X


Zofia Dzieniszewska - zapiski

Poczatkowo planujemy nasza trase przez Po�oniny Hryniawskie zacz�c w Burkucie i zako�czy� w Kra�niku, acz zesz�oroczna przygoda Jarka i jego ekipy, kt�rych nie przepuscili przez zastaw� w Szybenem da�a mi do my�lenia.. Pewnie by nas pu�cili, ale po co kusi� los? Lepiej odwr�cic trase- p�jdziemy z Kra�nika do Burkutu! Wi�c zastawe miniemy „od ty�u” Poza tym jakby zosta� czas to mo�na isc jeszcze na Popa Iwana.

Nasz plan dojazdu zostaje ju� na samym pocz�tki dosy� pokrzy�owany- w pi�tek nie jedzie pociag Wroc�aw- Lw�w Nie wiedziec czemu od pocz�tku wrze�nia jezdzi co drugi dzien.. Jest to tym bardziej niepojete, �e zawsze by� w nim komplet pasa�er�w.. Bior�c pod uwage jego cen� i ob�o�enie chyba nie m�gl by� nierentowny dla PKP... No wi�c na samym starcie jestesmy jeden dzie� w plecy...

Wyje�dzamy zatem w piatkowe popoludnie tym samym pociagiem, kt�ry mia� ci�gnac nasze lwowskie wagony, ale jedziemy tylko do Krakowa. Pocz�tkowo mamy plan spa� w PTSMie, ale na dworcu wpadamy przypadkowo na znajomych z forum beskidzkiego- Pete'a i Mata oraz ich kolege Tomka z Rzeszowa. Ca�a trojka obecnie studiuje i mieszka w Krakowie. Z radoscia porzucamy my�l o schronisku gdzies po drugiej stronie miasta i lokujemy si� na noc w przytulnym mieszkanku na �abi�cu. Wiecz�r mija na mi�ych pogaw�dkach o g�rach i urokach studenckiego �ycia. Impreza nie trwa d�ugo poniewa� czeka nas wczesne wstawanie, o sz�stej My z toperzem suniemy dalej ku granicy a reszta ekipy jedzie na podb�j Gorc�w.



W busie do Medyki jakas baba si� awanturuje, ze m�j plecak le�y w przejsciu. Kierowca reaguje bardzo w�asciwie: „A gdzie mam ten plecak po�ozyc? Mo�e pani na kolana?”

Na granicy prze�ywamy szok!! Na pieszym przej�ciu jest pusto. I to w obie strony.. Zamkneli granice czy co? Mo�e znowu jakas �winska grypa panuje? Wszystko jednak po staremu- tylko ludzi gdzies wymiot�o.
Ukrainska celniczka nie wiedziec czemu pyta mnie czy przypadkiem nie przewo�e jaki� lekarstw.. Robi mi si� s�abo.. Nikt nigdy o to nie pytal! Oczyma wyobra�ni ju� widze jak wyci�ga z plecaka moj� 2kg apteczke i rozw��cza po metalowym stole misternie zawininiete w kolorowe woreczki tabletki, ma�ci, kropelki. Jak musz� je odwijac i opowiadac, kt�re na b�l z�ba a kt�re na sraczke. Jak musz� jej t�umaczyc, ze rzeczywi�cie 5 rodzaj�w antybiotyk�w zabieram jedynie na uzytek w�asny a nie na handel obwo�ny.
Otrz�sajac si� z niemi�ej wizji odpowiadam: -„Nie..tylko par� lekarstw na u�ytek w�asny”.- „A
jakich na przyk�ad?”- „No aspiryne, witamine C, w�giel..”

W marszrutce panuje bardzo weso�a atmosfera. Jedzie du�o Polak�w i jakos wszyscy dosy� sympatyczni. Z jedna dziewczyna wymieniamy wrazenia z Woodstocku, z ch�opakiem gadamy o Krymie, inny facet opowiada o znajomych z Doniecka, do kt�rych jezdzi co roku i wraz z nimi zwiedza wschodnia Ukraine. Jeszcze inny pr�buje nas nam�wic do porzucenia g�rskich plan�w i poleca swojego przyjaciela Bu�gara, �e mo�e nas zawie�� do Warny przez Grecje.
Opr�cz tego w marszrutce jest bardzo duszno, ciasno i potwornie si� wlecze.. Wydaje mi si�, ze kiedys marszrutki do Lwowa jechaly p�torej godziny. Ta jecha�a 2.5.

We Lwowie czeka ju� na nas Piotrek i Grze�. Przy dworcu uderza nas smutna rzeczywisto��- znikn�y z powierzchni ziemi barakobary. Ju� nie b�dzie gdzie smacznie, tanio i ca�odobowo zje�� przy samiu�kim dworcu. Trzeba b�dzie siedziec o suchym pysku albo leciec do rynku Patrze wi�c na kupk� gruzu i wci�� mam przed oczami nasz listopadowy pobyt, energiczn� barmanke, �piewy i ta�ce miejscowych bywalc�w i skromna acz smaczn� solianke z mortadel�...

