Bagna, piach i du¿o piwa- czyli majowy wypad na Polesie 

Zofia Dzieniszewska - zapiski

Na razie zdjecia- relacja niebawem

https://picasaweb.google.com/116445619969002655585/201105_Polesie#
https://picasaweb.google.com/116445619969002655585/201105_Polesie_KolejkaWaskotorowa_AntoniwkaZariczne_Kukuszka#
https://picasaweb.google.com/116445619969002655585/201105_Polesie_Komory_i_bagna_wokol#
https://picasaweb.google.com/116445619969002655585/201105_Polesie_Swalowicze#
https://picasaweb.google.com/116445619969002655585/201105_Polesie_Okna#


„Taki ju¿ bowiem jest mój na³óg, ¿e zamiast szukaæ dziwów ¶wiata po udeptanych szlakach, brodzi³em ca³e ¿ycie tylko przez piaski, bagna i manowce omijane przez wszystkich, wpatruj±c siê w dno tych rzek modrych, w ³±ki i gaje, w ludzi, którzy nale¿± jeszcze do otaczaj±cej ich natury, w ich chaty i stare cmentarzyska..." Zygmunt Gloger

Mia³y byæ bezkresne bagna, g³uszcze, cietrzewie i p³ywanie ³odka... By³y rozlewiska , piaszczyste wydmy, koncerty ¿ab, bania i duuuzo piwa. (to ostatnie oczywiscie w planach równie¿ by³o )

Tereny bagienne jakos od zawsze wyjatkowo mnie pociagaly. Mo¿e dlatego , ze tam zwykle mniejsza gestosc zaludnienia ni¿ gdzie indziej? Mo¿e dlatego, ze nocami podnosza siê mgly i dziwne opary? Mo¿e dlatego, ze gdy mialam kilka lat babcia mi czêsto opowiadala o b³êdnych ognikach? Mo¿e dlatego, ze teren nie bedacy ani woda ani l±dem ma w sobie jakas tajemnicza nierealnosc- ni to przejsc, ni to przeplynac... I tylko ptactwo o dziwnych glosach ma tam swoje siedziby... Widok ogromnych zakreskowanych terenów na mapach, nad wszystkimi dop³ywami Prypeci, potêgowany zdjeciami ze znalezionego w empiku albumu „Polesie” spowodowaly , ze trzeba koniecznie tam pojechac. Nie mogac zwalczyc wrodzonego lenistwa, nie wyrobilismy bialoruskich wiz... Wybor padl na Polesie ukrainskie...

Poczatkowo mialo nas jechac wiêcej.. Ale jak to bywa przed wyjazdem ekipa zwykle siê wykrusza.. Zostalo nas sze¶cioro: buba i topeerz, Franek z forum sudety.it, Mateusz zwany równie¿ £ysym lub Wcze¶niakiem z forum bukrowiec.com.pl wraz z kolega Jackiem oraz Grze¶- wierny towarzysz roznistych wypraw na wschod od wielu, wielu lat.

Lwów wita nas wyjatkowo niemajow± pogoda.. Jest plus 3, ciemne chmury, wiatr i popaduje, co w po³aczeniu ze wspomnieniami sprzed 3 dni , gdy w O³awie padal snieg, nie nastraja zbytnio optymistycznie..

Z ekipa spotykamy siê w naszej ulubionej przydworcowej knajpce, gdzie wyjadamy wszystkie bedace na stanie solianki, barszcze i pielmieni

Na peronie spotykamy Marcina, który to jezdzil sporo z nami w gory w latach 2004-2006. A potem jakos przepadl jak kamien w wode.. I tu nagle siê spotykamy po kilku latach, przypadkiem na lwowskim peronie. Marcin jedzie z jakims referatem na miedzynarodowe warsztaty organizowane w Rownem. Jako ze siê dawno nie widzielismy pogawedkom nie ma konca.

Na Ukrainie zawsze jak pamietam pociagi jezdzily bardzo punktualnie, nie spoznialy siê , nie wypadaly... Ale niestety chyba siê Ukraina zapatrzyla na swojego zachodniego sasiada... Nasz pociag do Równego ma ponad godzine opoznienia.. Niezbyt dobry nastroj z tego powodu rekompensujemy sobie w wagonie restauracyjnym zakupujac spore ilosci lvivskich i obo³onów.



Wogole dziwny jaki¶ jest ten nasz pociag.. ni to elektryczka, ni to wagon dalekobiezny.. Niby wyglada jak elektryczka ale taka de lux, z miekkimi siedzeniami, numerowanymi miejscami i jeszcze naklejkami ze „monitoring”. Brrrrrrrr

W Równym na przesiadke mielismy 50 min... Gdy wysiadamy na peron, natychmiast puszczamy siê w galop za miejscowymi, którzy wci±¿ maja nadzieje, ze pociag na Sarny stoi na peronie.. Gdy wbiegamy na wiadukt jeszcze stoi.. ale w³a¶nie rusza i mamy mozliwosc podziwania z wiaduktu konca naszego pociagu... Nie pomogly okrzyki i podskakiwania.. Zeby choc go nie zobaczyc... ale wyjatkowo przykro widziec jak by³o blisko.. Zabraklo minuty? A mo¿e 30 sekund?
Zatem nas czeka 3 godzinna podroz autobusem...bez kibla... Niech to szlag!!! a mi jak na zlosc tak siê chce pic!!!

Pytamy kolo dworca kolejowego o autobusy na Sarny. Niestety stad nic nie ma- odsylaja nas na dworzec autobusowy , na który trzeba dojechac marszrutka.. Zatem jedziemy... To jednak nie koniec naszego zaznajamiania siê z urokami równieñskiej komunikacji.. Na miejscu dowiadujemy siê w kasie, ze faktycznie trafilismy na dworzec autobusowy- ale nie na ten wlasciwy, ze tu nie ma po³aczen na Sarny. Tamten kolejny dworzec nazywa siê „awtostancja czajka” i jest daleko stad... Tzn trzeba tam dojechac marszrutka...
Trzeci z kolei dworzec autobusowy okazuje siê odpowiedni wiêc nabywamy bilety- nawet prosto do naszego celu- do Antoniwki. Jednak nasz autobus nie przyjezdza.. Pol godziny po planowanym czasie odjazdu przychodzi kasjerka i informuje , ze „wasz awtobus po³ama³sja” i ona nam ju¿ wypisala nowe bilety na nastêpny do Antoniwki ale na za dwie godziny!! Zatem przekonujemy pania aby nam jednak przepisala bilety na autobus do Saren, który jest za chwile.. Babki nie s± zachwycone przepisywaniem biletow po raz trzeci, troche siê ju¿ zamota³y w d³ugich serpentynach anulowanych wydruków z roznych kas fiskalnych... Wrêcz sluchac oddech ulgi gdy wpakowani wraz z plecakami we wlasciwy autobus opuszczamy peron i znikamy im z oczu..

W Sarnach pogoda chyba jeszcze paskudniejsza a przydworcowe knajpy ciemne, zimne bez kawalka jedzenia...

W Antoniwce pada... W deszczu odnajdujemy „kafe” gdzie w³a¶nie trwaja przygotowania do jutrzejszego wesela. Dziewczyny ³±cza stoly, nakrywaja bialymi obrusami, wieszaja na scianach baloniki i rozne wierszyki o sympatii do tesciowej czy metodach zwabiania bocianów Na szczescie barmanka mimo wszystko nas wpuszcza, odstawia nam jeden stolik i obiecuje przygotowac cieple zarcie. Po calym dniu marzniecia na roznistych dworcach ta ciepla knajpa z parujacym zarciem jawi siê rajem Spedzamy tam chyba z 2 godziny.



Zapoznajemy tu równie¿ roznych miejscowych milosnikow napojów wyskokowych, którzy wraz z cala eskadra miejscowych chlopaczkow na motocyklach za nic nie chca nas opuscic.



