Wonderful Christmastime 

Zofia Dzieniszewska - zapiski

Ku uciesze normalnych u¿ytkowników forum - zero gejostwa.

PART I

-Dziêkujê! Dziêkujê bardzo raz jeszcze! – Paul wydziera³ siê jak stare gacie, kiedy wraz z trójk± przyjació³ przemierza³ kolejne o¶nie¿one uliczki. By³ wieczór, 24 grudnia. ¦nieg sypa³ na ciemnych ulicach, o¶wietlonych jedynie w niektórych miejscach pojedynczymi latarniami. McCartney pragn±³ teraz znale¼æ siê w domu. Sam. Wiedzia³ jednak, ¿e jego ¿yczenie raczej siê nie spe³ni.
-Ale¿ nie ma za co! – John z najwiêkszym spokojem odpowiada³ na ironiczne teksty Paula.
-Dobra, przestañcie siê zachowywaæ jak dzieci… - zacz±³ George, który mia³ ju¿ powy¿ej uszu tej sarkastycznej rozmowy.
-To on siê zachowuje jak dziecko! – wrzasn±³ Paul.
-A ty jak niemowlak! – rzuci³ John w odpowiedzi.
-Ja? Czy ja ci niszczê randki? –spyta³ McCartney. – Chcia³em tylko spêdziæ wieczór z dziewczyn±! Wychowujê Ciê przez ca³y rok, nale¿y mi siê chocia¿ jeden dzieñ wolnego! Ty egoisto!
-Jak ty w ogóle mo¿esz my¶leæ, ¿e ja tego nie zrobi³em dla Ciebie! – broni³ siê Lennon. – Wk³ada³a Ci jêzyk do gard³a tek g³êboko, ¿e by³by¶ siê udusi³, gdyby nie moja interwencja!
-O mój bo¿e! Nie zdawa³em sobie sprawy z tego niebezpieczeñstwa! Dziêkujê, po stokroæ dziêkujê! –Paul gotowa³ siê ze w¶ciek³o¶ci. - Jak ty nas w ogóle znalaz³e¶ w tej restauracji?! – spyta³ w koñcu.
-Mam swoje sposoby… - tajemniczo odpar³ Lennon. W istocie zajê³o mu trochê czasu zlokalizowanie miejsca, w którym Paul spêdza³ ten szczególny wieczór.
-Dobra, by³o, minê³o. Pogód¼cie siê, jest Wigilia! – zaproponowa³ Ringo. Lennon spojrza³ na niego z pogard±.
-Kto¶ tam co¶ mówi³ na dole? – spyta³. Ringo zrobi³ najbardziej obra¿on± minê na jak± by³o go staæ i szed³ dalej w milczeniu. George natomiast znalaz³ sobie zajêcie polegaj±ce na jedzeniu p³atków ¶niegu. Drepta³ za przyjació³mi z wywieszonym jêzykiem próbuj±c z³apaæ chocia¿ jedn± bia³± drobinkê.
-O matko, masz problem, bo nie zd±¿y³e¶ siê dobraæ do jej majtek w ró¿owe groszki? – zaczepnie spyta³ Lennon.
-Jeszcze jeden taki tekst, to ci zrobiê z twarzy ró¿owe groszki. – odpar³ Paul.
W tym momencie George wybuchn±³ ¶miechem.
-Z ciebie to jest wredna wesza. – stwierdzi³ John.
-Wesz, John, wesz! Nie mów „wesza” to takie prostackie. – momentalnie poprawi³ go McCartney.
-JESTEM PROSTAKIEM I BEDE MÓWI£ JAK CHCEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE…
Po oko³o piêciu sekundach og³uszaj±cego wrzasku Lennona Ringo ulepi³ ¶nie¿n± kulkê i wsadzi³ j± w szeroko otwarte usta przyjaciela. Lennon najpierw przesta³ oddychaæ, potem zacz±³, ale z dwukrotnie wiêksz± szybko¶ci± ni¿ zwykle, a¿ w koñcu wyplu³ resztki ¶niegu i rzuci³ siê na Starra. Powali³ go na ziemiê i zacz±³ smarowaæ bia³ym puchem ca³± twarz perkusisty. Ringo zrewan¿owa³ siê natychmiast i po chwili ¶nie¿n± maseczkê mia³ na twarzy John. Miotali siê jak nienormalni, a George i Paul obserwowali ca³± scenê rzucaj±c co jaki¶ czas okrzyki w stylu: ,,Za³atw go!”, albo ,,Dowal mu!”. Podczas tego dopingowania Paulowi przesz³o uczucie nienawi¶ci jak± jeszcze chwilê temu pa³a³ do Lennona, który w koñcu wsta³ i zacz±³ otrzepywaæ siê z przylepionego dos³ownie do ka¿dego skrawka jego ubrania ¶niegu. Ringo jednak nie da³ za wygran± i popchn±³ przyjaciela tak, ¿e polecia³ wprost na McCartneya, który oczywi¶cie uzna³, ¿e sam Johnny zrobi³ to celowo i postanowi³ siê zrewan¿owaæ. Lewy sierpowy Paula by³ silniejszy ni¿ mo¿na by siê by³o spodziewaæ i u³amek sekundy pó¼niej Lennon le¿a³ na ziemi ponownie.
-Odbi³o Ci?! – wrzasn±³.
-Sam zacz±³e¶!
-Ja? Ty debilu, Ringo mnie popchn±³!
-Sam jeste¶ debil! – warkn±³ Paul. John ju¿ mia³ wstawaæ z zimnego chodnika, jednak spyta³ dla pewno¶ci:
-Mogê ju¿ bezpiecznie wstaæ, czy mo¿e jeszcze kto¶ jeszcze zamierza mnie dzisiaj pobiæ?
-Wstawaj, zimno mi, chod¼my ju¿ do Paula. – popêdzi³ go George.
-Z restauracji do mojego domu jest pó³torej godziny drogi. Po jak± jasn± Anielkê idziecie ze mn±, skoro ka¿dy z was mieszka bli¿ej? – spyta³ McCartney. – Aha, John, tak ¿eby¶ potem nie mówi³, ¿e ciê nie uprzedza³em, gdybym jeszcze kiedy¶ mia³ dziewczynê, nie wolno Ci siê do niej odzywaæ, zbli¿aæ na wiêcej ni¿ 3 metry, patrzeæ na ni±, dotykaæ jej, w±chaæ i w ogóle cokolwiek by ci nie przysz³o do g³owy masz jej tego nie robiæ. – doda³ po chwili.
-Jasne, bo ja jestem znany g³ównie z obw±chiwania kobiet. – sykn±³ Lennon. Paul ju¿ siê nie odzywa³, tylko szed³ dalej ze spuszczon± g³ow±. Kiedy ca³± czwórka przechodzi³a obok latarni jej ¶wiat³o pad³o na twarz McCartneya, której wyraz by³ tak zbola³y, ¿e Lennonowi zwyczajnie zrobi³o siê g³upio. Szturchn±³ lekko przyjaciela, a kiedy ten spojrza³ na niego skin±³ g³ow± w sposób mówi±cy mniej wiêcej: ,,Przepraszam Cie za ten wyskok, ale nie powiem tego na g³os, bo nie chcê, ¿eby George i Ringo s³yszeli.” Paul pos³a³ mu pe³en wyrozumia³o¶ci u¶miech. Chwilê pó¼niej dotarli do domu McCartneya, gdzie zjedli ¶wi±teczn± kolacjê. Ch³opcy po poch³oniêciu wszystkich dwunastu dañ, to jest, czekoladowych chrupek, budyniu malinowego, s³onych paluszków, ciasteczek z rodzynkami, lodów z bit± ¶mietan±, pasztecików z miêsem, sezamków, batoników z karmelem, landrynek, koreczków, bez i oczywi¶cie misiów-¿elków (nie koniecznie w tej kolejno¶ci) poszli spaæ. Ale ani Paul ¶pi±cy smacznie na dywanie, ani chrapi±cy obok choinki Ringo, ani ¶ni±cy na kanapie John i George nie wiedzieli, ze to jeszcze nie koniec ich wigilijnych przygód.

