zawsze mia³am za opuszczony. Mroczne wnêtrze, skrzypi±ce pod³ogi, wszechobecne kable, które ju¿ chyba nigdzie nie prowadza. Duzy, stalowy klucz otwiera nam drzwi milego pokoju, którego sciany wylozone s± mapami i zdjeciami z okolicznych gor. Sasza wyciaga duza ksiege o po¿ó³k³ych, nadgryzionych przez czas kartach. Ponoc wpisuja tu marszruty turystow od lat 80 tych (dziwne, ze jakos wczesniej nigdy na ni± nie trafilam). W koncu w ksiazce l±duje i mój numer paszportu oraz trasa Osmo³oda- Synewir, która Sasza przewiduje na 3 dni
Ogolnie bardzo przeprasza, ze mnie tu sciagnal, ale ponoc ostatnie dwa przypadki jakie im zafundowali polscy turysci, zachecily ich do takiego dzialania. Jeden to taki, ze turystka z Krakowa z³amala noge na Grofie i potem probowala wystapic do lokalnej ratowniczej sluzby o odszkodowanie, bo nikt jej nie uprzedzil, ze w gorach pozna jesienia jest niebezpiecznie i nie by³o informacji na dole, ze szlaki s± oblodzone. Drugi to jaki¶ mlody chlopaczek z zachodniej Polski, który nawia³ z domu i znalezli go w rejonie Ihrowca. I oboje nie byli spisani w magicznej ksiazce w Osmo³odzie- i Sasza mial przez nich klopoty...
Pokazuje mi te¿ rozne mapy i zdjecia okolic, co chwile wypytujac czy na pewno mamy wlasciwy sprzet do gorskich wycieczek, orientujemy siê w terenie , czy wiemy , ze w Gorganach latwo siê zgubic, ze nie nale¿y wychodzic w gory w z³a pogode, albo jak jaki¶ uczestnik ma problemy ze zdrowiem.. I tu jakos przykuwa jego uwage moja noga- nawet siê pyta czy mnie przypadkiem nie boli, bo jakos tak dziwnie chodze... Oczywiscie zapewniam, ze wszystko w porzadku
Gadamy chyba z godzine- az toperz zaczal mnie szukac.
W sklepie kupujemy piekielnie drogie ziemniaki- 15 UAH za kilogram! Nie wiem co siê stalo na Ukrainie z tymi ziemniakami!!
Nastêpnie udajemy siê na pole namiotowe na zakrecie, gdzie stawiamy namioty, zasiedlamy jedna wiate oraz robimy wielkie ognicho.
Jest akurat weekend wiêc obozuja tu tez dwie grupki miejscowych- jedni biegaja po lesie z pi³a spalinowa a drudzy z maczet±
Ci z pi³a s± bardziej gro¼ni – przyjechali autem wiêc robia dyskoteke z pola namiotowego. Muzyka umck umck bum bum niesie siê po calym lesie. Ostatecznie w nocy przenosimy namioty w las, bo tu nie ma szansy zmru¿yc oka.. Cala noc tez slychac nieludzkie ,bulgoczace wrzaski dwoch panienek z tej ekipy, które chyba w ten sposob chca podkreslic swoja atrakcyjnosc. Nie udalo nam siê na Polesiu trafic na tokowiska g³uszczow – to tu mamy przeglad innych odglosow godowych
)))
Rano budzi nas deszcz.. Probujemy przeczekac, ale wraz z up³ywem czasu zawleka siê coraz bardziej. Wszyscy s± dosyæ za³amani, a ja w cicho¶ci ducha niezmiernie siê ciesze ta pluchowata pogoda... Jest szansa, ze dzi¶ nigdzie nie pojdziemy i noga troche wydobrzeje
)
W mokrym namiotach zle siê spedza caly dzien wiêc uderzamy do knajpy! Z charczacego, ciagle gasnacego telewizora pod sufitem puszczaja moje ulubione „Bie³yje rozy”
a babka przyrz±dza nam makaron z parówka i bia³a kapusta.
Poznajemy tez miejscowego le¶niczego Dimê, który mowi, ze dba o porz±dek, sprawdza czy pole biwakowe nie jest zasmiecone, narzeka , ze nie ma jeszcze grzybow i cos chyba zgubil w lesie i tego szuka- ale czego? Mowi dosyæ niewyraznie i nie wszystko jestesmy w stanie zrozumiec..
Po drodze zaczepia nas tez Sasza-ratownik, chwalac nasza odpowiedzialnosc, ze nie poszlismy w gory w tych potokach deszczu. Poleca tez ostatnie gospodarstwo przy szlabanie, aby tam kupic mleko, ser czy ziemniaki. Faktycznie s± tam tansze ni¿ w sklepie, gratis dostajemy jeszcze sól malowniczo zawinieta w gazete oraz zielona cebulke i koperek.
Mo¿na tu tak¿e zanocowac jakby kto chcial- du¿o taniej i sympatyczniej ni¿ w lokalnych pensjonatach.
W ulewnym deszczu rozpalamy dymiace ognisko i owinieci w nieprzemakalne ubranka brodzimy w b³otnistym igliwiu piek±c ziemniaki, degustujemy lokalne wina i s³uchamy opowiesci Piotrka o czasach wojska..
Rano wita nas slonce. Przychodzi babka, od której kupowalismy ziemniaki- oddac 5 hrywien, bo wczoraj nie miala wydac.. ¯e tez jej siê chcialo isc taki kawal.. Niesamowita jest uczciwosc tutejszych starszych ludzi..
Noge obwi±zuje banda¿em jak mocno siê da- idzie siê nawet dobrze, ale drêtwieje jak siê stoi.. Ale coz robic?
Pe³zniemy dolin± i dosyæ szybko ³apiemy stopa- gruzawik do zwózki drewna , taki z dzwigiem. Nie bardzo jest siê gdzie dogodnie trzymac, w podlodze jest dziura , w której widac pracujace ogromne turbiny silnika. Najbardziej jednak mam obawe, zeby nieruchoma ³apa dzwigu siê nie obluzowala na jakims wertepie i nie zaczela tañczyc na wszystkie strony. Jedziemy tylko do Mszany. Woko³ jak okiem siêgn±æ lasy, gory, potoki.. i inne gruzawiki
czasem przemknie jakas ublocona po dach niwa.
Podejscie na Mo³od± pocz±tkowo okropnie strome. Wokó³ liczne ¶lady po wycince drzew, okorowane pnie, stosy ga³ezi, zryte drogi zwózkowe.. Patrzac na okoliczne góry widac jakby slady pazurów, zdrapujacych fragmenty gêsto porastajacych stoki lasow.
Planujemy dzi¶ dotrzec do le¶nej chatki polo¿onej miêdzy Mo³od± a Jajkiem Perehiñskim. Zgodnie z mapa skrecamy w sciezke, która zaraz zanika. Idziemy do¶æ dlugo klucz±c po bezdrozu i zaroslach , rozgladajac siê wszedzie- chatki nie ma..