Przemierzamy wiêc wioske z ciagnacym siê za nami orszakiem , który zamiast siê wykruszac mo¿na powiedziec , ze przybiera na sile Dzi¶ wyjatkowo planujemy siê wyspac, wiêc szybko porzucamy propozycje barmanki na nocleg w ogolnodostepnym sadzie kolo lesniczowki.. Tam bêdzie mieæ na glowie cala wies!! Szukamy zatem jakiejs polanki bardziej zacisznej, gdzies przy gospodarstwie.. Nad nami szumia bezlistne ga³êzie, bloto chlupocze pod nogami a m¿acy deszcz nie sklania do dlugich nocnych posiadówek.
Wieczorem odwiedza nas gospodarz, przynosi nam mleko- jeszcze cieplutkie!!! Opowiada du¿o o ziolach, o ziolowych masciach, ktorymi mo¿na wyleczyc najrozniejsze skorne choroby du¿o lepiej ni¿ specyfikami z apteki. Poleca kilku miejscowych z okolicy, którzy maja domowa apteke tzn chodza na bagna za ziolami a potem wyrabiaja masci i je sprzedaja, nawet za granice. Dowiadujemy siê tez o jaki¶ tajemniczych ziolach, które rosna tylko tu na Polesiu, na Krymie i na Kaukazie i ze wystarczy nimi potrzec rece i dzialaja jak najlepsza przyneta na ryby , które mo¿na wtedy ³apac go³ymi rêkami. Facet zarzeka siê , ze widzia³ taki po³ów na wlasne oczy.
Rozmowa ( a raczej monolog) schodzi tez na tematy religijne, cerkwi, swietych- widac nasz gospodarz jest osoba bardzo wierzaca, przytacza rozne przyklady z zycia swietych czy cytaty z pisma swietego , które powinnismy nasladowac w codziennym zyciu. Ciekawe tez, ze mowi cos w stylu, ze jak siê udusi drugiego czlowieka , to nie znaczy od razu , ze ten czyn plami ci dusze... Bo jak masz dobra dusze, to Bog o tym wie, nawet jak kogos zabijesz.. Mam nadzieje, ze cos zle goscia zrozumielismy... Bo inaczej to strach siê baæ

Poranek wita nas chlodny- ale wreszcie sloneczny!!!! Wstajemy wczesnie, przed 6 , zeby zd±¿yc na kolejke.

Dzi¶ zamierzamy przejechac na trasie Antoniwka -Zariczne kolejka waskotorowa zwana tu „Kukuszka”. Jest ona ponoc najdlusza waskotowka w Europie, ma 106 km. Ci±gnie 4 wagony i jedzie siê kolo 3.5 godziny.





Pakujemy siê w ostatni wagon- stad beda najlepsze widoki.



Szczególnie fajne s± przejscia miedzywagonowe. W odroznieniu od tych w normalnych pociagach- te s± otwarte, przechodzi siê po ruszajacych siê na wszystkie strony blachach, trzymajac pordzewialych poreczy. W czasie podrozy trzeba ta trase pokonac kilkakrotnie- kibelek jest jeden- w pierwszym wagonie





W naszym wagonie jest nawet miejsce sypialne- nie wiem czy dla konduktora/maszynisty czy wyjatkowo zmeczonych podroznych.



Droga mija na rozpijaniu winka, mleka i przygladaniu siê lokalnemu swiatu.



Mijamy klimatyczne targi, gdzie miejscowi kupuja m.in. jakie¶ produkty w ogromnych bialych workach, a wokó³ stoja zaparkowane furmanki i pasa siê cale stada koni. Tu na Polesiu zwraca uwage mocowanie konia do wozu- za pomoca takiego kab³±ka idacego nad glowa konia. Mam wrazenie , ze w innych terenach np. w Karpatach zaprzegi s± inne , przewaznie z homontem.









Mijamy przycupniete ciche wioski i osady, do niektorych nie dociera zbyt wiele drog, a kolejka jest jedynym kontaktem ze swiatem.
Chyba maja tu do¶æ srogie zimy- o czym swiadczy duza ilosc przygotowywanego drewna, ulozonego w malownicze stosy.







Torowisko wije siê przez bagna, rozlewiska oraz piaszczyste wydmy.

Kolejka przejezdza tez przez most na rzece Styr- jeden z najdluzszych drewnianych mostow kolejowych w Europie.



W Ostriwsku przysiada siê dwojka miejscowych. Z rozrzewnieniem wspominaja dawne czasy , kiedy w ich rodzinnej wiosce by³ kombinat przetworstwa runa lesnego, a ich produkty z poleskich malin, jagod czy morwy szly w puszkach w swiat..Ludzie wtedy mieli prace a mlodziez nie uciekala do miast.. Polecaja nam równie¿ kilka okolicznych jezior na letni wypoczynek oraz wykazuja ogromne zainteresowanie ile wynosi srednia polska pensja. Przeliczaja to potem na rozliczne waluty- dolary, euro, hrywny. Babka cos nie mo¿e uwierzyc w czysto turystyczny cel naszej trasy: „Na pewno jestescie dziennikarzami i piszecie ksiazke. Normalni turysci nie rozmawiaja z miejscowymi”..



Nie jestesmy jedynymi turystami w kolejce- jedzie tez kilkoro mlodych Ukraincow z duzymi plecakami.

Zariczne wita nas ju¿ typowo letnia pogoda W pociagu zesmy mocno zmarzli (tak siê konczy jechanie prawie 4 godziny w otwartych drzwiach ) wiêc cieple promienie slonca ciesza podwojnie! Poczatkowo planujemy dalej isc w kierunku wsi Ho³ubne, ale najpierw zwiedzanie miasteczka. Piwo pod sklepem, obiad w knajpie- gdzie tez szykuje siê wesele. Wogole w miescie dwukrotnie spotykamy orszaki weselne, pelne wypucowanych ³ad i zaporozcow, balonikow, wst±zek i odswietnych uczestnikow, których stroje az kapi± od cekinow, lej±cych i l¶niacych materia³ow, z³otych ³ancuszkow i ostrych makijazy.



Gdy ju¿ najedzeni krecimy siê po miasteczku w poszukiwaniu rzeki , zaczepia nas mlody miejscowy chlopak. Sugeruje, ze je¶li szukamy przyrody i klimatu- to koniecznie musimy jechac do wioski Komory. Polozona na bagnach, prawie przy bialoruskiej granicy, ponoc jest oaza spokoju i starych chat krytych strzecha. Opowiada nam o rozlewiskach Prypeci, ptakach i wsi zagubionej na koncu swiata.. Chyba on, jako jedyny z miejscowych zrozumial po co tu przyjechalismy.
Jednoglosnie i bez najmniejszego wahania zmieniamy plany- zatem ruszamy na autobus do Mutwicji, a dalej 10-15 km pieszo... Bo do Komor autobus jezdzi tylko raz w tygodniu..

Odwiedza nas tak¿e mer miasteczka Zariczne, zaciekawiony obecnoscia niecodziennych gosci. On równie¿ poleca nam odwiedzic Komory.

W Mutwicji zwraca uwage zgrupowanie duzego t³umu ludzi. Poczatkowo myslimy , ze skoro dzi¶ niedziela to pewnie jakas msza polowa pod krzyzem lub kapliczka. Zgromadzenie okazuje siê jednak byæ obchodami „dnia pobiedy” pod pomnikiem z czerwona gwiazda. Odswietnie ubrane dzieci deklamuja na podwyzszeniu wierszyki, spiewaja piosenki, s± tez przemowy starszych dostojnym glosem czy jakie¶ chóralne spiewy puszczane z magnetofonu. Czêsto padaja slowa: „zolnierz”, „zwyciestwo”, „wolnosc”, „ojczyzna” czy „rok 42” Ponoc we wsi zostalo jeszcze dwoch weteranow wiêc cala impreza jest glownie dla nich.