Przebijamy si� przez turystyczne centrum, pe�ne wycieczek i nowych knajp. Suniemy do naszego ulubionego baru na ul.Chmielnickiego- zamawiamy klasycznie: pielmieni, jajeczka, kanapke ze �ledziem, piwo w grubych kuflach, herbate i w�deczke miodow�. Atmosfera jak na razie na szcz�scie bez zmian



Tu idealnie pasuja s�owa piosenki: „Za to wieczorem gdy w r z e s i e n duszny. Okna otworzy na o�cie�. Gwiazdy wpadaj� do pe�nych kufli poobgryzanych jak paznokcie”.



Na nocleg udajemy si� do hotelu „Arena”- wszedzie blisko, tanio i klimat jakiego poszukuje Niestety pech chce, ze mimo wszelakich stara� dostajemy wyremontowany pok�j. Ale za to mog� si� do woli nacieszy� pokojem Grzesia- ze �cianami wytapetowanymi plakatami z pobliskiego cyrku. Cyrk ju� od lat nie dzia�a, ale ze �cian hotelowych wci�� usmiechaja si� malowane klauny, szczerza z�by lwy, a foki machaja ogonami.



Chyba nam jako� �le z oczu patrzy bo pani korytarzowa zapowiada surowym g�osem, ze jak p�jdziemy na miasto to musimy wr�cic przed p�noca bo wtedy zamykaja drzwi i ju� nikogo nie wpuszczaja. I co najwazniejsze- zebysmy przypadkiem„nie szumieli”- bo jak b�dzie ha�as i alkohol to zaraz wezwie policje Ja tam kiwam g�owa na znak, ze przyje�am wszystko do wiadomo�ci i akceptuje fakt, ze to ona sprawuje bezwzgledna w�adz� na tym korytarzu, ale Piotrek i Grze� patrzyli akurat w inna stron� i jej nie s�uchali z nale�yta uwaga- co wywoluje u babki wielki wybuch oburzenia

W hotelu „Arena” korzystanie z prysznica jest p�atne – kosztuje 6 UAH. (za to umywalki s� w ka�dym pokoju, nawet najta�szym). Prysznice, o kt�rych kr��� ju� legendy i mity, znajduja si� w podziemiach. Nie sposob nie zwiedzic tego miejsca. Uiszczam op�ate w recepcji, w r�ce dla niepoznaki trzymam myd�o i recznik, a w kieszeni spodni aparat Babka z recepcji prowadzi mnie schodami do piwnicy, nast�pnie przez korytarz pe�en pl�taniny grubych rur i dziwnych kabli. Na boki rozchodz� si� jakie� pomieszczenia o zakratowanych wejsciach. Pomieszczenie �azienki w�a�ciwej pamieta jeszcze zapewne lata 50te, o ile nie wczesniejsze. Acz trzeba przyznac, ze jest wyjatkowo czysto. Babka, aby mi to udowodnic, przeciera bia�a szmatka sciane i pod�ogi, t�umacz�c , ze br�zowy rozprysk na kafelkach to lakier a nie co innego Dostaje te� dokladne instrukcje jak u�ywac kranik�w do cieplej i zimnej wody, aby �aden nie zosta� mi w r�ku oraz o kt�ra scianke dzia�owa si� nie opiera�. Poczatkowo nie zamierza�am korzystac z prysznica, ale babka podczas prezentacji calkowicie opryska�a mi sanda�y w kt�rych az chlupocze, wi�c widac to znak aby si� tu wyk�pac. Babka po moim wyj�ciu dokladnie sciera podlog� mopem ,wyciera szmatka wszystkie scianki oraz sprawdza czy nie zepsu�am zadnego mechanizmu







Rano musimy wstac wczesnie i suniemy na pociag do Iwanofrankiwska. Prowadnik ma w sprzedazy tylko dwa piwa. Chce r�wnie� wykorzystac nasze telefony komorkowe do zgrywania jaki� piosenek i nie mo�e wyjsc z szoku, ze mamy stare telefony bez mozliwosci odtwarzania mp3. W Worochcie jak zwykle nie mozemy znalezc nic dobrego do jedzenia. W czasie oczekiwania na autobus widac wyraznie skutki wprowadzenia na Ukrainie zakazu spozycia alkoholu w miejscach publicznych



Spotykamy na przystanku Deszcza1 z forum bieszczadzkiego wraz z dwoma dziewczynami- jada w t� sama strone co my, bo my do Krasnika a oni do Szybenego. Chwile pogadalismy bardzo sympatycznie, ale nie udaje si� nam zalapac na ta sama marszrutke- kolezanki Deszcza strasznie dlugo robia zakupy i marszrutka odjezdza.