CI¡G DALSZY OCZYWI¦CIE NAST¡PI...


Ale siê ¶wi±tecznie zrobi³o. :P
Fajnie, fajnie.
PART II

-Nie dysz na mnie! – krzyk obudzi³ wszystkich ¶pi±cych smacznie w pokoju.
-John, znowu Ci siê co¶ ¶ni?! – George mia³ ju¿ tego dnia powy¿ej uszu wariactw Lennona. Po ciemku próbowa³ wokó³ ³ó¿ka wymacaæ co¶, czym móg³by trafiæ w przyjaciela.
-Nie ¶ni, co¶ na mnie dyszy! – zacz±³ t³umaczyæ siê John.
-G³upoty gadasz! – skwitowa³ to Harrison.
-Nie! Czujê to… Czekaj… To nie Paul… I nie George… RINGO ODWAL SIÊ! – wrzasn±³ w koñcu John.
-Ty siê odwal, obudzi³e¶ mnie! – Ringo za wszelk± cenê próbowa³ zasn±æ, ale John nie u³atwia³ mu zadania.
-No ale cholera, co¶ na mnie dyszy… a przynajmniej chwilê temu dysza³o! – twierdzi³ w dalszym ci±gu.
-Zamknij jadaczkê John! Ludzie próbuj± spaæ! – Starrowi ju¿ puszcza³y nerwy.
-Nie, TY próbujesz spaæ! – John nawet bêd±c na-wpó³ przytomnym potrafi³ zdobyæ siê na z³o¶liwo¶æ.
-Cicho tam! – us³yszeli nagle.
-O, Paulie nam siê zdenerwowa³… - John zacz±³ siê nakrêcaæ.
-Jestem zmêczony, mam dosyæ twoich wyg³upów! – uci±³ mu Paul.
-Kiedy naprawdê… - broni³ siê John.
-¦PIJ! – rozkaza³ McCartney.
-Ale…
-I TO JU¯! – rykn±³ Paul. Zapad³a cisza. Ale nie na d³ugo, bo kilkadziesi±t minut pó¼niej alarm podniós³ nastêpny Beatles:
-£aaaaa! ZDEJMIJCIE TO ZE MNIE!
-Ringo, teraz tobie odwali³o?! – George by³ w¶ciek³y.
-John, wiem, ¿e to ty! Nie mo¿na tak ludzi bezkarnie po ciemku obw±chiwaæ! – stwierdzi³ Ringo.
-Johnny przestañ go… napastowaæ nosem! – pouczy³ Lennona Harrison.
-Mwahahaaa!!! Ringo, dobiorê Ci siê do majtek! – wrzasn±³ John w odpowiedzi.
-John, znowu wzi±³e¶ nie te tabletki co trzeba? – spyta³ go Ringo.
-¯artujê, przecie¿ le¿ê grzecznie pod swoj± ko³derk±… - powiedzia³ Lennon.
-Paul! To ty!!!
-JESZCZE RAZ MNIE KTO¦ OBUDZI TO GO ZAT£UKÊ GITAR¡!!!! – Paul rozgl±da³ siê po ciemku. Nic nie widzia³, co denerwowa³o go jeszcze bardziej.
-Szkoda gitary. – stwierdzi³ John. Ringo by³ sko³owany, kto¶ chwilê temu go obw±chiwa³, a skoro John i Paul le¿eli w ³ó¿kach, to móg³ to byæ tylko…
-GEORGE! TRZYMAJ NOZDRZA Z DALEKA ODE MNIE!
-Ja i moje nozdrza ¶pimy, zostaw nas ³askawie w spokoju. - grzecznie odpar³ George.
-ALE MNIE KTO¦ OBW¡CHIWA£, TYLKO NIE WIEM KTO… - zacz±³ znów Ringo.
-Moja babcia.
-Cicho John! – rzuci³ Paul.
-JEEEEEEEEESTEEEEEEEEEEEM CIIIIICHOOOOOOOO!!!!!!! – John zacz±³ wrzeszczeæ jakby go obdzierano ze skóry i posypywano sol±. Trwa³o to oko³o minuty, potem zarobi³ od kogo¶ poduszk± i wszyscy poszli spaæ. I spali tak… ca³e pó³torej godziny… A¿ do chwili kiedy George stwierdzi³:
-Bleee! Mam mokro w ³ó¿ku!
-George, tym siê cz³owiek raczej nie powinien chwaliæ… - powiedzia³ John.
-Nie w tym sensie… Ca³± poduszkê mam za¶linion±! – ch³opiec by³ zupe³nie zniesmaczony.
-To te¿ nie jest wyczyn godny podziwu. – doda³ Ringo.
-Ale to nie ja! – zacz±³ George.
-Ka¿dy tak mówi!
-ALE W£OSY MAM TE¯ ZA¦LINIONE! TO NIE JEST MO¯LIWE ¯EBYM SAM TO SOBIE ZROBI£!
-Wiêc to byli kosmici. – stwierdzi³ John.