Natomiast na ³aweczce nieopodal siedzi grupka mlodziezy, je lody, pali fajki, pokrzykuje ,smieje siê glupkowato i puszcza skoczne melodyjki z komórek. Spotyka siê to z oburzeniem starszych, którzy kilka razy ich upominaja , zeby siê uspokoili przynajmniej na czas uroczystosci lub poszli sobie robic bydlo gdzies dalej. Bezskutecznie, mlodzi nic sobie z tego nie robia... Ich zachowanie bynajmniej nie jest spowodowane niechecia do zwi±zku radzieckiego i wspomnien z tym zwiazanych. Nie robia wrazenia zwolennikow niepodleglej Ukrainy czy frakcji „Wolne Polesie”, ktorym dzisiejsze obchody nie w smak.. Z tego co mowi jedna z babuszek- w cerkwi zachowuja siê podobnie... Oni po prostu maja wszystko totalnie w d... No mo¿e oprócz swoich lsniacych telefonow , które poleruja kilkakrotnie rêkawami bluz..

Po pomnikowej uroczystosci swiateczna atmosfera raczej siê nie rozplywa- zdaje siê przybierac na sile. T³um rusza gromadnie w strone sklepow i knajp. Starsi obsiadaja ³aweczki i s±dzac po podniesionych glosach i machaniu rekami- pewnie rozmawiaja o polityce
Bardziej sielska atmosfera plynie z ³aweczek obsiadnietych przez starsze kobiecinki w kolorowych chustach.







Zapoznajemy siê tak¿e z miejscowa nauczycielka, która robi nam zdjecie. Opowiada nam, ze w wiosce by³ kiedys polski majatek, jest teraz jakie¶ muzeum i parê razy do roku przyjezdza tu „jakis polski pan”.

Ledwo wyrywamy siê miejscowym, odchodzimy kawalek a tu nastêpny mily sklep!! Grzechem by by³o nie odwiedzic tak zacnego przybytku! I znow trzeba tlumaczyc grupce wesolych babek siedzacych na winkiem w sklepie kim jestesmy, po co przyjechalismy. Najpierw niezmiernie siê dziwia po co tu takie kawal jechalismy, przeciez tu nic nie ma.. Tlumacze im, ze przyroda, ze ptaki, ze waskotorowka, bagna, zaby i odpoczynek na ³onie natury.. Jednoglosnie przyznaja mi racje, ze faktycznie Polesie to najpiekniejszy zak±tek Ukrainy, je¶li nie calej Europy! Nigdzie nie jest tak pieknie jak tu u nich! Babki siê troche ze mnie smieja, z odcieniem wspolczucia, ze mam „piêciu mu¿yków” do upilnowania, „a z jednym nieraz ciezko bywa jak siê rozbryka”.

„Moje mu¿yki” pod sklepem tez nie pró¿nuja. Przysiedli siê dwaj miejscowi – Sasza i ojciec Artioma. (jego imienia nikt nie zapamietal) Wiêc snuja siê tematy o historii, narodowych fryzurach ukrainskich kozakow, czy „chacho³” jest okresleniem obrazliwym, o sympatii (lub jej braku) do Rosjan. Koniecznie chca nam pokazac jakas „dzika koze” , która jaki¶ facet hoduje w domu. Chca nas odwozic autem do Komor, mimo ze wszyscy ju¿ troche wypili. Ostatecznie odporowadzaja nas pod krzyz za wsia, który zawsze stroja na wielkanoc. Opowiadaja tez o grobli, któr± prowadzi droga do wsi Komory- dawniej by³o tylko bagno.. Tam siê ¿egnamy.



Dalej czeka nas pierwsze spotkanie z chmarami komarow i repelentem z alegro- który faktycznie okazuje siê skuteczny. Za lasem otwiera siê widok na rozlegle bagna i starorzecza , które trzeba przebrodzic. Graja tysiace zab i ptaki- b±ki- wydajace odglos jakby ktos dmucha³ w pusta butelke. W koncu slonce chyli siê ku zachodowi (Wczesniak wygrywa zaklad o której slonce zajdzie). Stawiamy namioty na suchej kêpce wsrod bagien. Dalej ksiezyc, wino, jeszcze wiêcej zab i nocne kwikanie ptactwa wsrod podnosz±cych siê mgiel...













Poranek na bagnie wita nas sloneczny i wrecz upalny- pogoda raczej jak w lipcu a nie w poczatkach maja.

Suniemy dalej w strone Komor, robiac postoje z piwem na rozdrozach i oddajac siê blogiej sielance.





Wchodzac do Komor napotykamy grupke miejscowych, od ktorych siê dowiadujemy , ze sklepu tu ju¿ od wielu lat nie ma. Zatem nie tylko piwa , ale kwasu i „sadoczka” równie¿ nie bêdzie
Na „glownym” skrzyzowaniu wisi tylko zardzewiala skrzynka pocztowa, wewnatrz której ptak uwil gniazdo.



Wioska jest urocza, chalupy ze strzecha, kwitnace bzy, omszale ploty i wiêcej bocianow jak ludzi. Prawie na kazdym domu, stodole, spichlerzyku- okazale gniazdo, gdzie dumny bociek z rozdziawionym dziobem wysiaduje jajka. I cisza... ogluszajaca cisza.. niezm±cona szumem aut, szczekaniem psow, czy nawet odglosami gospodarskiego zycia. I niesamowite poczucie blogiego spokoju, roztaczajacego siê z niebieskomalowanych okien, z porosnietych dzikim chmielem plotow czy piaszczystych drog. Spokoj emanuje tak¿e ze spracowanych twarzy starszych ludzi, siedzacych na laweczkach czy dogladajacych przydomowego ogrodka.. Zdaje siê, jakby ci ludzie wogole nie znali co to pospiech.. Z laseczka, zgieci w pó³, ale z wiazka wlasnego bzu w rece, aby zatknac w sloiku na stole. Pewnie ciezkie tu ¿ycie, zw³aszcza dla schorowanego staruszka, ale przypuszczam, ze wiêkszo¶æ mieszkancow nie przezylaby dlugo w halasliwym , nowoczesnym miescie..

















Postanawiamy nabrac wody. W tym celu udajemy siê do pobliskiego gospodarstwa, gdzie kilkoro ludzi pracuje w ogrodku. Okazuje siê , ze mieszkank± Komor jest tylko babuszka – pani Jewdokija. Reszta to jej rodzina z Bialorusi. Mlodzi przyjezdzaja jej pomagac w polu, ogrodzie i sadzie. Wiele sasiadek jej bardzo zazdrosci- nie do wszystkich przyjezdzaja dzieci i wnuki. Wiele z nich wyjechalo do miast czy nawet innych krajow i zapomnialo o rodzicach i wsi zagubionej wsrod poleskich bagien.
Dzi¶ wies liczy 62 mieszkancow, z których ¿aden nie ma ponizej 50 lat. Jeszcze za sojuza by³a to ogromna wies- ponad 600 ludzi, kolchoz, szkola, 2 sklepy, dom kultury, codziennie kilka kursow autobusow do Zaricznego. Teraz autobus dociera rzadko.. I to nie tak jak nam mowili , ze w srody, tylko w ostatnia srode miesiaca. Dawniej jezdzil przez Neñkowyczi, ale wylaly bagna , woda na drodze prawie do pasa i nic nie przejedzie. Tylko od Mutwicji da rade, tam bród ponizej kolan. Sklep objazdowy dociera do wioski raz na tydzien- 2 ososbowe auta zaladowane po dach- chlebem, kasza, cukrem i innymi drobiazgami sprowadzanymi na zamowienie dla konkretnych gospodarzy.
Pytam pania Jewdokije czy docieraja tu czasem turysci. Babcia mowi, ze oczywiscie- i to nawet calkiem czêsto. Do sasiada na gorce przyjezdza czêsto syn z Rosji z cala rodzina, do sasiadki co tydzien zaglada siostra. I z niedalekiej Mutwicji przyjezdzaja, za ryba, za grzybami, albo trzcine z bagien zbierac.. Jasne , ze w Komorach kreca siê turysci!!!!