Wysiadamy w Ilci i mamy nadzieje, ze Deszczu przyjedzie nast�pna marszrutka- ale o dziwo, z nastepnej tak�e nie wysiadaja ani nie widac ich w srodku. W Ilci robimy sobie zasluzony odpoczynek pod sklepem. Obserwujemy lokalne �ycie, mini handelek po drugiej stronie ulicy, oraz lokalne wsp�granie „nowego” i „starego”, kt�re zdaj� si� �yc tu w bardzo dobrej komitywie.



W budynku sklepu, po drugiej stronie mie�cila si� kiedys restauracja „Po�onina”. Obecnie jest ju� opuszczona, acz pamietam, ze ponad 10 lat temu jad�am w niej pyszne kotlety, w atmosferze dawnego baru mlecznego.

S�once zaczyna si� ju� chowac za g�ry, gdy wyruszamy w dalsza droge. Dzisiejsza trasa wiedzie pylista drog� jezdn� w g�re Czarnego Czeremoszu. Czasem mija nas jakie� rozpedzone auto, wzbijajac tumany kurzu, kt�ry natychmiast zaczyna zgrzytac w z�bach. Czasem auto musi zwolnic, bo krowa chyba nadal ma tu pierwszenstwo. Droga jest pylista, dziurawa, �wirowa, o zaro�nietych poboczach- taka , jakie kocham najbardziej.





Mimo, ze nie mamy ju� wiele czasu do zmroku- atakuje nas jeszcze jeden sklepik. Jak si� nie zatrzymac w takim uroczym miejscu choc na jedno piwo? Rodzinka z traktoro-kosiarko-wywrotki tak�e przyjezdza tu na wieczorny popas ( czy raczej „pop�j” )





Namioty rozbijamy nad wsi� Kra�nik, na pastwiskach. Wieczorem rozwala mi si� zamek w �piworze- probuje jakos zawijac to miejsce ale i tak pizga zimnem przez szczeline.. No to pieknie.. jak beda zimne noce to chyba zamarzne

Ranek wita nas pogodny i sloneczny. Widac w dole ca�a wie� a w�r�d namiotow s� ca�e �any paj�czyn! Kazda o innym ksztalcie, nie tylko takie zwykle, p�askie, ale tez jakby tworz�ce kokony. Wszystkie pe�ne kropelek rosy i pod�wietlone porannym s�oncem!







Na grzbiet idzie si� dobrze, nie pamietam kiedy tak dobrze sz�o mi si� pod g�re. Szybko wychodzimy z lasu i pojawia si� widok na Czarnohor�, kt�ry to nie opusci nas do konca wyjazdu. �atwo mo�na rozpoznac znajome miejsca- chatke „u Kuby” na zboczu pod masztem, obserwatorium na Popie Iwanie, ska�ki Wuchatych kamieni, „cycek” na szczycie Smotreca czy majacz�ca z oddali Howerle. Cieszy mnie to wyjatkowo bo zwykle za cholere nie umiem rozpoznac w widoczku, kt�ra g�ra gdzie jest. A tu wszystkie takie charakterystyczne ze nawet ja rozpoznaje ))





Kawa�ek dalej mijamy bac�wke, kt�ra by swietnie nada�a si� na nocleg. Opuszczona, acz w dobrym stanie, woda blisko. Tylko jest dopiero 13 wi�c przydaloby si� isc dalej.



Pocieszamy si� pluskaniem w poidle wydr��onym w pniu drzewa. Pamietam, kiedys w Beskidzie S�deckim by�o takich du�o.. Potem znikne�o bydlo, wiejskie �ycie , wi�c i poid�a stracily racje bytu.. Tu na szczescie jedno i drugie ma si� wci�� dobrze W czasie calej trasy mijamy przynajmniej kilkanascie pluszcz�cych korytek, zar�wno nowych, z pachnacego drewna jak i starych, zbutwia�ych, zadgryzionyc przez z�b czasu i z�b g�odnej kr�wki, wygrzanych s�oncem i omsza�ych w cienistych w�wozach.




Dni trafily nam si� upalne, wi�c cieszy cz�ste uzpe�nianie wody i zraszanie si� w ch�odnych czelu�ciach koryta. Zdarzaja si� nawet korytka „pe�ne nieba”.



Na obiad zatrzymujemy si� przy �r�de�ko i wyschnietym korycie. Siedzimy tam ze dwie godziny. Gotujemy makaron, z koncentratem pomidorowym, przyprawami i ��tym serem. Spotykamy dw�jke rosyjskojezycznych turyst�w, acz nie gadamy z nimi nic wi�cej, tylko jakie� zdawkowe pozdrowienia i pytania. Jak si� pozniej okaze- s� to jedyni turysci jaki� spotkalismy przez tydzien na Po�oninach Hryniawskich.

Po obiedzie robie sobie jeszcze herbate i wtedy przy�a�� mysliwi. Jest ich kilkunastu, ze trzy psy. Twierdz�, �e musimy si� przenie�� z biwakiem na inne miejsce- o tam, za lasem, bo oni zaraz zaczn� tu strzela�. Rozdzielaj� si�, otaczajac gorke z dwoch stron. Jeden zostaje z nami- chyba nas pilnowac czy si� odpowiednio szybko zbieramy i potem dac znac ekipie, ze ju� droga wolna.