-Jasne, bo oni nie maj± co robiæ tylko lataæ po ¶wiecie i ludzi ¶liniæ! – odpar³ Harrison.
-A ¿eby¶ wiedzia³. – Lennon obstawa³ przy swoim.
-Tak, Johnny na kosmitach zna siê ¶wietnie, w koñcu sam jest nie z tej planety. – skwitowa³ to Starr.
-Ringo… we¼ siê… we¼. – Lennonowi trudno by³o wymy¶liæ jak±¶ now± uszczypliwo¶æ, zmêczenie powoli dawa³o mu siê we znaki.
- Blask m±dro¶ci twych z³otych my¶li porusza mnie do g³êbi. – rzuci³ Paul w jego kierunku.
-I bardzo dobrze, jak ju¿ taki poruszony jeste¶ to id¼ i wystrasz to co mi ob¶lini³o poduszkê. – George naprawdê zaczyna³ siê baæ.
-Sam j± ob¶lini³e¶…
-WCALE ¯E NIE!
-W³a¶nie ¿e tak!
-WCALE ¯E NIE!
-W³a¶nie ¿e tak!
-WCALE ¯E NIE!
-¦wietnie, wiêc ¿yczê Ci ,niech Ciê zjedz± te za¶linione ufoludki, przynajmniej bêdê siê móg³ wyspaæ. –stwierdzi³ Paul. George da³ za wygran±. I znów poszli spaæ… Tym razem na ok. godzinê.
-A£AAAAAA! NIE GRY¬! - w ciemno¶ci krzyk Paula wydawa³ siê o wiele bardziej przera¿aj±cy ni¿ by³ w rzeczywisto¶ci. Ringo naci±gn±³ po¶ciel na g³owê w nadziei, ¿e to koszmar senny, który skoñczy siê lada moment. Co¶ zaszumia³o, s³ychaæ by³o jakie¶ chrobotanie. John zacz±³ siê rozgl±daæ. Nie widzia³ zupe³nie nic.
-Zabieraj siê st±d! – us³ysza³ po chwili.
-Paul, to by³o do mnie? – spyta³ George zdziwiony.
-Hej! Zostaw mnie! Hahaha!
-Wiêc wszystko jasne. –stwierdzi³ John – Paulowi odbi³o do reszty… Hmm… – doda³ po chwili – nie s±dzi³em, ¿e nast±pi to tak szybko.
-Nie! – McCartney nadal nie móg³ opanowaæ ¶miechu – W³±czcie ¶wiat³o… To siê dowiecie o co mi chodzi!
John przywali³ w kilka mebli zanim w koñcu dotar³ do w³±cznika ¶wiat³a. Kiedy blask ¿arówki wype³ni³ pokój wszyscy ujrzeli Paula drapi±cego za uchem sporych rozmiarów psa. Ringo, który wyjrza³ zza ko³dry wrzasn±³ z przera¿enia:
-Bo¿e, co to jest?!
-Pies. – stwierdzi³ b³yskotliwie George.
-Ale co on tu robi?
-Stoi. – Lennon te¿ wykaza³ siê doz± inteligencji.
-Hej, to on mnie obw±chiwa³! – w koñcu zrozumia³ Starr.
-Dok³adniej… ONA. – poprawi³ go Paul – najwidoczniej zapomnia³em wspomnieæ… to jest Martha.
-Aaa… to ju¿ kapujê… - powiedzia³ John – nie masz powodzenia u kobiet, wiêc przerzuci³e¶ siê na inny gatunek…
-Bardzo ¶mieszne… - z kwa¶n± min± odpar³ McCartney. – No, kiedy w koñcu wyja¶ni³a siê tajemnica, proszê, czy mo¿emy ju¿ i¶æ spaæ?
Ale przyjaciele ju¿ go nie s³uchali. Wyczerpani nocnymi wra¿eniami le¿eli jak k³ody nie zwracaj±c nawet uwagi na wszêdobylsk± Marthê. George i Ringo spali, John jeszcze co¶ mamrota³ pod nosem. Paul postanowi³ wiêc wyprowadziæ Marthê z pokoju, by unikn±æ ponownego zamieszania. Zszed³ z ni± na dó³, gdzie nala³ jej wody do miski, a nastêpnie wróci³ do ³ó¿ka uprzednio zamykaj±c drzwi pokoju, ¿eby psisko wiêcej ich nie budzi³o. Tymczasem Martha zdziwiona zainteresowaniem jakim obdarzali j± wszyscy wokó³ postanowi³a nie w³óczyæ siê ju¿ po domu i wdrapaæ siê na kanapê, gdzie u³o¿ywszy siê wygodnie zapad³a w g³êboki sen. A ¶nieg za oknami pada³ i pada³ i pada³… i pada³ dalej…