Gdy wracam z woda przez wies usilnie nasuwa mi siê jedno pytanie- dlaczego nasze pokolenie jest pierwszym, które ju¿ nie jest w stanie mieszkac w takiej wiosce? Patrze w puste , wymarle okna, ogrodki, gdzie ju¿ nie ma gwaru bawiacych siê dzieci, ploty, przez które ju¿ nikt nie prze³azi na jablka do cudzego sadu, przechadzaja siê koty, których ju¿ nikt nie ci±gnie za ogon...
Ludzie latami i pokoleniami zyli w takich wsiach, 200 lat temu, 100 lat temu, 50... Naciagali wody zurawiami, uprawiali ziemie, naprawiali strzechy i stare drewniane chalupy. Zyli zgodnie z rytmem przyrody jak ich nauczyli rodzice i dziadkowie. Wies zyla, pelna wielopokoleniowych rodzin, rodzily siê dzieci, umieraly staruszki.. Az nagle przyszlo jedno pokolenie , które ju¿ na wsi zyc nie chce i nie potrafi- „bo siê nie da tak zyc”. Co by³o przyczyna tej gwaltownej zmiany? Czy komunizm, który nauczyl , ze kolchoz da wszystko, a jak upadl to ju¿ nie ma pomyslu na ¿ycie i prace? Czy telewizja i internet pokazujace , ze swiat siê nie konczy na rodzinnej wsi? Czy reklamy promujace jedynie obraz miejskich ludzi sukcesu?

I chyba jestesmy tez ostatnim pokoleniem, które jest w stanie zobaczyc na wlasne oczy takie wsie, w schylkowej formie, ale jeszcze naprawdê.. Dla naszych dzieci i wnukow zostana ju¿ tylko skanseny i kiczowate ,tr±cace cepelia agroturystyki.. I zdjecia.. których staram siê tu zrobic jak najwiêcej...

Woda , której nabralismy jest zielona, mêtna i pachnie bagnem. Chyba studnia zbyt gleboka nie by³a.. Franek- jedyny odwazny który siê jej napil, twierdzi, ze jest dziwnie slodkawa w smaku.

Wybieramy siê tez z toperzem, Jackiem i Frankiem na poszukiwanie Prypeci, które jest tu rzeka graniczna. Dotarcie do jej glownego koryta jednak nie jest takie proste.. Co chwile droga niknie w polach uprawnych lub kana³ach. Dajemy sobie wiêc spokoj z rzeka i wracamy do wsi, mijajac po drodze stodole, z dziwna , wysoka antena.

Wogole co nas bardzo zdziwilo tu w rejonie- teren wybitnie przygraniczny, a my nie spotkalismy ani pol pogranicznika. W Polsce- na Roztoczu, Podlasiu, co rusz ktos nas legitymowal, ostrzegal by nie zblizac siê do slupkow, zwykle o takim przygranicznym rajdzie wiedzialy ju¿ wszystkie okoliczne posterunki. Przy granicy ukrainsko-rumunskiej- zastawy w Szybenem, Perka³abie, £uhach.Wrecz legendy o potrzebie przepustek czy zawracaniu turystow z ich trasy. Zwykle calkiem mili straznicy krêc±cy siê po gorach, mozolnie przepisujacy dane z paszportow czy domagajacy siê okazania „imigracyjnych wiz”. I to zarowno przed jak i po brataniu siê z UE..
A tu? Ponad tydzien pl±tania siê po strefie przygranicznej, noclegow w bagnach i lasach i ani jednej zielonej czapki sterczacej zza krzaka!

Postanawiamy dzi¶ znow postawic biwak na bagnach i wyslac ekspedycje do sklepu po napoje chlodzaco-rozgrzewajace. Idziemy wiêc z powrotem w piekacym sloncu, a znad bagien nadciaga burza.. K³ebiaste , czarne chmury, a po wodzie niosa siê z oddali zlowieszcze pomruki grzmotow. Wszyscy mamy nadzieje, ze uda sie postawic namioty zanim nam solidnie doleje. £apiemy stopa- co jest nieproste na tej drodze, gdzie jezdza przewaznie motocykle i furmanki wypelnione gnojem. Nasz stop to bialoruski busik wiozacy rodzinke wracajaca z Komor od babci. Pochodz± st±d, ale teraz mieszkaja w Piñsku. Za wszelka cene chca nam odradzic nocleg na bagnach i zawiezc nad jezioro Sosne albo do lasku kolo Mutwicji. Jednak zapada decyzja , ze czê¶æ ekipy wysiada przy upatrzonym rano miejscu biwakowym i stawia namioty, a reszta jedzie autem do sklepu i wraca pieszo z ³upami do obozu.
I tu pope³nilam najwiekszy b³±d na calym wyjezdzie, którego dlugo sobie nie wybacze... Troche ju¿ dzi¶ pochodzilismy i perspektywa kolejnych 5 km nie napawa mnie radoscia... Do tego ta burza, która coraz bardziej ochoczo nadciaga, widac ju¿ blyski.. Nie do¶æ , ze trzeba bêdzie isc, niesc ciezkie rzeczy to jeszcze nam doleje..
Pad³am ofiar± wlasnego lenistwa....

Natomiast dzielni i najbardziej spragnieni w skladzie Wczesniak, Jacek i Grzes ruszaja w strone sklepu. Ja , toperz i franek zostajemy na obozowisku. Stawiamy, namioty, zbieramy chrust na ognicho,wygrzewamy siê na karimatach ³apiac ostatnie dzisiejsze promienie slonca, obserwujemy ptaki przez lornetke, moczymy nogi w kanale pelnym wodorostow. Dno kanaly by³o tak sliskie, ze nie dalo siê stanac, nogi trzeba by³o moczyc na zmiane





Ostatecznie burza nam nie odpuszcza, leje, wieje, wiêc chowamy siê do namiotu, zastanawiajac siê czy stojace nieopodal brzozy przypadkiem nie s± najwyzsze w okolicy







Burza w wiêkszo¶ci przechodzi gdzies bokiem.. A naszych wci±¿ nie ma... Pojawia siê podejrzenie, ze przeczekuja burze w sklepo-knajpie. W tym momencie pojawia siê ta pierwsza nutka zazdrosci- kurde..a moglam tam byæ z nimi... Mija jeszcze godzina , dwie.. a ich jak nie by³o tak nie ma...
Ju¿ siê zaczyna zmierzchac , kiedy na horyzoncie pojawia siê furmanka. Przez lornetke dostrzegamy Wczesniaka siedzacego obok woznicy, czerwona koszulke Grzesia i dyndajace z boku nogi. Z zaprzegu wychodza, acz mo¿na raczej powiedziec „wytaczaja sie” Wczesniak, Jacek i Grzes, z usmiechami od ucha do ucha, oraz ich nowi znajomi z Mutwicji- Wasia i Kola. Na wozie spoczywa jeszcze wielki, czarny wór- nie zapomnieli o nas- zakupy dotarly. Wasia i Kola to ju¿ za bardzo nie wiedz± na jakim swiecie zyja, acz s± nastawieni do nas i reszty kosmosu niezwykle przyjaznie- chca siê bratac, witac i integrowac z calym swiatem!