Wkurza mnie troche, ze nie moge w spokoju dopic herbaty (w�dr�wka z goraca menazka w rece nie nale�y do przyjemnosci...) Ale c� robic.. Ich jest wi�cej i na dodatek maj� strzelby Zagaduje jednego z nich- „Na co b�dziecie polowac? Na sarny?”, „Nie, na niedzwiedzia”.. Na usta si� cisnie: „Tu to chyba tylko na krowy”, ale w ostatniej chwili gryziemy si� w j�zyk. Choc mo�e jest szansa, ze jaki� glupi misiek przeszedl przez granice z Rumunii, ktos go zauwa�yl i si� skrzykn�ly dwie wsie Nie zapomne rozmowy przed sklepem kilka lat temu, gdzie� w Bieszczadach Wschodnich, gdy sprzecza�am si� z miejscowym na temat niedzwiedzi. Ja twierdzi�am, ze w polskich Bieszczadach jest ich wi�cej, a tu ani ja nie widzia�am mi�ka ani nie slyszalam, zeby ktos widzia�. Facet upiera� si�, ze u nich niedzwiedzie s� i to calkiem du�o. Na poparcie swoich s��w zabra� mnie do swojej chalupy- a tam na scianie wielka sk�ra niedzwiedzia, z �bem. „Wot i miedwied! A ty glupia nam nie wierzyla! Stawiasz flaszke!”

Po drodze mijamy jeszcze kilka bac�wek, po�ozonych na niezmiernie widokowych halach. Opr�cz kr�w, koni czy owiec hoduj� tu tak�e prosi�ta.









S�once chowa si� ju� za Czarnohore gdy zaczynamy szukac miejsca na nocleg.





Stawiamy namioty u st�p po�oniny Skupowa.
Wieczor sp�dzamy przy gitarze i „kliukwie” czyli �urawin�wce, kt�ra nie wiedziec czemu ma moc wina a nie w�dki i nie za bardzo rozgrzewa.. A wiecz�r jest ch�odny. W tle je�dza gdzie� gruzawiki, kt�re cholera wie czego szukaja noc� po po�oninach.

Rano budz� nas dzwoneczki i muczenie kr�w.



Mijamy Skupow� bokiem i wchodzimy w rejon przepieknych, wysoko po�o�onych przysi�k�w np. Stowpni. Szczytami g�r wije si� droga o ogromnych koleinach, gdzie chyba tylko gruzawik, w�z z koniem i motor da rade przejechac.



Zim� wioska jest chyba odci�ta od �wiata, bo jakos nie bardzo umiem sobie wyobrazic tu p�ug (albo nie doceniam miejscowych).

Skrzyzowanie drog we wsi:



Towarzysz� nam w s�onecznej wedrowce cha�upki, stogi siana, stada byde�ka, raz po raz trzeba przekraczac p�oty.











Napotykamy r�wnie� konia z irokezem



W wiosce maj� swoj osrodek zdrowia i cerkiewke.



Jest tez chyba sklep w przyczepie ale dzi� wyglada na zamkniety.

Piotrek znajduje na drodze nab�j. Taki nie byle jaki- w mosi�nej os�once. Chyba na niedzwiedzia bo w �rodku nie �rut ale duza kulka, prawie 8mm. Pocz�tkowo jest plan aby wymieni� go na piwo we wsi, ale w koncu porzucamy ta my�l. S�once mocno dogrzewa, g�upio jakby go komu� rozerwalo w rece lub plecaku. Rozwa�amy min� celnika na granicy, kt�ry grzebie w plecaku za fajkami a tu „pierduutt!”



Napotkany gruzawik niestety nie jedzie do Probijniwki, wi�c czeka nas nudne zej�cie dolin�

W Probijniwce schodzimy poczatkowo do tartaku gdzie siadam w �ywice. B�de si� ca�a klei� do konca wyjazdu.
Gdy idziemy przez wie� Piotrek robi zdj�cie ma�ej kapliczce. Babuszka specjalnie otwiera szeroko drzwi, zeby wyszlo ladniejsze zdj�cie wnetrza.
Rozsiadamy si� w wiatce pod sklepem. Sprzedawczyni �wietnie m�wi po polsku. Okazuj� si� , ze mia�a kiedys faceta z Polski. Chyba by� sympatyczny, bo babka usmiecha si� na samo wspomnienie.
Miejscowe dzieciaki przygladaja nam si� nawet z wieksza ciekawoscia ni� gruzawikowi, kt�ry �aduje wielka �ap� �cinki drzewa na pake.