PART III
George Harrison otworzy³ leniwie jedno oko po czym przeci±gaj±c siê ziewn±³ g³o¶no. Nie obudzi³o to jednak Paula i Ringo ¶pi±cych smacznie na swoich miejscach. George rozejrza³ siê po pokoju. Nigdzie nie dostrzeg³ Johna z czego wywnioskowa³ ¿e i on ju¿ siê obudzi³. Harrison wyszed³ na korytarz w poszukiwaniu przyjaciela. Zszed³ po schodach do salonu, gdzie zasta³ Johna klêcz±cego na pod³odze
-I ¶lubujê ci mi³o¶æ… - Lennon ¶widrowa³ wzrokiem Marthê siedz±c± tu¿ obok choinki. To znaczy… ¶widrowa³by, gdyby nie ten drobny fakt, ¿e owczarki staroangielskie maj± na oczach wiecznie zas³aniaj±c± im widok grzywkê. Psisko dysza³o wiêc zastanawiaj±c siê kiedy u licha ten szalony ch³opak da jej spokój. John jednak nie odpuszcza³ i kontynuowa³ tym razem wlepiaj±c wzrok w gazetê, któr± trzyma³ w rêku.
-… wierno¶æ… - znów spojrza³ na Marthê - …i uczciwo¶æ ma³¿eñsk± oraz, ¿e ciê nie opuszczê a¿ do ¶mierci.
-Od tej chwili og³aszam was mê¿em i ¿on±, John, mo¿esz poca³owaæ pannê m³od±. – u¶miechniêty od ucha do ucha George dokoñczy³ s³owa ceremonii.
-No co, nudzi mi siê... – zacz±³ t³umaczyæ siê Lennon, po czym wsta³ z pod³ogi i podszed³ do przeno¶nego radia stoj±cego na pó³ce. W³±czy³ je i próbowa³ przez chwilê wychwyciæ jak±¶ stacjê. Wraz z Georgem s³uchali Boba Dylana, potem Lulu i jeszcze paru innych wykonawców (w tym oczywi¶cie i Beatlesów). W pewnym momencie g³os spikerki obwie¶ci³ wiadomo¶ci. John zabra³ radio i uda³ siê do kuchni, gdzie zacz±³ penetrowaæ szafki w poszukiwaniu czego¶ do jedzenia. Chwilê potem do³±czy³ do niego George. Po kilku minutach John w jednej z szuflad odkry³ z³o¿e batoników i uznaj±c je za przyzwoite ¶niadanie zacz±³ siê nimi opychaæ. George poszed³ w jego ¶lady. W³a¶nie koñczy³ zjadaæ trzeciego czekoladowego batonika z karmelowym nadzieniem kiedy z radia dobieg³a go informacja:
-...drogi w prawie ca³ej Wielkiej Brytanii s± nieprzejezdne. Chyba nigdy w historii nie zdarzy³a siê taka ¶nie¿yca. W ci±gu jednej nocy po³owa linii telefonicznych zosta³a zerwana, a meteorolodzy nie przewiduj± znacznej poprawy w ci±gu najbli¿szego tygodnia…
John wyjrza³ przez okno. Wszystko by³o bia³e. Oczy Lennona zrobi³y siê wielkie jak talerze.
-O DO JASNEJ CHOLERY! – rykn±³ zapluwaj±c szybê batonikiem. George wybieg³ na dwór. ¦nieg siêga³ mu do kolan.
-Matko boska ! Co to ma byæ? – spyta³ zdziwiony.
-Zima. – odpar³ John podchodz±c do niego. – Prawdziwa zima... – W jego g³owie zrodzi³ siê szatañski plan. Zabra³ dwie gar¶ci ¶niegu i pobieg³ na górê. Najpierw obra³ za cel Paula. Zamachn±³ siê i…
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! COOOO SIÊÊÊÊ DZIEEEEJEEEE?! – McCartney poderwa³ siê na równe nogi i zacz±³ strzepywaæ z siebie ¶nieg skacz±c przy tym po ca³ym pokoju jakby w³a¶nie by³ w trakcie wykonywania jakiego¶ indiañskiego tañca. John podszed³ do Ringo lekko zdezorientowanego wrzaskami przyjaciela i wysmarowa³ ¶niegiem ca³± jego twarz.
-£AAAAAAAAAAAAA!!! JOHNNY!!!!! ZABIJÊ!!!!!
Lennon z szerokim u¶miechem przygl±da³ siê swemu dzie³u. George obserwowa³ scenkê z bezpiecznej odleg³o¶ci.
-DO RESZTY ZG£UPIA£E¦?! – rykn±³ Paul w kierunku Johna.
-AAAARGH!!! – z bojowym okrzykiem Starr rzuci³ siê za Lennonem, który ju¿ wybiega³ z pokoju. Obydwoje zbiegli ze schodów wprost do salonu. Ringo wzi±³ jedn± z ksi±¿ek stoj±cych na sporych rozmiarów regale i cisn±³ ni± w Johna. Chybi³. Ksi±¿ka przelecia³a przez pokój i trafi³a w wazon z kwiatkami, który z brzêkiem rozsypa³ siê na kilkaset kawa³eczków.