Zrezygnowani postanawiamy ju¿ poddac siê i wracac. Mo¿e za wczesnie skrecilismy? Mo¿e tej chatki wcale nie ma? Ju¿ wracamy gdy nagle zza drzewa wy³ania siê postac. Zdziwienie nie ma granic- takie spotkanie! Na gorganskim zboczu, z dala od szlaku, ba! nawet sciezki tu nie ma.. Spotkany osobnik okazuje siê byæ samotnie wedrujacym polskim turysta- przedstawia siê jako Tadeusz z Torunia. Co jeszcze bardziej zdumiewajace- wita mnie stwierdzeniem: „A ja cie znam! Jestes mo¿e buba?”
jak siê okazuje równie¿ szuka chatki! Wiêc jak dwie niezalezne ekipy czego¶ szukaja to to musi gdzies byæ!
Dochodzimy do malowniczej polany calej zarosnietej wysokim szczawiem i ³opianami- brodzimy w nich po pas!
Chatka okazuje siê nie byæ na polanie tylko dalej w lesie, jest tak dobrze ukryta , ze chlopaki prawie na nia wpadaja. W chatce otwarte jest tylko jedno pomieszczenie- reszta zamknieta na g³ucho. W dostepnym pokoiku jest jednak wszystko czego potrzeba- fajny piec, podest do spania, jakie¶ krzesla, poleczki, wieszaki. Jest nawet troche naczyn kuchennych.
Gadamy dlugo przy winku- o wyjazdach na Ukraine w latach 90 tych- zapadla mi w pamiec jedna opowiesc- o babci z Rafaj³owej , która przez dlugie lata trzymala podarek od Tadeusza- ma³e myde³ko.. O alpinizmie, wspinaczach co mimo licznych wypadkow nie zrezygnowali z niebezpiecznej pasji, ksiazkach Kruszony, turystach ze wschodu, którzy potrafia sobie radzic w trudnych warunkach, urokach studiowania 20 lat temu czy lesnych, bezobslugowych chatkach.. Szczegolnie podoba mi siê opowiesc o chatce pod Parenkami. Jest tam nieopodal niej wodospad, gdzie mo¿na usiasc na skalnym krzesle w lodowatej wodzie.. Obrzêd ten uwazany jest za pasowanie na prawdziwego „gorgañczyka”.
Probujemy tez rozpalic ognisko, ale niemilosiernie dymi. Mamy troche obawy, ze jeszcze kogo¶ to zwabi, a tu w koncu rezerwat.. Ot taki uraz z Polski, ze czlowiek siê boi wlasnego cienia.. Ogolnie ludzi spotykamy przez cala gorska czê¶æ wyjazdu niewiele- 3 turystow i jednego pasterza.. Pog³owie napotkanych zywych istot powiekszaja za to konie, krowy, owce... i sprytne , chatkowe myszy.
¦pimy chyba do 10 po czym postanawiamy wrocic do wydeptanej sciezki prowadzacej na Mo³oda. Jednak jakos nie umiemy poj¶æ ta sama droga co wczoraj. Wbijamy siê w zbocze troche za wysoko, podchodzimy az pod granice kosówki, któr± jak wiadomo nie idzie siê najlepiej. Schodzimy wiêc nizej wkraczajac w ¶wiat ogromnych paproci, spróchnia³ych pni, korzeni o fantazyjnych ksztaltach i innych przedstawicieli lokalnego chaszcza.
Gdy odnajdujemy sciezke- zegnamy siê z Tadeuszem, on schodzi w dól.. Mo¿e kiedys znow spotkamy siê gdzies zupelnym przypadkiem na karpackim bezdro¿u?
Pogoda ¶rednia ,ale co najwazniejsze nie pada. Widoki tez nawet jakie¶ s±.
Na jednym szczycie, tam gdzie triangu³ – niespodzianka! Ch³opaki zatykaj± flage
Na wlasciwym szczycie totalna mg³a...
Parê razy toperz przenosi mi plecak przez odcinek gorganu bo nie bardzo jestem w stanie isc z ta noga po ruszajacych siê kamulcach..
Na prze³eczy pod Jajkiem Ilemskim kilka dzikich koni i smutny obrazek. W kilka drzew wielkimi æwiekami powbijano szlakowskazy i proekologiczne odezwy o koniecznosci zabierania smieci po biwaku i czasie rozpadu roznych surowcow.. Po tabliczkach sp³ywa gêsto ¿ywica, jak to mawia³ mój dziadek „pachn±ce ³zy i krew drzew”.. Acz jestem pewna, ze wiêkszo¶æ szanownych gorganskich znakarzy widz±c wyciete na drzewie no¿em „kocham Jolke” zaraz zakrzyknie „Wandalizm!!!” Przera¿aj±ca jest wzglednosc tego swiata...
Na samej tylko przeleczy okaleczono w ten sposob 5 drzew...
Idziemy dalej na po³onine Hycza. Droga to jedna breja b³ota i konskich odchodów.
Na Hyczy wielka polana a na niej mi³a chatka. W srodku troche brudno- chyba mieszkal tu kiedys baca razem z ³owieckami. Na pod³odze sporo pozostalosci po ³owieckach (i nie mam na mysli we³ny
) Piec dymi straszliwie, zeby siê nie zadusic trzeba trzymac otwarte drzwi. Krzysiek wymysla fajne zamkniecie do pieca.
Miejsce z woda jest nawet oznaczone na mapie i tabliczk± w terenie. W rzeczywistosci okazuje siê b³otnista m³ak±, gdzie widac du¿o sladow po koniach ( i nie tylko s± to slady kopyt
) mo¿na jednak wys³uchac, ze troche wyzej strumyczek troche p³ynie. Toperz wykopuje jamkê gdzie gromadzi siê woda i mo¿na j± nabierac po pó³ kubeczka, ale latwo ja zm±cic. 3 butelki napelniamy chyba poltorej godziny. W trakcie zbierania wody meszki chc± nas zjesc zywcem.
W chatce rozpijamy butelczyne medowej z percem (tak wiem, jestesmy nienormalni, targalismy ja z Osmo³ody
) Gawedzimy o tym i owym oraz wspominamy rozne krymskie potrawy jakie bysmy teraz chetnie zjedli: czeburieki, lepioszki, dyñki, arbuzy, pomidory itp.
Spac k³adziemy siê pozno. Piec zalewamy „kobylanka”- bo tak nazwalismy bogata w rozne nawozy wode bijaca w b³otnistych zrodlach Hyczy.
Zasypiajac mysle , zeby nie zapomniec nakarmic jutro tutejszej myszy, o której wspominal Tadeusz.