Pytamy o miejsce na namioty gdzies we wsi. Sprzedawczyni za�atwia z gospodarzami , ze mozemy si� rozbic nad wsia przy buduj�cym si� domu. Miejsce jest zaciszne, z �adnym widoczkiem, blisko potoku. Jedynym minusem jest �wirowa ziemia, w kt�ra nie chca wchodzi� �ledzie, ale noc jest na szczescie bezwietrzna.
Co dziwne- w Probijniwce s� latarnie! Nawet dosy� g�sto wyst�puja. Ma�o chyba takich wsi w Karpatach.
Siedzimy do�� dlugo przed namiotami na zalanej ksie�ycowym swiat�em �ace. Gramy, spiewamy lub rozwa�amy czy ksie�yc obecnie dodaje czy cofa, jak to by�o naprawd� z wyprawami w kosmos i czy ktos nam si� teraz nie przygl�da z dalekiej przestrzeni



Rano robie duze pranie w pobliskim potoczku. Pachnace �wie�oscia ubranka rozwieszam na plecaku. Dzien jest s�oneczny to zapewne wyschn�.
Potem uderzamy pod sklep, gdzie w otoczeniu gdakaj�cych kur zjadamy pyszna jajecznice.


Obok na ��ce odbywa si� w�a�nie lokalny mecz pi�ki no�nej. Gra g��wnie polega na wydawaniu ochoczych okrzyk�w, pr�eniu nagich tors�w przez kibicuj�cymi dziewcz�tami oraz bieganiu do sklepu po piwo. Czasem tylko pi�ka wypadnie na drog�, co jest pretekstem by po raz kolejny odwiedzic sklep.
W sklepie kupuj� na drog� piwo, cole i kwas. Plecak automatycznie robi si� o jakie� 4 kg ci�szy. Trudno mi go podnie�� a co dopiero z nim i��. Ba! Trzeba go tacha� go na g�re na sam� po�onine.. Pojawiaja si� ciche marzenia- jakby by�o pi�knie jakby plecak mia� n�ki i sam wchodzi� pod g�re. A ja bym tylko wyjmowa z niego co mi akurat potrzeba... echhhh.. Niesamowite jest , ze niekt�re marzenia si� tak szybko spe�niaja! Dos�ownie w oka mgnieniu!!

Kawa�ek dalej zatrzymujemy si� nad potoczkiem. Piotrek myje mena�ke, a my przygladamy si� lokalnemu zyciu. Z po�oniny w�a�nie zeszli jagodziarze. Maj� pe�ne ba�ki brusznic, kt�re sprzedaja na wiadra miejscowym. Pono� ten rok jest wybitnie obfity w czarn� jagod� i brusznice, a za to brakuje grzyb�w. Zw�aszcza trudno o prawdziwki, zwane tu „bia�ym grzybem”.



Ruszamy strom� �cie�k� na po�onine. Przed nami idzie dziewczyna z koniem (tym samym, kt�ry przed chwil� zwi�z� w d�l bary�ki jag�d). U�miechamy si� do siebie. Nagle s�ysz�: „Wy na po�onin�? Mo�e wam zabra� plecaki?”. Nie trzeba mi tego dwa razy powtarzac!!! W ten spos�b poznajemy dwie siostry z pobliskiej wioski Hryniawa- Hanne i Nin� z p�toraroczna c�reczka Antonink�. Id� w�a�nie do chaty swojego ojca, kt�ry, od kiedy jest na emeryturze, mieszka wraz z chudob� na po�oninie Ry�a. Dziewczyny przychodz� do niego w odwiedziny, „otdychac na daczy”, zbierac jagody albo robic przetwory. Nina zarzuca na plecy m�j plecak, wskakuje na konia, bierze na kolana dzieciaczka i ruszamy.





Jeszcze godzine temu marzy�o mi si� ,ze m�j plecak ma n�zki! No i myk! I ma- nie do��, ze cztery n�ki to jeszcze dorodny ogon!!



No tak.. Moje swie�o wyprane ubranko suszy�o si� na plecaku- wi�c teraz le�y na ko�skim zadzie.. Jeszcze wczoraj si� martwi�am, ze trzeba by je wyprac w potoku bo pachnie nieumyt� bub�... A od dzi� b�dzie wali� ko�skim potem...