-Ringo, móg³by¶ zabiæ Johna na dworze? Wtedy dom mniej ucierpi. – poprosi³ Paul.
-Siê robi. – Ringo z³apa³ Lennona i wyrzuci³ go przez drzwi na dwór, gdzie rzuciwszy siê na niego mia³ zamiar przyst±piæ do ok³adania piê¶ciami. Nagle jednak na olbrzymi nos perkusisty spad³o co¶ zimnego. Dopiero wtedy Starr rozejrza³ siê dooko³a i otworzy³ szeroko oczy ze zdziwienia.
-Co jest grane? –spyta³ zupe³nie zdezorientowany.
-Gdzie my jeste¶my?! – Paul, stan±wszy w drzwiach, zacz±³ przygl±daæ siê krajobrazowi bardziej pasuj±cemu do Alp ni¿ do Anglii. Bia³e by³o dos³ownie wszystko, a warstwa ¶niegu mia³a chyba z pó³ metra.
-No w³a¶nie mia³em wam zamiar wyt³umaczyæ…- zacz±³ Lennon wci±¿ le¿±cy na ziemi-… ¿e nas zasypa³o doszczêtnie.
-Telefony nie dzia³aj±. Sprawdza³em. Pr±d te¿ wysiad³. – poinformowa³ wszystkich George. – Dobrze, ¿e radio jest na baterie… - doda³ po chwili. Jak siê okaza³o wkrótce, baterie nie starczy³y na d³u¿ej ni¿ kwadrans i ch³opcy zostali sami, zupe³nie odciêci od ¶wiata. Przez d³ugi czas wa³êsali siê po domu w poszukiwaniu jakiego¶ konkretnego zajêcia lub weny na nowy przebój. John zamiast tego znalaz³ czekoladê z nadzieniem marcepanowym, któr± zamierza³ skonsumowaæ perfidne, na oczach Paula. A niech mu zazdro¶ci. Usiad³ w salonie obok przyjaciela i odpakowa³ tabliczkê.
-John… - zacz±³ McCartney. – Czy to mo¿e jest marcepanowa czekolada, która le¿a³a na stole w kuchni?
-Nie zaprzeczam.
-Wiêc mam nadziejê, ¿e nie zamierzasz tego zje¶æ…
-Dla twojej informacji, a i owszem. – Johnny u¶miechn±³ siê z³o¶liwie.
-Dla twojego dobra, lepiej mi to oddaj… - powiedzia³ Paul i przysun±³ siê do Lennona wyci±gaj±c rêkê po czekoladê.
- Nie, tym razem siê nie opchasz, zjem sam! –odpar³ tamten.
-Daj.
-Nie.
-Daj!
-NIE!
-Ja nie ¿artujê, dawaj to! – wrzasn±³ Macca i rzuci³ siê na Johna. Ten ju¿ jednak wpakowywa³ po³owê tabliczki do ust. W tym momencie do salonu wszed³ Ringo.
-Paul, co ty mu robisz? – spyta³ patrz±c na przyjació³ szamocz±cych siê na kanapie.
-On tego nie mo¿e zje¶æ! – wyja¶ni³ Paul.
-Za pó¼no! – Lennon w³o¿y³ do ust ostatni kawa³ek czekolady. – Mmmm… By³a pyszna!
-I przeterminowana o dwa lata te¿ by³a… - doda³ McCartney.
-CO? – John spojrza³ na opakowanie. Rzeczywi¶cie. Z najwiêksz± pretensj± w g³osie na jak± by³o go staæ spyta³:
-Czemu mi nie powiedzia³e¶?
-Przecie¿ próbowa³em. Nie zwalisz tego na mnie. To nie jest moja wina, ¿e by³e¶ na tyle g³upi, ¿eby nie sprawdziæ daty wa¿no¶ci!
-O przepraszam, faktycznie powinienem by³ siê domy¶liæ, ¿e jeste¶ na tyle sk±py…
-Ja wcale nie jestem sk±py! – przerwa³ Macca.
-Nie, w ogóle! – odpar³ z sarkazmem John. – Najhojniejszy cz³owiek ¶wiata! No leæ, biedne dzieci tylko czekaj± na twoje stare s³odycze!
-Chryste, to jest pojedyncza sytuacja… - McCartney nie widzia³ w ca³ej sytuacji nic strasznego.
-Kto to wie? Bo¿e… - Johna ol¶ni³o. - Ty mnie pewnie trujesz regural… - z nerwów Lennonowi zacz±³ siê pl±taæ jêzyk. Spróbowa³ jeszcze raz: - ragur… -i jeszcze: regal… OD DAWNA MNIE TRUJESZ TY ¦WINIO JEDNA! – po czym wyszed³ zostawiaj±c zdezorientowanego Paula w towarzystwie Ringo. Chwilê pó¼niej do³±czy³ do nich George.
-Czemu John zamkn±³ siê w toalecie? – spyta³.
-Musi siê… eee… wywnêtrzyæ. – Ringo nie móg³ powstrzymaæ u¶miechu.
-W sensie: zjad³ star± czekoladê i teraz próbuje siê z ni± rozstaæ. – wyja¶ni³ Paul.
-Aha… - odpar³ George. – Ciekawie siê zapowiadaj±… Te nasze ferie…