Piotrek i Krzysiek chyba cierpi± na bezsennosc! Budza nas kolo 7 szczêkaniem garnków! My bysmy chetnie jeszcze z dwie godzinki pospali. Probujemy uciec na ³±ke z karimatami, ale tam ju¿ na nas czekaja krwio¿ercze meszki
Potem przychodza do chatki 4 konie z dzwoneczkami na szyi. Karmimy je chlebem, który nam siê troche porozgniata³ w plecaku. Toperz siê martwi, zeby mu nie zjad³y suszacych siê na ³±ce butow. Ostatecznie koniki robia siê coraz bardziej ¶mia³e, wchodza do sieni i zaczynaja podskubywac spiwory.
Dalej idziemy w dó³ ¶ciezka przypominajaca koñski trakt. Na polance Kruh³e M³aki ³adne widoczki na okolczne szczyty. I kolejna porcja dzikich konikow
W lesie udaje mi siê uratowac ¿uka , który topi siê w ka³u¿y. Taki fajny, z kolorowym, mieniacym siê w s³oncu pancerzykiem.
Schodzimy do cudnej doliny przed wsia S³oboda- miejsce spotkania dwóch chlupocz±cych potoczkow, wygrzane ogromne kamienie, kilka dogodnych miejsc na rozbicie namiotow. My z toperzem zostajemy nad szemrz±ca woda oddajac siê blogiej sielance, wygrzewajac stare kosci i pluskajac do woli. Wreszcie jaki¶ cieplejszy dzien.
Ch³opaki schodza do wsi do sklepu i poszukac jakiejs knajpy. Nie ma ich kilka godzin- ju¿ siê zastanawiamy czy poszli w gory albo ich cos po¿ar³o. Zasiegu nie ma.. Wracaja chyba po 5 godzinach- knajpa okazala siê byæ dopiero w turystycznym przysiolku kolo jez. Synewirskiego. Wieczorem tradycyjnie ognisko, jakie¶ piwko...
Miejsce, gdzie planowalismy rozbic namioty okazuje siê byæ jednym z pastwisk dzikich koni. Raz po raz stadko sobie radosnie przegalopowuje przez ten skrawek ³aki. Boimy siê, zeby nas nie stratowaly w nocy wiêc budujemy wokó³ namiotu zeribê
)) Z ³awek, pieñków, kolczastych ga³ezi, fragmentow dawnego p³otu. Grunt, zeby rozpedzone konie nie wpad³y w namioty, a tak mo¿e wpadna w zeribê, zobacza , ze jest jakas przeszkoda i omin±.. albo choc zwolnia galop.. Byle tylko nie wpad³y na pomysl z przeskakiwaniem- ale na to nie mamy ju¿ ¿adnego wplywu
Rano siê rozdzielamy. Ch³opaki planuja d³uzsza trase po górach, my tuptamy dolin±. Mijamy mi³± wioskê S³oboda, cudowne ¼róde³ko a dalej to ju¿ wybitnie widac , ze zbli¿amy siê do obrzydliwie turystycznego jeziorka Synewirskiego. Od pocz±tku mam podejrzenia jak tam bêdzie wygladac, ale skoro jestesmy 5 km dalej to mo¿e warto zobaczyc na w³asne oczy.. W przysiólku Krasnyj bardzo du¿o siê buduje, zw³aszcza drewnianych ogromnych domow z bali. Widac od razu na co ida te tony wycinanych w Gorganach drzew.
Wstêp do jeziorka oczywiscie p³atny.. Obok parking z autokarami. Nagle, po kilku dniach spedzonych w cichych i uroczych gorganskich ostêpach l±dujemy w innym swiecie.. Woskowane auta, bramy, szlabany...przechadzaja siê rozne indywidua majace wypisane na twarzy „jestem snobem”, rozwrzeszczane t³umy wysypujace siê ze wszystkich stron.. Ot chyba takie ukrainskie Morskie Oko.. Wszedzie wokó³ stoja tabliczki o koniecznosci ochrony przyrody. Mijamy tez jaki¶ oboz naukowy, okolo 30 mlodych ludzi z opiekunami. Kazdy z nich niesie narêcza wyrwanych z korzeniami roslin, z rozmow wynika, ze chyba do zielnika. A w tle kolejna tabliczka o najcenniejszym w kraju rezerwacie...
Nad jeziorkiem szeregi straganow z koralikami, fajkami, ciupagami, dlugopisami- jak w tysiacach tego typu miejsc na calym swiecie. Tylko tu pisze na toporku „Synewir”- zamiast „Zakopane”, „Ja³ta”, „Siekierezada” czy „Drakula”.
Wszyscy siê gapia na nas jakbysmy mieli czu³ki, ogony dinozaura albo przynajmniej po 3 g³owy.
Próbuje siê choc troche wczuc w lokalna atmosfere i robie sobie fotke z niedzwiedziem
Samo jeziorko nawet calkiem fajne... gdyby nagle moglo zniknac to wszystko wokol
Nad samym jeziorem hotel- chyba jedno z sympatyczniejszych miejsc w rejonie, przypomina troche stare, sudeckie schroniska. Zjadamy tam obiad obserwujac jak nowi ruscy demoluja lodowke oraz ma³y chlopczyk drze siê ze chce wszystkie napoje z lodowki naraz i natychmiast!
Podobna atmosfera ci±gnie siê wzdluz calej szosy do Synewirskiej Polany. Obserwujemy scenke gdy zatrzymuje siê przez knajpa wypasiona terenowka, wysiadaja nowi ruscy i zaczynaja siê domagac pieczonego dzika. Wlasciciel knajpy tlumaczy, ze dzika nie ma i probuje zaproponowac cos innego z dlugiego menu. Tamci zaczynaja krzyczec, ze oni jada tu z innego kraju, ze p³ac± i wymagaj±- i dzik ma byæ zaraz!! Ostatecznie udaje siê rozwiazac sprawe bez rekoczynow, rodzinka kln±c i z³orzecz±c odjezdza.. Wrzaski milkn±, kurz na drodze opada, ale smuga smrodu jeszcze dlugo unosi siê w powietrzu...
Przy szosie co krok pole biwakowe- z cennikiem- ile za korzystanie z wiaty, za namiot, za ognisko.. Niby nie tak drogo, ale raczej z zasady omijamy takie miejsca.. Poza tym komu placic? Sk±d wiedziec , ze jak w nocy przyjedzie poborca haraczu – to jest ten wlasciwy? ze potem za godzine nie przyjedzie jeszcze raz jego kumpel? No i chyba idealne miejsce, zeby znudzeni miejscowi przyjechali skubn±c kasiastych turystow...
Po drodze spotykamy dwie krowki.. i pastereczke... chyba najmniejsz± jak± dotychczas widzialam.