W tym momencie mo¿na tez zaobserwowac ogromna wyzszosc zaprzegu nad samochodem.Tu , gdy czlowiek ju¿ zawodzi, to koñ sam prowadzi prosto drog±, stara siê omijac przeszkody i nie wpasc do bagna. A co najwazniejsze- pamieta droge do domu!
Nasi trafili do sklepu niby tylko na zakupy i jedno piwko...Ale szla burza i trzeba by³o przeczekac.. Grzes nabyl jakiegos miejscowego jabola. Zaczeli siê schodzic miejscowi, kazdy chcial pogadac z przybyszem. A czas plynal na konsumpcjach, degustacjach, rozmowach, poznawaniu realiow i zwyczajow lokalnej wioskowej spolecznosci. Dowiedzieli siê np. ze Rus³an, pracujacy w Petersburgu i szpanujacy skorzana kurtka nie jest tu lubiany. Do tego stopnia dziala wszystkim na nerwy, ze gdy wepchnac siê na wóz to go zrzucili gdzies za wsia Przyszli tez znajomi sprzed dwoch dni- Sasza i ojciec Artioma. I oczywiscie miejscowi nie pozwolili by ich goscie musieli isc daleko z siatkami- odwiezli ich furmanka.. A ja siedzialam w tym czasie przed namiotem na karimacie...Niech to szlag!!!!!! jak sobie los ze mnie zakpi³... Moglam tam byæ!!! Ile zdjec, ile wspomnien... A tak mo¿na tylko sluchac z zalem opowiesci np. jak Wczesniak zrobil furore w calej wsi otwierajac piwa obr±czk±! Wreszcie zauwazylam jakie¶ pozyteczne zastosowanie tego popularnego gadzetu, którego sensu noszenia nigdy nie widzialam. Az mi przyszla ochota by sobie jednak takie sprawic!

Na otarcie ³ez pozostaje jedynie konsumpcja zawartosci czarnego worka. I ognicho!!! Wczesniak i Jacek jakos szybko wykruszaja siê z imprezy przyogniskowej i nurkuja w czelusciach namiotu. Jedynie dzielny Grzes zalicza tego wieczoru obie imprezy! Zatem gramy, spiewamy, jemy, pijemy, co chwile brodzac w wodzie w poszukiwaniu wiêkszej ilosci chrustu. Spiew i dzwieki gitary, pomieszane z kumkotem ¿ab, niosa siê po bagnach. Pewnie jego daleki pomruk slychac i we wiosce gdzie wczoraj rozbrzmiewaly weselne przyspiewki i dalej, hen! Nad rozlewiska Prypeci gdzies przy bialoruskiej granicy. Kladziemy siê spac bardzo pozno. Wypilismy nawet czê¶æ podarkow- malych zubrowek, które zabieramy zawsze by np. dac w podziêce goszczacym nas miejscowym.



Kolejnego dnia ruszamy, ju¿ dla niektorych po raz trzeci, w strone Mutwickich sklepow. Wczesniak dostaje od znajomych sa³o. O 12 ma byæ marszrutka, do Zadow¿a, wsi , która jest w polowie drogi do Lubieszowa , do którego zmierzamy. Marszrutka przyjezdza tak nabita, ze wlozenie do niej 6 osob z plecakami wydaje siê niemozliwe. Acz jestem pewna , ze gdyby kierowca mocno zahamowal to by siê zaraz okazalo , ze miejsca jest jeszcze bardzo du¿o..
Ludziska stoja nawet na schodach i ani mysla siê przesunac czy bardziej upychac.. Zatem zostajemy na przystanku... Nastêpna marszrutka jutro..
Nie pozostaje nam nic innego jak piesza wedrowka do Lubieszowa, wspomagana ³apaniem stopa.
Pierwsze auto zatrzymuje siê chyba 5 min po odjechaniu marszrutki. Ja l±duje kolo kierowcy a chlopaki w bagazniku za kratka.



Droga wiedzie brukowanymi traktami, bêdacymi polaczeniem kostki i kociego ³ba. Nie jedzie siê po tym zbyt dobrze, wiêc po obu stronach drogi s± wyjezdzone piaszczyste pobocza.



Tak jak wczoraj dominowaly w krajobrazie bagna to dzi¶ tylko suche, piaszczyste, pachnace zywica lasy, wrecz wydmy, porosniete sosna, porostem i szczeciniasta trawa. Kierowca opowiada nam o pobliskim jeziorze Nobel , które poleca na letni wypoczynek. Wysiadamy w £oknicji, bo kierowca dalej jedzie gdzies w lasy, gdzie z mapy wynika, ze wogole nie ma zadnych drog.
We wiosce nasza dzielna ekipa zdobywa kolejne „podsklepie”. Wyczyn ten oczywiscie trzeba uczcic. Uczta nie jest zwyczajna- dzi¶ mamy sa³o!!
Nie odchodzimy daleko od sklepu, tylko na rogatki wsi, gdzie w rowie postanawiamy czekac na kolejnego stopa. Sielanka wiêc trwa, umilana opowiesciami Wczesniaka i Jacka o ich czasach licealnych. Droga prawie nic nie jezdzi.. czasem przemknie jakas ³ada, zaladowana po dach towarem, albo wesola rodzinka trzymajaca na kolanach torby i kilkoro dzieci. Czasem woz konny jadacy zwykle 500m do najblizszego pola. Najwiêcej jest motocykli, które jednak nawet przy najlepszych chêciach nie s± w stanie zabrac 6 osob z plecakami Jednak gdy macham auta czêsto siê zatrzymuja, aby przeprosic i wytlumaczyc siê czemu nie mog± nas zabrac.





W koncu trafia siê cos na ksztalt autobusu robotniczego, ale wiezie nas tylko do rozdroza przed wsia Kutyn. Ów stop okazuje siê dla mnie bardzo pechowy. Wysiadajac sciagam sobie na noge duzy, metalowy i niestety pe³ny karnister.. Na szczescie cofam noge na czas i upada tylko na duzy palec. Palec puchnie, sinieje i boli jak szlag, ale chyba nie jest zlamany skoro moge nim ruszac. Rano jest najbardziej opuchniety, nawet ciezko zmiescic noge do buta.. Potem jest ju¿ raczej lepiej, ale palec o swojej obecnosci bêdzie mi przypominal do konca wyjazdu.. Ba! nawet kilka tygodni po powrocie...
Tymczasem kustykam sobie do wsi, gdzie grupa ochoczo zatrzymuje siê u kolejnego „piwopoju”.



Co zwraca uwage w wiêkszo¶ci wsi- prawie w kazdej stoi przynajmniej jeden krzyz przydrozny. Wszystkie s± teraz pieknie i kolorowo przystrojone, glownie za pomoca roznobarwnych chust i wst±¿ek. Nie wiem czy to tak zawsze czy tylko na jakie¶ majowe swieta.





Drugie rzucaja siê w oczy okna.. Przewaznie niebieskie, z ramami wycinanymi we wzorki, rzezbionymi fragmentami czy malowniczymi okienniczkami. Czasem widac babuszke jak miesza farbe w malym garnuszku by na wiosne odswiezyc okno swojej cha³upki. Zza szyb bardzo czêsto wygladaja na swiat piekne kwiaty doniczkowe a czasem i ciekawski kot. W czasem zakurzone i pokryte pajeczynami okienko przypomina tylko o czasach dawnej swietnosci, gdy zapomniany domek têtnil jeszcze zyciem.







A tu chyba mieszka jaki¶ weteran



Do Zadow¿a podjezdzamy marszrutka. Przy sklepie Wczesniak i Jacek tworza lokalne siedlisko hazardu- graja w karty na ukrainski bilon

Nieopodal zatrzymal siê obwozny skup ziemniakow. Nie wiedziec czemu ostatnio na Bia³orusi strasznie podro¿a³y ziemniaki. Z tego powodu Bialorusini wykupuja te tansze ukrainskie prawie na tony!!



Na biwak rozbijamy siê zaraz za wsia, w suchym , piaszczystym sosnowym lasku.



O dziwo Komarow jest tu du¿o wiêcej ni¿ w sercu bagien! Chca nas po¿rec zywcem! Mnie nawet nie gryza, ale w³a¿a do nosa, oczu, uszu..

Grzes wyciaga wodke- zabojce o smaku ziolowym. Niestety , nie by³o mi dane jej sprobowac. Acz mo¿e na szczescie, bo jej dzialanie jest piorunujace. Impreza szybko siê konczy, wszyscy padaja
spac. Spi siê wyjatkowo dobrze, na mieciutkim mchu po¶ród zapachu szyszek..