Ci±g Dalszy Nast±pi...
PART IV

-JOOOOOHN! – wrzask, który zatrz±s³ szybami obudzi³ wszystkich obecnych w domu.
-JOOOOHN! –raz jeszcze.
-Ringoooo, czeehooo sieeee d¿eeeeesz? - przeci±gle ziewaj±c spyta³ Paul, schodz±c po schodach do salonu, gdzie zasta³ rozw¶cieczonego przyjaciela.
-JOOOOOOHN! – wrzasn±³ do niego.
-Nie, ja siê nazywam Paul... – zacz±³ spokojnie t³umaczyæ McCartney – A to jest George… - kontynuowa³ pokazuj±c na Harrisona siedz±cego na kanapie. Wszyscy, w³±cznie z Ringo, byli w szlafrokach. –Dlaczego zawsze wypada na mnie?- zacz±³ siê ¿aliæ.
-A co ja poradzê, ¿e zasypa³o pó³ Anglii i jeste¶my tu kompletnie odciêci od ¶wiata? – t³umaczy³ siê George. – Te¿ bym wola³ byæ u siebie i nie nosiæ nie swoich ubrañ.
-Ten, ten, ten… nie ma s³ów na takich ludzi… - Starr ca³y siê gotowa³.
-Mhmmm – Paul ju¿ zabra³ siê za miskê ¶wi±tecznych pierniczków. Pakowa³ do buzi jeden po drugim.
-¯eby¶ siê nie zapcha³… - pouczy³ go George. Paul jednak tylko przytuli³ do siebie miskê z ciastkami i zaj±³ siê dalszym zjadaniem jej zawarto¶ci.
-Czy wy wiecie, co zrobi³ ten kretyn? – spyta³ Ringo.
-Joooohn? – tym razem George zacz±³ ziewaæ.
-A któ¿by inny? –odpar³ Ringo. – No wiêc… budzê siê, patrzê przez okno… - w tym momencie rozsun±³ zas³ony. Blask poranka i ¶niegu, którym pokryta by³a ca³a okolica o¶lepi³ wszystkich.
-Aaaaaa! O¶lep³em!
-Riiingooo! Zga¶ to! Zga¶ to!
-Paaaaul! Zafajda³e¶ mnie ciastkami!
Kiedy jednak Paul i George oswoili siê ze ¶wiat³em dziennym zupe³nie zdêbieli. Za oknem, lekko przysypana ¶niegiem sta³a sobie… perkusja Ringo. Paul zachichota³.
-Jak to mówi±, nie ma dymu bez Johna.
-Jedz lepiej te ciastka. – skwitowa³ to Starr. McCartney pos³ucha³ jego rady.
-Jak ja go dorwê… - Ringo w samym szlafroku i kapciach z króliczkami wybieg³ na dwór w poszukiwaniu Johna. Kiedy drzwi siê za nim zamknê³y Paul i George wybuchnêli ¶miechem.
-Co wam tak weso³o? – do salonu jak gdyby nigdy nic, spokojnym krokiem wszed³ John.
-Gratulujê pomys³u. – George wskaza³ na perkusjê. –Kiedy ju¿ Ringo Ciê zabije… proszê, pozwól mi zatrzymaæ twoj± czapkê. – powiedzia³.
-Gdzie on jest? – zaniepokoi³ siê Lennon.
-Na dworze. – odpar³ Paul. John spojrza³ na niego, McCartney ca³y by³ wysmarowany czekolad± z pierników.
-A to nam siê bobasek ubrudzi³… - stwierdzi³, na¶laduj±c s³odki g³osik, którego siê u¿ywa do rozmów z ma³ymi dzieæmi. Nastêpnie podszed³ do drzwi i zamkn±³ je na klucz. W tym momencie zauwa¿y³ go Ringo. Podbieg³ do drzwi i zacz±³ szarpaæ za klamkê. Na pró¿no. Wali³ te¿ w szybê. Równie¿ nie pomog³o. Wrzeszcza³, ale w domu nie by³o go s³ychaæ.
-John, jeste¶ okropny. – stwierdzi³ George.
-Poca³uj to zmieniê siê w ksiêcia. – us³ysza³ w odpowiedzi.
-Ble, ohyda, nie zamierzam Ciê ca³owaæ!
- Mo¿e sobie po¶piewamy? – spyta³ John podchodz±c do pianina. –
Pada ¶nieg, pada ¶nieg dzwoni± dzwonki sañ
Ringo nam zamarznie, bêdzie z niego zimny drañ…
-Mo¿e jeszcze jakie¶ twórcze my¶li? – spyta³ ironicznie Paul przegryzaj±c kolejnego pierniczka. John zagra³ jeszcze raz:
-Pada ¶nieg, pada ¶nieg, dzwoni± dzwonki sañ,
Johnny spêdzi wieczór w towarzystwie kilku pañ.
-Dziêki, ¿e mi przypomnia³e¶ – z ¿alem powiedzia³ Paul.
-Oh, daj spokój… - zacz±³ ³agodziæ sprawê George.
-£atwo Ci mówiæ! To nie ciebie w³a¶nie rzuci³a dziewczyna…