Po drodze par� razy przystajemy by konik Zirka z�apa� oddech, Nina wypali�a kolejne bezfiltrowe wynalazki, a ma�a Antoninka pobawi�a si� patykami, b�otkiem czy co innego akurat wpadnie jej w �apki. Aby umili� nam czas Nina puszcza z kom�rki r�zne przeboje- zar�wno takie co s� modne u nich czy typowo huculskie grane przez ch�opak�w z Hryniawy na weselach, kt�rych uroku nie umiem w pe�ni docenic, bo nie rozumiem s��w. A s� podobne weso�e, zabawne czasem troche frywolne. Nina jest ogromnie dumna, ze ma na kom�rce r�wnie� jedna polska piosenke: „�ono moja, serca moje”. Puszcza nam ja wielokrotnie.
Dziewczyna opowiadaja tak�e o zimie w tych okolicach, �e na po�onine brnie si� po pas w sniegu i �e ma�a Antoninka uwielbia zimowe zabawy na powietrzu , kt�re rozpocz�a w wieku 9 miesi�cy (wtedy tez nauczy�a si� chodzic).
W og�le Nina mi si� bardzo uda�a- wi�kszo�� ukrainskich m�odych dziewczyn kreuje si� na typ „lalunia”- wymalowane pazury, wysokie obcasy, 2 cm tynku na twarzy. Nina jest tego zaprzeczeniem- to taka dziewczyna co i drewna nar�bie, dach naprawi, a i da facetowi w morde jak trzeba. Ma do tego niesamowita krzepe- m�j plecak zarzuca sobie na ramie jedna r�ka jak pi�rko, podnosi go i wk�ada na konia bez najmniejszego wysi�ku. A ja wpe�zam pod niego, zeby go za�ozyc na plecy, nie ma szans zebym go przenios�a w rekach dalej ni� na metr.. Wa�y niema�o bo ko�o 20 kg...

W koncu dochodzimy do domku ojca. Az nie chce si� wierzyc, ze mo�na mie� dom z takim widokiem!



Zapraszaj� nas do �rodka. Dom jest duzy. W obej�ciu biegaja szczeni�ta. Na werandzie wida� jakie� dziwne maszyny. Wszedzie susz� si� owoce, zio�a i grzyby. Wchodzimy do kuchni, gdzie od razu zwraca uwag� ogromny piec- ponoc wykonany w�asnorecznie przez pradziadka Niny i Hanny.





Dziewczyny czestuja nas roso�em „po huculsku”. Ja i Piotrek dostajemy dok�adke, mimo, ze si� bronimy. Jest tez chleb, mas�o, bryndza i fasola z czosnkiem. Wszystko oczywiscie swojskie, nie ze sklepu. Pyszne jest to wszystko, ale jestesmy ju� przejedzeni do nieprzytomno�ci gdy dziewczyny donosz� kolejne smako�yki.



Podoba mi si� bardzo jak Nina wychowuje c�reczke. Widac ogromne uczucie, cz�sto przytula ma�a, du�o z nia rozmawia, zapewne by zabi�a gdyby ktos chcial skrzywdzic dziecko. Ale tez dzieciak nie wyje od razu jak si� uderzy, przewr�ci czy dorosli nie podaja natychmiast zabawki. Gdy Antoninka zaczyna si� dobierac do mojej kom�rki czy chlebaka- Nina krzyczy „zostaw” i ma�a od razu odskakuje jak oparzona. Ma p�ltora roczku, a zdaje si� rozumiec polecenia i dobrze wie co jej wolno a co nie. Jest bardzo samodzielna, potrafi sama zejsc z wysokiego ��zka czy zapi�c buciki. Jest zupelnie inna ni� te rozwydrzone, rozkapryszone, ciagle dr�ce morde bachory, kt�re cz�sto spotykam w sklepach, w autobusie czy na ulicach swojego miasta.

Nina wci�� karmi piersia. Pytam j� czemu tak dlugo. Twierdzi, ze z wygody, zawsze to latwiej ni� targac wszedzie butelke z piciem oraz ze to taki fajny kontakt z dzieckiem. Tak normalnie wyci�ga cyca- czy to w domu czy w lesie i karmi c�reczk�. Zupelnie jak na �wietym obrazie wisz�cym na scianie w kuchni- gdzie Matka Boska karmi dzieci�tko. A pod obrazem Nina z Antoninka. S� momenty, kt�re s� tak cudne uk�adowo, ze chcialoby si� zrobic zdjecie- ale si� nie da. Momenty,
kt�re pozostaje tylko zapamietac. Pi�kny obraz macierzynstwa.
Przypomina mi si� scenka z apteki, gdy zebra�am po g�owie od kierowniczki, bo pozwoli�am babce na fotelu nakarmi� dziecko. Karmienie piersi� „w miejscu publicznym” spotka�o si� z niech�cia, ba! nawet oburzeniem, zar�wno personelu jak i innych pacjent�w. Na szczescie w Karpatach jest normalniej.. Dobrze, ze s� na swiecie jeszcze miejsca pozbawione ob�udy, gdzie ludzie nie stwarzaj� sobie sztucznych problem�w.

Dziewczyny nas namawiaja abysmy zosta�y na nocleg, a jutro b�dziemy mia�y okazje poznac ich ojca. Jest dopiero 15, reszta ekipy chyba chce ruszyc w dalsza droge (a teraz to mi troch� �al, �esmy nie zostali..)
Dostajemy kawa� w�dzono-solonego mi�sa na droge oraz kilka jab�ek.