Kolejnego dnia dalej suniemy droga w strone Lubieszowa. Zatrzymujemy ciezarowke , która wiezie na pace cielaka. Niestety nie chca nas zabrac, twierdzac , ze cielak mo¿e byæ dla nas niebezpieczny. Wielka szkoda!! A moglby to byæ niezapomniany stop!

W wiosce Sudcze zatrzymuje siê furmanka. Miejscowi mowia, ze nie mog± patrzec jak „biedne turusty” mêcza siê idac po upale i niosac plecaki. Nie mog± nas zawiesc daleko, ale kawalek przez wies- zawsze cos! Zabieraja mnie i toperza wraz z plecakami oraz plecak franka. Babka opowiada nam o pobliskim jeziorze oraz zacheca abysmy kiedys przyjechali do niej latem na wypoczynek. Zapisuje nam adres i rysuje mapke jak trafic do jej cha³upy.



Z nastepnej wsi ³apiemy ju¿ autobus do Lubieszowa. W miasteczku bez problemu odnajdujemy hotel „Mrija”. Wyczyta³am gdzies na necie, ze wlasciciel obiektu organizuje rozne „ekskursje” dla turystow: sp³ywy pychówkami i motorowkami, czy wyprawy na g³uszcze. Niestety hotel okazuje siê byæ zwyklym motelem dla tirowcow polozonym do¶æ obrzydliwie przy glownej szosie do przejscia granicznego z Bia³orusia. Na domiar zlego ani wlasciciel ani jego zona siê nie pal± do organizowania czegokolwiek... No i nawet nie ma wolnych miejsc- acz mozemy rozbic namioty na trawniku za hotelem. Zawsze cos... ale zadna rewelacja...

Zamawiamy ¿arcie i zastanawiamy siê co dalej. Az tu nagle jak z nieba spada nam Micha³- zapoznajemy go w hotelowej knajpce. Jest przewodnikiem warszawskiego biura podrozy „Horyzonty” i w³a¶nie prowadzi wycieczke po Polesiu. Opowiada nam o wyprawie na gluszcze , których nie by³o tzn. maj to ju¿ za pozno na ogladanie tokowisk oraz o bani w niedalekiej wiosce Zarika. Wies ta lezy w malowniczych rozlewiskach rzeki Stochid, idzie siê tam przez groble i wiszace mostki, a znajomy Michala- Wala ma tam banie. Jako ze wszyscy z ekipy podchodza entuzjastycznie do pomyslu skorzystania z bani, Micha³ dzwoni do Wali i uprzedza , ze bêdzie mial gosci. Ba! To nie koniec! Odwozi nas jeszcze busikiem az do k³adki na Stochodzie!

Tak jak Michal robi na nas wrazenie osoby niezwykle sympatycznej, otwartej i uczynnej, z która chcialoby siê spedzic jeszcze niejeden dzien, impreze i ognisko, tak reszta polskiej ekipy jest jakas nieco dziwna.. Nikt nie przychodzi siê nawet z nami przywitac, przy³±czyc do rozmowy, czy wychylic razem kielicha. Co ciekawe- na 9 osob z tej ekipy tylko jedna by³a chetna na skorzystanie z bani... Na pierwszy rzut oka interesuja ich tylko lubieszowskie prysznice, do których ustawiaja siê w kolejce i o nich rozmawiaja..

Zegnamy siê z Micha³em i ruszamy przez rozlewiska w strone Zariki. Po drodze towarzyszy nam widok na ³ódki, k³adki, szuwary i chylace siê ku zachodowi slonce, przegladajace siê w rozlewiskach wype³nionych rechotem ¿ab.















Stawiamy namioty przy domku Wali i przy dzwiekach gitary czekamy na 22, wtedy bêdzie wolna bania!!!



A z tego pomostu skaczemy do starorzecza Stochodu jak siê ju¿ upieczemy w bani!



Bania robi na mnie rewelacyjne wrazenie, lepsze ni¿ ta na Krymie. Sk³ada siê z kilku pomieszczen. Jedno to bania wlasciwa, z pó³eczkami do siedzenia, piecem pe³nym nagrzanych kamieni do polewania, k³ebami pary i brzozowymi witkami, które moczymy w goracej wodzie i siê ochoczo nawzajem okladamy Jest goraco, duszno i niezmiernie pachnie roznymi wonnymi ziolami i wygrzanym drewnem.
W drugim pomieszczeniu jest ciut chlodniej, ale nadal siê nie zmarznie. Mo¿na zasiasc za stolem, na ktorym czeka na nas woda i wyjatkowa pyszna ziolowa herbata, której fusy pachna jak najpiekniejsza kwiecista ³±ka. S± tez rozniste talerze, które daja nam do myslenia, ze pewnie mo¿na by³o u Wali zarcie zamowic... Zjadlo by siê teraz jakie¶ „miesko po polesku”, pieczone ziemniaczki albo pielmieni plywajace w masle.. Tymczasem nie pozostaje nam nic innego jak pocieszac siê miedowucha gryczana, która w warunkach sauny okazuje siê byæ wyjatkowo wydajna
Gdy ju¿ czlowiek poczuje siê zbyt upieczony, wybiega siê truchcikiem na zewnatrz i chlup! z pomostu do wody. Do chlodnej wody Stochodu, w ktorek przeglada siê ksiezyc, plywaja nenufary, pachnie wodorostem i woda az siê trzêsie od ¿abich koncertow! Jakos nie umiem siê przelamac , zeby tak od razu wskoczyc do zimnej wody. Najpierw wsadzam nogi, potem siê ochlapuje i dopiero jakos stopniowo zanurzam w ciemne odmêty.. Jednak za ostatnim razem pomost jest ju¿ tak mokry od chlupotow i jak biegne to wpadam w poslizg, spadam z pomostu bokiem i razem z glowa nurkuje z wielkim pluskiem gdzies miêdzy trzcinami. I faktycznie- tak jest najlepiej!!!











Wypytujemy tez Wale o plywanie ³ódkami. Mo¿na, ale tylko na wioslach, bo teraz jest czas ochronny ze wzglêdu na tar³o niektorych ryb. Motorowka nie wchodzi w gre.. Zatem odpada wycieczka na Prypec, bo nikomu przy zdrowych zmyslach nie bêdzie siê chcialo tak daleko na wioslach ciagnac..

Bardzo wczesnym rankiem, gdy wychodze z namiotu do kibelka, wszedzie wogol sciela siê cudowne mgly. Caly swiat wydaje siê jaki¶ nierealny, jak fatamorgana , która zaraz, za sekunde zniknie i zostanie tylko w pamieci. Jak to dobrze, ze chodze do kibelka z aparatem







Kolejnego dnia nadchodzi smutny czas pozegnan. Wcze¶niak, Jacek i Grzes nas opuszczaja.. Wczesniak z Jackiem jada do Kowla i gdzies tam w rejonie beda szukac miejsca po wiosce , w której niegdys mieszkala Jackowa babcia. Grzes musi wracac na wesele kuzyna.
My z toperzem i frankiem ruszamy ku wsi Swa³owicze.

Kierowca autobusu z Lubieszowa dlugo nie mo¿e zrozumiec, ze chcemy bilet do wsi Sz³apañ. Chce nam sprzedac do Lubjazi, bo tam jest jezioro i tam jezdza turysci. W koncu udaje siê kupic wlasciwy bilet, ale pol autobusu probuje nas przekonac, ze zle robimy. Ostatecznie tylko jakie¶ trzy babki przez pol drogi rozprawiaja o biednych turystach , którzy nie rozumieja ukrainskiego i przez to nie stosuja siê do zyczliwych porad miejscowych i jak bardzo siê rozczaruja jak wysiada w Sz³apaniu a tam nie bêdzie jeziora

W Sz³apaniu faktycznie jestesmy bezgranicznie rozczarowani.... Nie ma sklepu!!