-Powiniene¶ siê cieszyæ! Ona by³a szalona… Kompletnie zakrêcona jak… jak… - zamy¶li³ siê John.
-… jak s³oik. – dokoñczy³ George.
-£adne porównanie. – przyzna³ Lennon.
Zrobi³o siê okropnie cicho. W okienku w drzwiach nie by³o widaæ Ringo. Nagle Paul spyta³:
-Tylne wej¶cie te¿ zamkn±³e¶?
W tym momencie co¶ huknê³o kilka pokojów dalej i znów us³yszeli ten przera¿aj±cy krzyk:
-JOOOOOOOHN!
Lennon zrobi³ siê blady jak ¶ciana.
-Powiedzcie mu, ¿e uciek³em na Kubê… - po czym zacz±³ uciekaæ po schodach na górê. Nagle zatrzyma³ siê i doda³:
-A tak naprawdê bêdê w Japonii. – i zacz±³ uciekaæ dalej. U³amek sekundy pó¼niej do salonu wpad³ niczym tornado Ringo.
-GDZIE ON JEST?! – rykn±³. George popatrza³ na Paula, ten za¶ ze stoickim spokojem odpar³:
-Na górze.
-ZDRAJCA! KABEL! – wszyscy us³yszeli krzyki Johna. Ringo rzuci³ siê na schody.
-Tak Ci siê podoba moja perkusja? Zobaczymy czy siê bêdziesz cieszy³ jak Ci wsadzê pa³eczki w... – Starr wbieg³ do pokoju, z rz±dz± mordu wypisan± na twarzy. Kilka ksi±¿ek, jakby ze strachu, wyskoczy³o z rega³u, kiedy trzasn±³ drzwiami z si³± huraganu. -JOHN! – wrzasn±³. Lennon przera¿onym wzrokiem spojrza³ we w¶ciek³e ¶lepia przyjaciela. Praktycznie widzia³ iskry sypi±ce siê z jego niebieskich oczu. Policzki przybra³y odcieñ purpury, a nozdrza lata³y mu jak oszala³e. Rozw¶cieczony, sta³ przed Johnem jak byk przed walk±, czekaj±cy tylko na czerwon± p³achtê.
-Ty ¶winio! Ty perfidna ¶winio! Nie dasz siê cz³owiekowi wyspaæ!
-Cz³owiekowi dam, tobie nie. – odpar³ John. Ringo szed³ w jego kierunku z wyci±gniêtymi przed siebie rêkami. W tym momencie do pokoju wpadli George i Paul.
-No na co czekasz? – spyta³ McCartney. – Przy³ó¿ mu!
-Nie! – wrzasn±³ Harrison.
-Co ,,nie”? Johnny sobie zas³u¿y³! – powiedzia³ Paul.
-Zgadzam siê… - popar³ go Ringo. Zamachn±³ siê i… - … ale z okazji ¦wi±t darujê ci ¿ycie. – skoñczy³ i opu¶ci³ rêkê. Lennon odetchn±³ z ulg±.
-No, dawaj! – Harrison wyci±gn±³ rêkê w stronê Paula, który wsadzi³ d³oñ do kieszeni i ze skwa¶nia³± min± wyj±³ z niej kilka banknotów.
-Wiêcej siê z tob± nie zak³adam. – o¶wiadczy³.
-Poczekamy, zobaczymy… - odrzek³ George nie bardzo wierz±cy w deklaracje przyjaciela.
-Dobra, to ja bym co¶ chêtnie przegryz³… - zmieni³ temat Lennon - Masz jeszcze te pierniczki? – spyta³ McCartneya.
-Nie. –us³ysza³ w odpowiedzi.
-A masz w ogóle co¶ do jedzenia?
-Nie.
-A powiesz co¶ innego ni¿ ,,nie”?
-Nie.
-George, oddaj mu kasê, bo bêdzie taki naburmuszony przez ca³y dzieñ i nie powie mi, gdzie chowa jedzenie!
-TO SOBIE POSZUKAJ… - zaproponowa³ Harrison.
-Szuka³em w ca³ej kuchni… nie ma nic zdatnego do spo¿ycia!
W tym momencie przydrepta³a Martha. Johnowi oczy za¶wieci³y siê na jej widok.
-Paul… - zacz±³ – …bardzo siê do niej zd±¿y³e¶ przywi±zaæ?
McCartney popatrza³ na niego, a potem na Marthê. Chwilê zastanawia³ siê o co chodzi³o Lennonowi. Kiedy w koñcu zrozumia³ powód pytania wybuchn±³:
-NIE DAM CI ZJE¦Æ MOJEGO PSA!!!
-Czemu nie? – najzupe³niej powa¿nie spyta³ John.
-Bo ona nie jest do jedzenia!
W tym momencie Martha ziewnê³a i po³o¿y³a siê na ¶rodku pokoju.
-Na psa obronnego te¿ raczej nie wygl±da. – stwierdzi³ Ringo.
-Czy wy¶cie do reszty powariowali?!
-Nie, ale zg³odnieli. – przyzna³ George.
-Ja nic wiêcej nie mam, ale ostatecznie jest jakie¶ wyj¶cie…
-Jakie? – spytali równocze¶nie pozostali.