Synewirska Polana robi wrazenie jakby by³o tu jakie¶ swieto albo festyn. Wszedzie pelno ludzi. Chlopaki jezdza w kolko na motorach, nastolatki siê lansuja w wyzywajacych kreacjach.
W sklepie grupka Litwinow robi zakupy za prawie tysiac hrywien, wrzeszcza, szpanuja wypchanymi portfelami, komentuja glosno zachowanie czy ubrania miejscowych. Obok stoi grupka malych,miejscowych chlopaczkow, patrzac na przybyszów z nienawiscia i sprytem kieszonkowca...
Rozbijamy siê w bocznej dolinie..
Miejsce niby wyznakowane z racji parku narodowego, ale ju¿ bez oplat. Pytamy w cha³upie nieopodal czy tu mozna- „Jasne, ze mo¿na. Tylko nie spalcie mi p³otu w ognisku!”. Faktycznie plotek wyglada na calkiem nowy w odroznieniu od stolika
Wokó³ kr±¿± krowy z dzwoneczkami a miejscowe chlopaki myj± w potoku niwe.
Reszta ekipy dociera do¶æ pozno. Trafili na wycinki, wiatro³omy, b³otniste drogi zrywkowe... Co¶ jest w tej opowie¶ci miejscowych, ¿e lokalni drwale najchetniej wycinaja te drzewa z oznaczeniami szlaku
W nocy burza, od rana ci±gle polewa. Dzi¶ koniec pierwszego tygodnia wiêc i wspolnej wedrowki- chlopaki musz± wracac do domu. My z toperzem decydujemy siê z racji na pogode nie wyruszac dzi¶ dalej.
Ide polazic po wsi w poszukiwaniu mleka i jaj. W wiêkszosci gospodarstw mleka nie ma- bêdzie wieczorem, bo teraz krowy na pastwisku.
W koncu dostaje butelke mleka od babki, która sama krow nie ma, ale rano mama przynios³a jej skopek. S±siadka zauwaza t± sytuacje przez p³ot i chyba robi siê jej g³upio , ze ona nie da³a nic turystom- i zaraz przynosi nam 11 jajek. Jedno jajko jest jakie¶ dziwne, mo¿e kacze albo gêsie? Rozni siê kolorem skorupki, a i w srodku jest jakie¶ nietypowe..
Wogole ju¿ cala wies wie , ze turysty obozuja na gorce za wsia. Parê osob mnie pyta czemu siê boimy miejscowych i jak ktos nas zagada to uciekamy? Od razu jakos przychodzi mi na my¶l Piotrek i Krzysiek , którzy rano z ob³êdem w oczach popêdzili przez wies , zeby zd±¿yæ na autobus do Mi¿hirii
Dalsza nasza droga wiedzie przez polo¿ony wysoko przysiólek Pereniz. Nie ma do niego praktycznie drogi dojazdowej. Spotkana babuszka mowi, ze do sklepu chodz± tylko po sól, papierosy i zapa³ki, sami piek± chleb, a dzieci zim± nie chodz± do szko³y. W przysió³ku prawie wszystkie domy s± kryte gontem.
Kawa³ek dalej spotykamy stado krów i dwoch ma³ych pastuszków, w gumiaczkach, z bacikiem w jednej rêce , a w drugiej komorka z duzym kolorowym wyswietlaczem, graj±c± jak±s skoczna melodie.. By³a kiedys taka lektura w szkole- „Wesele w Atomicach”.. Nie wiem czemu teraz mi siê przypomniala
Na zejsciu w doline Ozerjanki zaczynaja siê wy³aniac widoki na masyw Piszkoni i Negrowca. I cudne ukwiecone ³±ki. Pe³ne mojej ukochanej macierzanki, której zbieram troche na wieczorna herbate.
S± tez cale ³any poziomek, ale nie mozemy siê najesc do woli bo zaczyna siê zblizac burza. Za schronienie s³uzy nam opuszczone gospodarstwo ze stodo³a pe³na pachnacego sianka. Nawet rozwa¿amy czy nie zostac tu wogóle na nocleg ale jest dopiero 13, wiêc lepiej chyba pojsc dalej.
Schodzimy w doline Ozerjanki, która niestety jest dosyæ zakrzaczona a nie tak widokowa jak to wygladalo z mapy. Stawiamy namiocik kolo budynku muzeum „lasu i sp³awu”. Nikogo dzi¶ nie by³o chetnego do zwiedzania wiêc stró¿ pojechal do domu. A szkoda, bo kolo muzeum jest zamkniety szalasik-koliba, a stró¿ pewnie ma do niego klucze...
Nieopodal na wzgórzu stoi domek i mieszkajaca tam babka sprzedaje nam mleko, ser i smietane. Ide z nia do domu. W domku jedna izba, a tam ona, corka z mêzem, dwoje dzieci i dwa koszyki kaczych piskl±t. Nie wiem czy mlode osobniki ucza siê mowy od siebie, ale mam wrazenie , ze dzieciaczki troche popiskuj± jak kaczêta
Na piecu stoja ca³e garnki i s³oje ¶wie¿ego mleka, a babka zbiera mi z nich smietane. Dostaje butelke jeszcze cieplego mleka- prosto z obórki. Syn babki pyta mnie czy dlatego chodzimy po gorach bo zbieramy punkty na order, który mo¿na otrzymac w Kijowie. Niezmiernie dziwi siê gdy zaprzeczamy. Gospodyni nie chce zdjecia ze mna na pamiatke- twierdzi, ze dala siê sfotografowac raz w zyciu, do dowodu. I na tym koniec. Nastêpne zdjecie to chyba na nagrobek.
Zjadamy menazke sera ze smietana, wypijamy prawie ca³a butelke mleka, a jako ze wczesniej zjedlismy menazke makaronu i popilismy winem – to chyba bêdziemy mieæ w nocy sraczke jak bum bum
Kolejnego dnia ogladamy bunkry linii Arpada (Linia Arpada (wêg. Árpád-vonal) – linia obronna maj±ca chroniæ Wêgry przed atakiem armii radzieckiej, zbudowana w latach 1943-44 na zboczach Karpat Wschodnich. No MRU to nie jest, ale w lasach mo¿na znalezc troche niewielkich betonowych schronow.
Docieramy nad Ozerce- ma³e, ¶ródlesne jeziorko, czesciowo zaros³e sitowiem czy mchem. Na srodku grz±ska wysepka a na niej kilka malych drzewek. Na brzegu wiata, pomost i chatka. Chatynka fajna , ale troche zdemolowana- nie ma pieca, wiêkszo¶ci okiennic. W jednym pomieszczeniu widac ktos palil ognisko na podlodze. Nie ma jednej sciany wewnetrznej miêdzy izbami. Mam podejrzenia , ze mo¿e to mieæ cos wspolnego z drewniana „tratwa” , która le¿y na brzegu jeziora
Obok wystrugane wios³o... fajnie by pop³ywac ni± po jeziorze, tylko ze mo¿e to siê ³±czyc w kazdej chwili z nieoczekiwana k±piel±, a dzien dosyæ chlodny..