Niestety nie mam pomys�u co bysmy mogli zostawic dziewczynom na pami�tke. Obiecuje wys�ac list i zdjecia. Wymieniamy adresy. Ju� odeszlismy kawa�ek jak sobie przypominam, ze przeciez mam anio�ka, specjalnie zabrany podarek dla miejscowych babuszek. Wracam wi�c p�dem do chaty. Spotykam przy bramie Hanne, kt�ra bardzo si� cieszy, gdy zdyszana wr�czam jej anio�ka.

Pniemy si� dalej w g�re, mijajac kolejne bac�wki i „fototapety lasu”.



Wchodzimy chyba na g�rke Tarnycja, kt�rej szczyt wyznacza jedynie usypany z kamieni kopczyk. A mo�e to jakas inna g�ra, tylko my �le patrzymy na mape? Jakie to fajne, ze uda�o nam si� dotrzec w te g�ry przez znakarzami, ze mozemy przez tydzien w�drowac grzbietem nieupstrzonym jeszcze farb� i tysiacami tabliczek. �e mo�na jeszcze mie� rozterke na skrzyzowaniu dr�g -dok�d p�j��, �e mo�na si� jeszcze swobodnie zgubi�. �e mo�na tu jeszcze poczuc magie „wolnej w�dr�wki”.





Na nocleg rozbijamy si� ko�o opuszczonej bac�wki. Bardzo chcemy spa� w �rodku, zw�aszcza ,�e cosik si� chmurzy. Ale niestety si� nie da.. Ca�a pod�oga jest szczelnie wy�o�ona ko�skim g... Mo�e da�o by si� je jakos zdrapac a potem powymiata�? Zapach by pewnie pozostal, ale przeciez mo�na wyprac karimate po powrocie.. W tym momencie przykuwa uwage dach, a raczej to co z niego zosta�o i trzyma si� na spr�chnia�ych belkach... Jest szansa , ze mo�e nie wytrzymac kolejnej burzy czy silnego wiatru.. Jednak namiot , nawet taki z przeciekajaca pod�oga, wydaje si� by� lepsz� opcj�..
Wieczorem robimy ognisko przed bac�wk�. Momentami ma ono troch� dziwny zapach bo palimy p�ytami pil�niowymi, kt�rych sporo jest rozw��czonych wok� bac�wki. Zwykle nie mam problemu jak ognisko dymi w moj� strone. Ten dym jakos dusi i wyciska �zy z oczu wi�c przed nim uciekam.





Pyszne mi�sko, kt�re dostalismy od dziewcz�t z Hryniawy �wietnie si� nadaje jako zagryzka pod w�deczk�.



Obserwujemy czerwony ksie�yc, Czarnohor� zjadan� przez chmury...a wok� totalna ciemno�� g�r...

W nocy pogoda si� psuje.. Zaczyna la�. Rano wok� wszedzie mgla i dalej leje. Wype�zamy z namiot�w dopiero ko�o 13 gdy si� przeja�nia.



Pocz�tkowo idziemy w zupelnie z�a stron�. Chcemy od razu zej�c w dolin� , nawet mo�e za Burkutem. Droga jest pocz�tkowo wyra�na, wyje�d�ona ko�ami gruzawik�w. Ale nie schodzi w dolin�. Konczy si� nagle, na skraju lasu, w kt�rym wida� miejsce po licznych ogniskach i obozowiskach miejscowych. Dalej ju� tylko g�sty las i skarpa opadajaca w stron� doliny. Porzucamy pocz�tkow� my�l by schodzi� na dziko, jest spora szansa, �e mo�emy by� nad przysi�kiem Albin, a z mapy wynika, �e zbocza s� tu wyj�tkowo strome. Chmury si� rozchodz�. Widzimy z g�ry kr�t�, dzika i bezludna dolin� Czarnego Czeremoszu.



A wok� morze po�oninnych g�r.





Gdzie� nam uciekaj� my�liwi, kt�rych chcielismy spytac o drog�.

Wracamy do naszej bac�wki i pr�bujemy drugiej, wyra�niejszej drogi, trawersujace kolejne, poros�e wysok� traw� wzg�rza.







Kilka razy napotykamy jagodziarzy, kt�rzy rozchodz� si� po zboczach z drapaczkami i wiadrami, wracaj�, uginaj�c si� pod ci�arem zbior�w albo ochoczo imprezuj� przy ogniskach lub pod plandekami gruzawik�w. Taki zbi�r jag�d na po�oninach jest wyj�tkowo dobry dla zapoznawania si� m�odych par. Kilkakrotnie mijamy obj�tych nastolatk�w siedz�cych na miedzy w�r�d traw, z dala od bystrych oczu matki zajetej zbiorem- a przy nich puste koszyki na owoce.