Zatem czeka nas nie tylko 12 km do Swa³owiczow, ale jeszcze 5 do wsi Hocuñ po zakupy.



Stopa nie udaje siê zlapac, mijaja nas glownie furmanki z gnojowka. W Hocuniu szybkie zakupy, spotkanie z wyjatkowo namolnym menelkiem i sniadanie zjadamy na rozdrozu pod drzewem.

Dalsza droga do Swa³owiczów jest upiorna- zdaje siê nie mieæ konca. Zwirowa, szeroka droga, po bokach jakie¶ zagajniki. I przez 10km tak samo, jakby siê stalo w miejscu, tylko jakas ta¶ma zwijala siê spod nog. Zaduch, k±sajace komary i wijaca siê wsrod zarosli droga jak wykuta rynna. Zakret w lewo, zakret w prawo, dluga prosta, komar z lewej, komar z prawek, 5 komarow w nosie i oczach.. A Swa³owiczow wci±¿ nie widac... mam nieodparte wrazenie, ze droga idzie w kó³ko, a w tym miejscu ju¿ byli¶my chwile temu.



Po pewnym czasie jednak los okazuje siê ³askawy i nas uwalnia z zapêtlonej drogi- na horyzoncie pojawia siê wies.. Pierwszy rzuca siê w oczy cmentarzyk na piaszczystej wydmie, bardzo kolorowo przyozdobiony.





Dalsza czê¶æ wsi wyglada zupelnie jak skansen- karpacka Libuchora mo¿e siê schowac!! Przynajmniej co drugi dom i prawie kazda stodola s± kryte strzecha, wokó³ studzienne ¿urawie. W powietrzu unosin siê zapach kwitnacych bzow i sadow. Do tego piaszczyste wygrzane drogi, gdzie woz zapada siê po o¶ki a obok leniwie rozlewajaca siê Prypeæ.























Zagaduje nas pior±ca kobieta mowiac , ze turysci zawsze rozbijaja namioty za wsia na gorce. Wioska ta okazuje siê mieæ jedna wyrazna ceche rozniaca ja od zagubionych w bagnach Komor- o jej istnieniu wiedza turysci i ich obecnosc nie budzi tu zdziwienia. Przyjezdza tu latem jakas babka z Krakowa, jaki¶ Tomasz, dzi¶ przemknal busik pelen warszawiakow (zapewne to ci od Micha³a). Miejscowi wiedza, ze turysta fotografuje ptaki i stare domy, stawia namiot na gorce i k±pie siê w Prypeci. Nie mamy szans wykazac siê orginalnoscia

O wiosce dowiedzieli siê ju¿ i bogaci Kijowianie. Gdzieniegdzie stawiaja sobie dacze, albo przerabiaja stare chalupy. Niestety zakup domu przez przybysza z miasta zwykle jest rownoznaczny z wyciêciem w pieñ sadu i pachnacych bzów.. Niektorzy widac staraja siê zachowac drewniany klimat wioski, stawiajac np. ciekawe wyplatane p³otki... Jednak na okna ju¿ im fantazji nie starcza...



Wody nabieramy przy domu u babuszki, dostepu do którego broni „autostrada mrówek”. Studnia jest tu niezwykle gleboka , a woda przejrzysta i pyszna. Dziadek zapewnia o czystosci wody „bo filtrowana przez piasek”.



Babcia opowiada , ze we wsi nie kupi ju¿ mleka, zostaly tylko 2 krowy.. Wspomina tez dawne czasy, gdy nie by³o drogi a dzieci plywaly ³odkami do szkoly. Dzi¶ droga jest, ale dzieci juz nie ma..
Mimo, ze wokó³ tyle bocianow.. Maja gniazdo prawie na kazdej chalupie, wysiaduja ochoczo jajka, klekotaja... ale ju¿ siê zepsuly- dzieci nie przynosza..







Franek troche wyrywa do przodu i spotyka wyjatkowo niesympatycznego goscia. Przed chalupa siedzi sobie trzech takich gburow, popijaja i graja w karty. Widzac samotnego turyste zaczynaja pokrzykiwac, ze dalej isc nie wolno, ze zabronione, ze trzeba zaplacic itp. Gdy okazuje siê , ze jest nas wiêcej , facet spuszcza z tonu i na pytanie „czemu nie mo¿na dalej?”, tylko macha rêk±, ze „mozna , mozna” i glupkowato siê smieje.. Dowcipnis zakichany siê znalazl..
Idziemy wiêc dalej, ale niesmak troche pozostal..

Namioty , jak przystalo na turyste, stawiamy na gorce z niesamowitym widokiem na Prypec. Wokól sosnowy las pyl±cy mlodymi szyszkami, piachy, piachy i widok az hen! Na bialoruska strone, gdzie tylko lasy ,bagna i dzika pustka.





Przy ostatnim domu spotykamy kociaka i szczeniê. Piesek zdecydowanie cierpi na ADHD,jest wszedzie!! Biega, skacze, popiskuje, przewraca siê , kozio³kuje, warczy, podgryza, nastawia siê do glaskania, ociera nam siê o nogi i wiesza u nogawek, caly czas wydajac radosne szczekniêcia. Jego radosne podejscie do swiata nie omija i kotka- który bedac 5 razy mniejszy nie zawsze podchodzi tak samo radosnie do szamotaniny ostrych psich zabkow. Kociak ratunku przez zaduszeniem czy rozszarpaniem w zabawie szuka na plocie, który niestety jest troche chybotliwy i kociak raz po raz spada. A na dole ju¿ czeka psinka merdajac ochoczo ogonkiem! Probujemy wiêc znalezc jakie¶ bezpieczne miejsce na posadzenie kota, ale o to nie tak latwo.




Odciagamy wiêc uwage psiaka od puszystej zabawki, co konczy siê tym ze piesek biegnie za nami.. Nastepuje wiêc rzucanie siê po namiocie, szarpanie sznurkow, wyrywanie ¶ledzi, rozw³óczanie smieci. Zainteresowanie naszym obozem czasem przerywa pogon za motylkiem, ptaszkiem albo zdziwienie odglosem toperzowego dzwoneczka. Probujemy szczeniaka odprowadzic, odniesc, przepêdzic, wystraszyc- na pró¿no..
W koncu pojawia siê wlasciciel zaniepokojony brakiem psa w obejsciu. Niestety okazuje siê nim nasz „dowcipny znajomy”... Widac, ze w szczeniaka jest wpatrzony jak w slonce i mu siê bardzo nie podoba, ze przyszedl za nami. Probuje nas tez przekonac , zebysmy zlozyli namioty i poszli spac do niego, bo u niego siê spi „w poscieli”. Kilka razy opowiada , ze do niego latem przyjezdza z Krakowa mercedesem Tomasz. Na „mercedesem” kladac najwiekszy nacisk. Chce nam tez sprzedac jaki¶ „sunduk” albo zabrac do lasu na biale grzyby. Glownie chce zabrac gdzies mnie bez kolegow i robi do mnie jakie¶ glupie miny. Oburza siê , ze nie rozumie jak rozmawiamy ze soba oraz ze nie chcemy nigdzie z nim ³azic. Robi na nas coraz bardziej niemile wrazenie i naprawdê cieszymy siê niezmiernie jak w koncu idzie w cholere. Jakos wybitnie mu ¼le patrzylo z kaprawych oczek..

Zatem kolacje konczymy sami, patrzac jak plywaja ³odki, szumia trzciny i zmrok zapada nad Prypeci±.

Ranek wstaje upalny- grzechem byloby siê nie wyk±pac w rzece. Woda do¶æ mulista i mêtna, ale chyba czysta, bo zyja w niej cale stada dorodnych pijawek. Temperatura wody jeszcze mocno majowa i dalej od brzegu dosyæ mocny pr±d. Przed k±piel± upewniam siê jeszcze w która strone Prypeæ p³ynie, a dokladniej czy znajdujemy siê przed czy za czarnobylska zon±







Wypluskani zbieramy siê powoli do powrotu. Po niebie ciagna ciemne chmury i zaraz jak nic nam doleje..