***

-Kop szybciej! –George ponagla³ Ringo, który przebiera³ rêkami jak szalony odgarniaj±c bia³e zaspy.
-Sam sobie kop! – ¶nie¿na pigu³a trafi³a w McCartneya.
-Ty chcia³e¶ je¶æ!
-JESTEM G£ODNY! – John powtarza³ to ju¿ od dobrych piêtnastu minut.
-No to kop! – powiedzia³ George uzbrojony w wielk± ³opatê. – Paul, ile jeszcze do tego sklepu?
-Jeszcze dwie przecznice…
-No to kop, nie gadaj…

KONIEC :)

dnia Nie 18:28, 26 Gru 2010, w ca³o¶ci zmieniany 1 raz


O, koniec? Ju¿? :zdziwko:
Eh, trudno..., ale muszê wiedzieæ jedno. Dokopi± siê czy nie? :P
Nienasycona jeste¶.

A co do zakoñczenia: Pu¶æcie wodze fantazji. Ja mam nadziejê , ¿e siê dokopi±, ale to zale¿y czego im kto ¿yczy.
Dawaj ,,Wonderful Christmas Time 2"
To na przysz³y rok
Proponujê alternatywn± wersjê na Wielkanoc. ;)
Pomy¶lê nad tym

A tymczasem mo¿e co¶ nowego wymy¶lê... Mam du¿o czasu, niestety
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaciekrece.xlx.pl