Miejsce niezmiernie przypomina mi lesne jeziorko sprzed roku nad Bia³ym Czeremoszem..
Jak zywe staje przed oczami: p³ywanie ³ódka, impreza z drwalami, w koncu nocleg w ich baraku.. Ale tu tylko szumi± drzewa i czasem plu¶nie jakas ryba w stawie.. mo¿e dlatego, ze dzi¶ niedziela? Wczoraj chyba musialy tu byæ jakie¶ biwaki- swiadczy o tym rzucona folia, jakby po pieczonym kurczaku, ob³uskane skorupki jaj. W trawie le¿a tez porzucone , pokrojone ogorki i pomidory. Nawet przechodzi mi przez mysl, aby siê z nimi zaprzyja¼nic, ale niestety wczesniej zrobily to ju¿ mrówki.
W chatce do worka zjedzeniem ju¿ dobraly siê myszy- jedzenie wieszamy na oknie.
Gdy uk³adamy siê spaæ topeerz twierdzi, ze s³yszy jaki¶ silnik z oddali, jakby pracowal ciezki motor, ze nawet nie tyle s³ychac co czuæ wibracje, prawie na granicy s³yszalnosci. Ponoc siê przybli¿a. Ja poczatkowo nic nie slysze, ale tez zaczynam siê ws³uchiwac w ogluszajaca cisze, przerywana podmuchami wiatru, pluskaniem jeziora czy pohukiwaniem nocnych ptaków. Mo¿e i faktycznie? Pojawia siê jakby odleg³y d¼wiêk.. Mo¿e jaki¶ gruzawik tu jedzie? Ale po co? Tak w srodku nocy? Nas³uchuje.. i rzeczywiscie, d¼wiêk staje siê coraz bardziej wyrazny, slychac go coraz lepiej, jakby brzêczenie, jest ju¿ niedaleko, jakby tuz tu¿.. Na tym etapie orientuje siê, ze to mi burczy w brzuchu
Ech... Teraz to ju¿ chyba tylko stopery w uszy i spac
Konczy siê nam sraj tasma... Na szczescie okolica obfituje w rosliny o duzych , miêsistych lisciach. Ale co bêdzie na poloninie?? Zostanie chyba tylko toperzowa ksiazeczka
Poranek nastaje ch³odny ale nareszcie s³oneczny. Droga w gore nudna, pnie siê serpentynami bez konca... Na Piszkoni spotykamy pasterza z owieczkami.
Widocznosc jest niesamowicie dobra... Az za dobra.. Widac kilkanascie pasm jedno za drugim, na gorganach mo¿na wrêcz policzyc kamienie, przyjrzec siê porostom czy kosowce.. Wszystko jak narysowane.. Widac od Bieszczadow po rumunskie pasma.. I to mieszane uczucie, które zawsze dopada w takich momentach.. Radosc , ze mam mozliwosc to widziec... i smutek , co bêdzie jutro.. Zwykle w takich momentach nie udaje siê zejsc sucha stop± w doliny...
Idziemy sobie polonina „po¿erajac” widoki. Wieje lodowaty wiatr , który raz mnie przewraca w borówki.
Namiot stawiamy na prze³eczy- tu jakos mniej wieje, wydaje siê byæ os³oniete, a widok 360 stopni. Robie kilka fotek namiotu- jutro mo¿e byæ za pozno...
Ju¿ wieczorem pogoda siê psuje, chmura zabiera widok na Gorgany. Popaduje. Zrywa siê i tu strasznie silny wiatr, który huczy w p³achtach namiotu. Ubieramy na siebie wszystkie cieple rzeczy jakie mamy, ale niewiele pomaga..Sytuacje troche ratuje duza ilosc herbaty- i mala butelczyna ¿o³±dkowej gorzkiej
W nocy jest tylko gorzej... Zrywa siê potworny wiatr.. I potoku deszczu.. Duje tak , ze zaczyna k³a¶æ namiot, sk³adac pa³±ki, momentami dociska sciany i sufit do pod³ogi.. Zrywa odciagi i przedsionek.. Jak siê pozniej okazuje troche po³ama³o jeden pa³±k( ale i tak jestem w szoku, ze reszta namiotu jest nadal w calosci.) Brak odciagów w po³aczeniu z deszczem i zacinaniem huraganowego wiatru powoduje, ze do namiotu zaczyna siê wlewac woda. Pod karimatami mamy ju¿ niezle jezioro... Ko³o 6 postanawiamy, ze nie ma ju¿ co d³uzej czekac- trzeba siê zbierac. Jeszcze chwile tu posiedzimy to bêdziemy mieæ wszystko mokre, ³±cznie z ciuchami na zmiane w plecakach. Acz powiedziec du¿o prosciej ni¿ zrobic.. Pakowanie siê ,gdy co chwile wiatr dociska cie do przeciwleglej, ociekajacej woda sciany namiotu, nie jest takie proste.. Wokó³ mgla jak mleko... Wczorajsze widoki pozostaly tylko wspomnieniem. Sk³adamy p³ynacy namiot (z którego slyszymy ju¿ radosne popiskiwania grzybkow) i ruszamy w dó³, w strone Ko³oczawy.
Poczatkowo prowadzi do¶æ wyra¼na sciezka wsrod borowek, sk±panych w deszczu swierkow i uginajacych siê od wody traw. Potem jakos sciezka zaczyna przypominaæ koñski trakt, b³otnisty, rozdeptany kopytami i gesto znaczony dorodnymi, koñskimi kupami. Ale jako ze w tym pa¶mie spotkalismy kilkanascie koni a turystow ¿adnych wydaje siê to normalne.. Tylko, ze nagle ¶ciezka siê konczy... Widac stado koni siê zdematerializowa³o, ulecia³o w inne wymiary albo rozp³yne³o w powietrzu.. Poczatkowo kluczymy lasem poszukujac kolejnych sciezek. Znajdujemy tez ognisko z wypalonymi puszkami- tego nie mogly (chyba
) dokonac konie.. wiêc ktos tu byl- i to calkiem niedawno, jeszcze widac wygnieciona trawe.. Ale dok±d poszed³? Na tym etapie wahamy siê dok±d isc- czy ruszac w dól na prze³aj czy wracac na po³onine szukac zagubionej sciezki? Na górze chmura, ulewny deszcz i lodowaty wiatr.. Decydujemy siê schodzil w dó³ lasem , nie mo¿e byæ daleko- nawet widac stad w dole zabudowania przysió³kow Ko³oczawy.