We wiosce odkrywamy jeszcze tajemniczy grób. Samotny , za gospodarstwem, w polu. Czemu nie z innymi na cmentarzu? Otoczony plotkiem, ze zbutwialym krzyzem. Brak tabliczki informujacej kto tam lezy i od kiedy. I nikogo wokó³ zeby spytac..



Zaraz za wsia zaczyna laæ. Na szczescie udaje siê nam zlapac stopa- uaza, ktorym jedzie jaki¶ mundurowy i zawiezie nas do samego Lubieszowa! Po drodze zbacza z drogi , zeby nam pokazac jezioro Lubja¼. Rzeczywi¶cie miejsce sympatyczne: zruinowane ko³chozy, pas±ce siê konie i wielka tafla jeziora. Widac jakie¶ wyspy, ³ódeczki- warto by tu kiedys wrocic.



W Lubieszowie ³apiemy autobus do £ucka. Leje caly czas. Mijamy bagniste rzeki, wioski, korki spowodowane przez stada krów czy dworcowa kure- samobójce.





W £ucku osiedlamy siê w „kimnatach widpoczynku” na dworcu autobusowym. Recepcja w przechowalni bagazu, przyæmione swiatlo i krêty ,zagracony korytarzyk sugeruja wielki klimat, ale pokoje ju¿ niestety po remoncie- zostaly tylko stare kontakty i kaloryfery.
Babka , u której siê kwaterujemy chowa zgrabnym ruchem nasze paszporty do szuflady, twiedzac , ze „odda jutro”. Jakos zwykle spisywali tylko dane a paszport wracal do nas.. Troche tak dziwnie ³azic wieczorem po miescie bez dokumentow, ale coz zrobic? Grunt, zeby jutro oddala.. bo nie mamy nawet zadnego potwierdzenia.. A jutro ju¿ inna babka na porannej zmianie... I szukaj wiatru w polu...

Odwiedzamy w miescie dwie przydworcowe knajpki, kupujemy rozne trunki i bie³omory. Wieczorem konsumujemy nabyte kahory ogladajac lokalne wydanie „Mam talent”. Zwraca uwage chlopak , który potrafi siê poruszac jak robot.

Rano jedziemy do Lwowa elektriczkami, z przesiadka w Sapi¿ance. Pociag w £ucku jest potwornie nabity. T³um tworza glownie emeryci, którzy zmierzaja na swoje dacze w okolicach £awrowa. Poczatkowo gadamy z facetem, który pochodzi spod Lubieszowa, wiêc dokladnie zna tereny po których wedrowalismy. Facet ze zdziwieniem mowi, ze my tu niby przyjechalismy szukac lokalnego kolorytu i przyrody a pijemy coca-cole? Czemu nie kwas albo sok brzozowy? Robi mi siê tak strasznie glupio, ze najchetniej bym siê schowala pod ³awke.. A na cole nie moge patrzec jeszcze przez tydzien..
Go¶æ opowiada , ze ow sok brzozowy jest tu bardzo popularny, jako miejscowy przysmak i lekarstwo na oczyszczenie organizmu. Ponoc w co drugiej wsi nacina siê brzozy, podstawia naczynia i zbiera cenny p³yn. Az dziwne, ze nie spotkalismy siê tu z owym sokiem ani razu.
Przysiada siê tez babka opowiadajaca o wyjazdach do rodziny do Zamo¶cia, uprawianiu dzialki czy zaletach trzymania w domu psow i kotow.
Wogole to ¾ tego pociagu jedzie na dzialki. Kazdy ciagnie ogromna torbe, a w niej kwiatki, sadzonki owocowych drzewek, kawalki szklarni, skladane krzeselka czy kielbase na wieczorne ognisko. Jezdza tak codziennie, cale dnie spedzajac na sloncu, wsrod przyrody, kopiac w ziemi i dogladajac plonow- „bo ziemia to zycie”. Mowia, ze mlodych ciagnie tylko do miejskiego zgielku, ale po 60tce to czlowiek zaczyna pragnac kontaktu z natura, ciszy i wiejskiej sielanki. Doznaje szoku- siedzaca obok mnie babka ma 8 letnia prawnuczke, a wyglada na gora 60 lat! Kilka osob nas ju¿ zaprasza na swoje dzialki, zawile tlumaczac jak dojsc do ich domku, a nie wpasc w szpony innego goscinnego sasiada. W £awrowie pociag pustoszeje..



Dalej przesiadka, Lwow, nasza ulubiona knajpa, gdzie barmanka chyba zaczyna nas ju¿ kojarzyc. W marszrutce do Szegini dochodzi do k³otni miêdzy grupka polskich turystow a miejscowymi kobietami. Turysci polskim zwyczajem otwieraja wszystkie okna robiac niesamowity przeciag, co przeszkadza miejscowym. Pol drogi wyrywaja sobie z r±k okienne uchyty. Wybitnie jestem za babkami- raz, ze tez nie lubie jak mi wieje, a dwa, ze czuje wyrazna niechec do tej grupki rodakow , traktujacych miejscowych z wyrazna pogarda i wyzszoscia.
Zreszta ciekawe skad ta roznica- ze w Polsce takie umilowanie otwartych okien, a na Ukrainie wrecz przeciwnie?

Na ukrainskim przejsciu pusto, za to na polskim tlum. Wyglada na kilka godzin czekania, wiêc ju¿ prawie rozsiadam siê na plecaku, ale „mrowki” pokrzykuja do pogranicznikow: „Tu wasi turysci, z plecakami, wpuscie ich bokiem! Otworzcie im drzwi, oni nie przejda przez bramke”. Straznik wyjatkowo daje siê namowic, wpuszcza nas, a z okazji skorzystalo tez kilka sprytniejszych „mrowek” wpychajac siê bokiem bez kolejki. Dzi¶ jakos dokladna kontrola, ka¿± otwierac plecaki, grzebia w srodku, jak za dawnych lat. Ja oczywiscie nie zglaszam zadnych papierosow, przeciez nie pale..
Na smierc zapomnialam o moich bie³omorach! A celniczka je oczywiscie znajduje.. ;)Przekonana , ze przewo¿e ich wiêcej zaglada nawet do menazek i kubkow. Sprawe ratuja ukrainskie prezerwatywy, które znalazlam 2 lata temu w pociagu Odessa- Lwów w moim worku z posciela. Od tego czasu ju¿ chyba 5 razy jechaly na Ukraine i wracaly zapomniane gdzies na dnie kieszonki plecaka. Celniczka pyta: „co w tej kieszeni”, wiêc ja jej na to, ze „rzeczy osobiste”. „Tak? Na pewno nie... Pewnie bie³omory, proszê otworzyc”. Wypada pogniecione pudelko, celniczka robi siê cala czerwona, a w tle slychac komentarze, chichoty i radosne okrzyki mrowek Na tym siê konczy kontrola. W spiworze tym razem moglam przewiezc XIII wieczne ikony

Mamy tez okazje ogladac bardzo smutna scene.. Ju¿ za polska kontrola jedna z babek uderza o cos siatka.. Rozbija siê butelka z wodka.. Trzask, charakterystyczny zapach i smuga plynu cieknacego po podlodze.. I ten bezgraniczny smutek w oczach... Zmarnowany kurs.. Dzisiejszy dzien nie wyjdzie na plus..

A potem ju¿ tylko dlugi, monotonny, nocny powrot przez Polske.. Musimy wygladac odrazajaco bo mamy caly przedzial dla siebie zatem spi siê wygodnie

A na Polesie trzeba wrocic- i to najlepiej w tym samym skladzie, bo ekipa tym razem dopisala wyjatkowo!!
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaciekrece.xlx.pl