Ale napotkany las nie przypomina chaszcza znanego z Bieszczad , ¦widowca czy zboczy zakarpackich po³onin.. Pocz±tkowo wpadamy we wiatro³om.. Ogromne poprzewracane drzewa jedno za drugim tworza jakby kilka kregów i zasieków. Ani przej¶æ nad nimi bo za wysoko, ani siê przeczo³gac pod, bo ga³êzie powbijane az w b³otniste poszycie.. Do tego wszystko sliskie od ciagle padajacego deszczu.. Czê¶æ z nich omijamy, nadk³adajac drogi w zupe³nie przeciwnym kierunku, przez czê¶æ udaje siê jakos przele¼æ.. Przys³owie : „Im dalej w las , tym wiêcej drzew” nabiera nowego wymiaru... Na usta cisn± siê wszystkie przekleñstwa jakich w ciagu ca³ego ¿ycia zdo³alam siê nauczyc.. Gdy wiatro³om w koñcu siê siê przerzedza ods³ania siê zejscie w do³. Jest to poros³e lasem zbocze, ¿eby nie powiedziec urwisko.. K±t nachylenia chyba kolo 60 stopni.. Teraz w koncu wiemy czemu pozornie po³oninny Negrowiec kto¶ zaliczy³ do Gorganów.. Ca³e zbocze to osypujacy siê gorgan, lu¼ne, uciekaj±ce spod nóg kamienie. Ca³e zejscie ta pionow± skarp± to zjezdzanie, na butach lub ty³ku wraz z osypujacymi siê kamulcami, ¶liskimi patykami i rozmiêk³a ziemi±. Co chwile grunt ucieka spod nóg i lece w dól przygniatana plecakiem cioraj±c pyskiem po gorganie.. Gorsze od samego zejscia i ukszta³towania terenu s± nachodzace nas czarne my¶li: jestesmy tylko we dwoje, co bêdzie jak kto¶ pojedzie mniej szczesliwie i skrêci albo z³amie noge? Zostawic poszkodowanego i i¶æ dalej w dó³ po pomoc? Jest duza szansa, ze nie odnajdziemy tego miejsca.. Zadzwonic po pomoc? Gdzie? Nawet nie wiemy czy jest zasieg.. I co powiedziec? Nawet dok³adnie nie wiemy gdzie jeste¶my.. Nie¶æ poszkodowanego na plecach razem z dwoma plecakami? Si±¶æ i buczeæ? Zatem zwi±zujemy najmocniej jak umiemy buty i schodzimy najwolniej i najostrozniej jak siê da.. Jak d³ugo schodzimy? Nie wiem.. Czas odmierza tylko ³omotanie serca, trzask ³amanych ga³ezi i ³oskot osuwaj±cych sie kamieni..
W koncu dochodzimy do potoku..Widac dokladnie przeciwlegle , rownie strome zbocze jak i wode radosnie szemrzaca po kamyczkach.. Humory siê poprawiaja
Siadamy na chwile by odpocz±c i wpatrujemy siê pluszczacy strumyk.. Zbocza s± strome, ale potok nie niesie zbyt wiele wody, chyba zleziemy do jego koryta i pójdziemy dalej w dó³.. Tak na pewno w koncu trafimy do wsi.
Nagle rzuca siê nam w oczy pieñ ¶cietego drzewa... i drugi.. Calkiem ¶wie¿o.. Musi tu byæ jakas droga zrywkowa!! Faktycznie- zaraz pojawia siê i drwal, i gruzawik, i polana wyrêbu.. Drogi nadal nie ma, gruzawik przyjecha³ korytem potoku- ale wiemy ju¿, ze jestesmy na dobrej drodze
Ogolnie patrz±c na mape to wyszlismy zupelnie w innym miejscu ni¿ siê nam wydawalo, ze powinnismy wyj¶æ.. Chyba nas unios³y jakie¶ „si³y nieczyste” albo „wodzi”nie tylko na bagnach
Do Ko³oczawy zmierzamy dolina potoku Hersowec, gdzie chyba mieli niedawno powodz, bo cze¶æ wsi jest odcieta od swiata przez zerwana drogê (nawet zesmy siê dziwili, ze nas ¿adne auto nie mine³o )
Na nocleg zatrzymujemy siê w „czeskim schronisku”. Obiekt troche przypominaj±cy polskie schroniska PTTK. Dostajemy malutki pokoik z oknem wychodzacym na... korytarz.. Nie wiem czy to mialo jaki¶ ukryty cel czy podczas budowy ktos siê naæpa³ ale efekt ciekawy
Ca³y pokoik obwieszamy ciuchami, które zd±¿yly ju¿ porzadnie zatêchn±æ i calo¶c wype³nia zapach starej, zagrzybia³ej piwnicy
Prosimy tez bardzo mi³± obsluge schroniska aby nam znalezli jakie¶ miejsce na wysuszenie namiotu. Bardzo siê anga¿uja w ta akcje- rozwazajac kot³ownie czy nawet piec w kuchni. Ostatecznie namiot l±duje na przestronnym i przewiewnym balkoniku- gdzie mo¿na go po prostu rozbiæ. Wieczorem robimy sobie rajd po ko³oczawskich knajpach- przypada nam do gustu kafe „Zustricz”, w dawnych klimatach i maj± tam kibelek z miêkkim siedzeniem
Z Ko³oczawy, jedziemy przez Mi¿hirie i Chust do Winogradowa. Po drodze zwraca uwage duza ilosc niedokonczonych, duzych, murowanych domów.. Niektore wygladaja wrêcz jak pa³ace, zostawione w stanie surowym.. Ponoæ w latach 90 tych miejscowa ludnosæ bardzo siê wzbogaci³a na handlu z Jugos³awi±, zaczela zyc ponad stan, potem przyp³yw gotówki siê nagle skonczyl i budowy przerwano.. I czêsto mo¿na teraz zobaczyc taki obrazek- drewniana cha³upka a obok murowany szkielet s³u¿±cy za stodo³e, stajnie, spichlerzyk.. Widzia³am dwie kozy na tarasie z kolumnami- ale autobus jecha³ za szybko, nie zd±¿ylam wyjac aparatu..
W Winogradowie trochê siê niepokoimy czy uda siê dostac na czas na w±skotorówke.. Zapytany o droge gosciu mówi, zeby isc za nim- okazuje siê , ze to maszynista naszej w±skotorówki
No to zd±¿ylismy! Maszynista opowiada , ze dawniej ludzie t³umnie jezdzili do pracy kolejka. Teraz wiêkszo¶æ zakladow upadlo, a w 98 roku powodz pozrywa³a mosty kolejki pod Bor¿aw±, wiêc dojezdza tylko do Irszawy i to nie codziennie.. Ech.. Prawdziwy urok to musia³y mieæ te kolejki w górskim terenie!
Kolejka jedzie na tyle wolno, ze mo¿na swobodnie wysi±¶c w biegu. Jakas parka wywiesza siê co chwile z wagoników i zrywa z drzew jab³ka i czeresnie. My tez ca³a droge jedziemy siedz±c w otwartych drzwiach, od czasu do czasu krzewy smagaja nas po nogach, niestety czasem kolczaste
Jedziemy przez pola, a zaj±ce i ba¿anty uciekaj± nam spod kó³
We wioskach ludzie gromadz± siê przy torach by popatrzec na przejezdzajaca kolejke. Zw³aszcza entuzjastycznie do jej przejazdu podchodza dzieci, które radosnie nam machaja.
W Chmielniku wita nas wystraszona babka-zawiadowca - „Wy tu po co? Tu nic nie ma!”. Faktycznie – Chmielnik to tylko stacyjka w¶rod pól, nie ma tam wsi, a nawet pól cha³upy.
T³umaczymy jej, ze my na poci±g do Irszawy- mamy informacje od kolegi , ze jezdzi w czwartki i niedziele, czyli np. jutro. Okazuje siê , ze pociag jezdzi- ale we wszystkie dni OPRÓCZ czwartku i niedzieli
zatem wracamy jutro do Winogradowa..
Na bocznicy stoi du¿o starych wagoników, ju¿ nieuzywanych i opuszczonych. Mo¿e któres z nich pamiêtaja jeszcze czasy przejazdow pod Bor¿awe, szum górskich potoków i krête, b³otniste doliny? Pytamy na stacji czy mozemy spaæ w wagoniku. Jasne, ze tak! Proponuj± nam nowe wagoniki, którymi przyjechalismy. Ale nam przypada do gustu inny- czarny, nieuzywany wagon bydlecy, wy³ozony deskami , pe³en starych lisci i pajêczyn. Uk³adamy siê do snu w¶rod grania ¶wierszczy i chrobotania myszy w drewnianych scianach wagonów.
O 5 budzi nas tr±bienie pierwszej kolejki, ale spimy dalej, nasza jest o 9:30.
Zwiedzamy sobie opuszczone wagoniki, pe³ne pajêczyn i ptasich gniazd. Niektóre maja jeszcze tablice z CCCP
I znów jedziemy w otwartch drzwiach, z wiatrem we w³osach , s³oncem na twarzy i poczuciem wolnosci w sercu! Na polach pas± siê stada krów, szara kuropatwa ucieka ze stadkiem swoich dzieci, a maluchy we wsiach stoja bojowo przy plotach- nie przegapily czasu przejazdu kolejki! Udaje nam siê wyprzedzic jedna furmanke.
W Winogradowie kolejka wje¿dza w centrum bazaru. Mo¿na kupic wszystko: zywnosc, ubrania, zywy inwentarz, opony, ³ancuchy, taczki, skutery. Kramy roz³ozyly siê na torach, niektórzy sprzedawcy uciekaja z towarem prawie spod kól kolejki.
Ide kupiæ bilety na poci±g do Mukaczewa. Przede mna 10 osób a jedna z nich kupuje bilety dla 15 osób do Chersonia, kazdy na inny dzien i z innymi preferencjami co do warunków podrózy. Gdy kasjerka ju¿ mozolnie wype³ni³a wszystkie bilety okazuje siê , ze zasz³a pomy³ka- bilety mia³y byæ jednak do Miko³ajewa i babka domaga siê wymiany. Na tym etapie rozlega siê tylko „dup!” okienkiem i musimy siê przeniesc do innej kasy, gdzie jak siê okazuje biletow do Mukaczewa kupic nie mo¿na.. Wiêc pozostaje mi czekac az kasjerka och³onie ze z³osci, uspokoi siê i bêdzie gotowa wrócic do pracy. W miedzyczasie obserwuje trzy starsze kobiety, które wracaja z bazaru do domu po udanych zakupach. Przed kazda stoi tekturowe pudlo obwi±zane sznurkiem, z którego dobiega kwik i pisk. Jad± tam cale stada ¿ó³ciutkich kurczat i kaczuszek. Zw³aszcza jedna kaczuszka jest bardzo ciekawa swiata. Raz po raz wyskakuje z kartonu i radosnie machajac skrzyde³kami ucieka w stronê przechowalni baga¿u. Babuszka zrywa siê i podpierajac laska goni kaczke po dworcu, po czym wklada ja do kartonu. Sytuacja siê powtarza. Reszta kaczek jest zdyscyplinowana i grzecznie siedzi w pude³ku. No i nie wiem kiedy mine³o 40 min
Kupuje zatem bilet do Batowa, a kasjerka mnie zapewnia , ze bêdzie tam przesiadka na Mukaczewo.
Zatem siadamy z toperzem w dworcowej knajpce , kupujemy piwo w grubych kuflach i mamy okazje poprzygladac siê lokalnemu zyciu. Ide jeszcze troche obejrzec bazar. Okolice obfituje w pieknie i kolorowo ubrane Cyganki. Od reszty ludnosci odró¿niaja siê dlugimi falbaniastymi sukniami, pe³nymi cekinów, koralików lub uszytych z l¶niacego materia³u. Równie b³yszczace s± bluzki i chusty. Odcinaja siê od szarego t³umu zarówno wygl±dem , jak i zachowaniem. Wszedzie ich pe³no, obsiedli wszystkie krawezniki, perony a nawet tory. Biwakuja z jad³em i napojem, graja w karty, karmia i zabawiaj± ca³e stada piskliwych i ¶niadych dzieciaczkow, co ciekawe, o g³owkach czêsto farbowanych na blond. Dziewczynki ju¿ nieraz w wieku 2-3 lata s± ubierane jak ma³e-stare, wygladaja jakby mialy makijaz i obowiazkowo malowane paznokcie i bizuterie. Za to mali chlopcy czêsto biegaja bez majteczek i s± niesamowicie utyt³ani w b³ocie. Wiêkszosc dzieciakow pozera z apetytem jakie¶ owoce.
Z doros³ych widac glownie kobiety. S± to zwykle mlode, bardzo ladne dziewczyny w wieku 15-16 lat ju¿ z dzieckiem na rêku lub stare spasione cyganichy. Trudno wypatrzec kobiete w srednim wieku.
Mam okazje ogladac jak mloda Cyganka kupuje pomidory. Wrecz nasuwa siê dowcip pt: ”Jak Cygan kupuje sierp”
„Cygan jak kupuje sierp to najpierw tnie nim trawke. Jak sierp tnie trawke to dobrze, jak nie tnie-to niedobrze.
Potem uderza sierpem o kamien. Jak iskry lec± to dobrze, jak nie lec± – to nie dobrze.
Potem chowa sierp pod kurtke. Jak sprzedawca nie zauwazy to dobrze, jak zauwazy to niedobrze”.
Tym razem jest „niedobrze”. Sprzedawca zauwazyl, ze kobieta chowa pomidory pod spodnice. Rozlega siê wrzask i ju¿ piêc innych Cyganek biegnie na pomoc. Zaczyna siê awantura bo sprzedawca potrzasa kobiet± a spod spodnicy wypadaja pomidory. Ostatecznie cala grupka odchodzi obrazona , klnac i wygrazajac a na ziemi lezy kilka rozdeptanych pomidorow..
Na dworcu legitymuja nas milicjanci w cywilu. Toperz sugeruje , ze pewnie dostali prikaz od komandira, zeby sprawdzac wszystkich co wygladaja inaczej czy mowia w dziwnym jêzyku.. i my siê za³apalismy
Toperz w knajpie tez mia³ ciekawe obserwacje. Obok rozsiad³y siê dwie Cyganki z dzieæmi i piwem. Kilkuletni chlopczyk dostaje piwa do ma³ej szklaneczki, ale wypija j± szybko i dobiera siê do kufla obiekunki. Dziewczynka (która chyba nosi jeszcze pieluchê) p³acze, ze ona nie dosta³a piwa. W koncu i ona ma mozliwosc dobrania siê do kufelka i potem chodzi z ca³a buzia umazana w pianie...
Barwny t³um znika nagle- podjezdza elektriczka do Tiaczowa, wszyscy siê do niej pakuja i odjezdzaja w sina dal- pewnie gdzies w swoich taborach wytrzasac z falbaniastych sukni bazarowe zdobycze...
W elektriczce – dziewczynka o malowniczym kokardo-kapelusiku.
My jedziemy do Batowa. W knajpie czekamy godzine na pielmieni, podczas gdy barmanka pok³ada siê na ³awkach, zwiesza zalotnie g³owe , k³adzie nogi na stole- ca³y czas rozmawiac z jakims gosciem przez telefon. W drugiej knajpie ostrzegaja nas przez Cyganami, którzy wczoraj okradli tu s³owackiego turyste.
Szukam tez kibelka- kolejarz radzi: prosto, w lewo a potem ju¿ isc za zapachem
Nie mylil siê.. Czuc chyba na 100m.. je¶li gdzies na Ukrainie jest siedlisko epidemii cholery to zapewne jest nim przydworcowy kibel w Batowie. Jestem ogólnie ma³o wrazliwa na takie zapachy i wnetrza, w niejednym wchodnim kiblu ju¿ by³am, ale tu przekroczylo to pewne granice.. Wchodze tylko do korytarza i odbijam siê jak od niewidzialnego muru.. W dalszych boksach-kabinach wyglada jakby odchody i papierowe odpady zepchnal spychacz. Smrod jest wrecz namacalny, dusi, szczypie w oczy.. Mam nieodparte wrazenie, ze pod stosem le¿a jakie¶ zwloki i s± w³a¶nie w srodkowym stanie rozk³adu...
Dalej jedziemy przez Mukaczewo do Swalawy i tu szukamy noclegu. Pierwszy rzuca siê w oczy hotelik „Elit”- w srodku ³upie dyskotekowa muzyka, b³yskaja kolorowe swiat³a, a za sto³em siedzi 4 m³odych ludzi , kazdy wpatrzony w siny ekran swojego laptopa.. Kazdy ma minê pt. „bez kija nie podchod¼”. Nie zauwazaja mnie, dopiero jeden drugiego tr±ca- Patrz! Chyba jaki¶ turysta do nas znowu przyszedl... Nie.... Tu nie chcemy spaæ...
Drugi spotykamy hotelik „Karpaty”. W srodku charcz±cy telewizor wyswietla jaki¶ film w paski. Za sto³em siedz± 4 osoby w srednim wieku, na stole rozpoczêta flaszka, ogórki , kotleciki. Trwa jakas ochocza dyskusja, przerywana wybuchami smiechu. Nie zauwazaja mnie, dopiero jeden drugiego tr±ca- Patrz! Mamy go¶cia! Tak! Tu chcemy spac!!!
Troche w³óczymy siê po miescie, ale nie robi na nas jakiegos specjalnego wrazenia.
Potem czeka nas do¶æ dluga jazda (ko³o 5 godzin) do Lwowa, której duza czê¶æ wyglada tak:
Ze Lwowa planujemy jechac elektriczka do Mo¶cisk II i odwiedzic tamtejsze, ponoc utrzymane w dawnym klimacie, dworcowe „kimnaty widpoczynku”. Faktycznie wszystko na calym dworcu jest bardzo stare, porzadnie nadgryzione zêbem czasu, ale jednoczesnie bardzo zadbane i czyste. Az zadziwia to po³±czenie.
W elektriczce spotykamy sporo m³odych ekip jadacych na festiwal „FortMissia” w Popowiczach, ale jakos zadna z nich nie jest zbytnio zainteresowana brataniem siê z nieznajomymi. Raczej dobrze siê bawia wy³±cznie w swoim towarzystwie. Dziwi trudnosc w nawi±zywaniu kontaktu- zw³aszcza, ze czê¶æ z nich zna dobrze jêzyk polski.
Wszyscy w okolicy ,widzac nas z plecakami s± pewni , ze my tez na festiwal. T³umacza jak tam dotrzec a nawet oferuja podwiezienie. Przechodzi nam przez my¶l by jednak zmienic plany i pojechac na pograniczne forty, ale pluchowata pogoda i wizja zarywania kolejnych nocy nie nastraja optymistycznie. Rezygnujemy...A teraz mi troche ¿al...
No i jak zwykle na ostatek ta 10 godzinna, niekonczaca siê podroz przez Polske... W Przemy¶lu odstawiaja pociag zlozony tylko z dwoch wagonow, wiêc jest komplet... Nawet w przedziale gdzie rozlozylismy brudne skapetki...
A na Ukraine wracamy dopiero za 2 miesiace..
Ten but to Asolo ?
Co by na WAsza flagê powiedzia³ redaktor Miecugow ?? Pewnie, ¿e budz± siê demony patriotyzmu...
Fajne klimaty
Zazdroszczê, bo dawno tam nie by³em
....Co by na WAsza flagê powiedzia³ redaktor Miecugow ?? Pewnie, ¿e budz± siê demony patriotyzmu...
Fajne klimaty Zazdroszczê, bo dawno tam nie by³em No buba jest "Wielka" ,to nie podlega dyskusji. ale co to znaczy
" dawno tam nie by³em "? w czym rzecz ? to kiedy ?
No buba jest "Wielka" ,to nie podlega dyskusji. ale co to znaczy
" dawno tam nie by³em "? w czym rzecz ? to kiedy ? Eh ciê¿ka sprawa... no ale mo¿na co¶ podumaæ bli¿ej jesieni... ale nic nie mogê obiecaæ... mogê tylko têskniæ i zazdro¶ciæ
i ja tez tesknie i zazdroszcze takich klimatów ...
Fajne te relacje i fotki:P
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pljaciekrece.xlx.pl