Nie mo�emy znale�c zadnej �cie�ki schodz�cej w stron� Burkutu. Za�oga mijaj�cego nas gazika sugeruje „tropink�” wij�c� si� p�owym zboczem, ale jakos na oko zbytnio wykreca ona w stron� Czarnohory.. Mamy do wyboru t� dr�k� i sporo innych, ale schodz�cych na przeciwleg�� strone po�onin. Idziemy wi�c t�. Poczatkowo jest bardzo wyra�na, widac nawet g��bokie wyje�dzone koleiny. Wchodzimy w b�otnisty las. Ale pojazd nagle zawraca. Dalej ju� tylko g�eboki w�w�z wyschnietego potoku, kt�ry raz zamienia si� w bagno, raz w wiatro�om lub skarp�. Jego zbocza porastaj� dorodne paprocie, wid�aki, �opiany. Mijamy obro�niete mchem jamy czy nory niewiadomego zwierza w przewr�conych, zbutwia�ych konarach drzew.





Znajdujemy urocze �r�de�ko, nad kt�rym mamy ochote rozbi� namiot bo ju� si� �ciemnia, a �a�enie po nocy po tym samym lesie co banda podpitych my�liwych nie nastraja optymizmem. Franek i Piotrek jednak decyduj� si� i�c dalej, wi�c i my idziemy.
Mijaj�c jak�� dziwna platanine grubego drutu zaczynam si� zastanawia� jak mo�e wygl�dac pu�apka na niedzwiedzia albo domowej roboty wnyk
Schodzimy w doline jakiego� potoku- tym razem ju� p�ynacego i dalej idziemy jego korytem.
Przypomina mi si� post wildylupulusa z forum sudeckiego na temat nowego sportu, kt�ry wymy�lili gdzies na zachodzie:
„Chcialem wam napisac o pewnej formie gorskiej rekreacji, ktora sie tutaj uprawia w gorace lato. Nazywa sie to randonn�e ruisseau de montagne i jest wspinaniem sie (schodzeniem takze) korytem gorskiego strumienia takze przez wodospady i kaskady.
Potrzebny do tego jest stroj pletwonurka najlepszy taki ktory nie zakrywa calego ciala, jakies trampki lub tenisowki do wspinania (powinny szybko wysychac na stopach) i dupowsporek czyli uprzaz do wspinaczki. Zazwyczaj jest to grupa kilku osob z przewodnikiem, ktory ma tez line wspinaczkowa. W tej eskapadzie na przemian jest sie schladzanym przez wode ze strumienia i pieczonym przez slonce. Trzeba miec takze niezla kondycje fizyczna. U nas na gornej czesci strumienia Coudoulous pokonuje sie okolo 550 metrow roznicy poziomow z kilkoma kaskadami, wodospadami i malymi jeziorkami (plywac tez trzeba umiec). Wspaniala zabawa w gorace lato.”

W Karpatach ukrainskich ten „sport” istnia� od dawna, nie wiem czy ma swoja nazwe ale chyba nadal jest bardzo popularny





W pewnym momencie Piotrek znajduje jakas sciezke, wi�c wy�azimy z potoku i dalej si� ju� jej trzymamy. Sciezka po pewnym czasie zaprowadza nas do wsi. Niestety wsi� nie jest Burkut tylko Szybeny. �esz to szlag!!! Dlaczego ja mam takiego pecha z tym Burkutem?!?!??

Dogadujemy si� z grup� Lwowiak�w , ze postawimy namioty przed domem, kt�ry dosy� wyr�nia si� z wiejskiej zabudowy Szybenego, wyglada troche jak dworek, albo dawna szko�a.



Oni tez przyjechali tu w gosci, na wypoczynek. Cie�ko si� wywiedziec kto naprawd� jest gospodarzem i w�a�cicielem obiektu. Lwowiacy spedzaj� czas na wycieczkach na Czarnohor�, zbieraniu i oprawianiu grzyb�w lub czytaniu elektronicznych ksi�zek. Kobiety bardzo pilnuj� aby wszyscy regularnie jadali posi�ki. Spora cz�� grupy m�wi dobrze po polsku, bo maj� rodzine w Krakowie. Jedna dziewczyna bardzo lubi ksia�ki Chmielewskiej.
Zostawiamy plecaki przy domu i idziemy do sklepu. W sklepie nam si� troche zasiedzia�o. Po godzinie Lwowiacy przychodza nas szuka�, obawiajac si� czy nam si� cos nie sta�o, np. nie zamkn�li nas pogranicznicy z pobliskiej ”zastawy”

Rano si� rozdzielamy. Franek i Piotrek pocz�tkowo planuj� isc na Popa Iwana, ale gdy odkrywaja , ze po�amaly im si� pa��ki w namiocie decyduja si� jechac do Werchowyny i wracac. My z toperzem zostawiamy namiot na ��ce, plecaki chowamy w domu Lwowiak�w i na lekko ruszamy w strone Burkutu. Zeszli�my tak z g�r, ze jestesmy ju� po drugiej stronie „zastawy” ale i tak pogranicznicy nas wyhaczaj� na drodze. Krotka pogaw�dka, sk�d, dok�d, po co, na co i dlaczego- i odsy�aja nas do wie�yczki stra�niczej w celu spisania dokument�w. Problem�w �adnych nie stwarzaj�- acz bardzo ciekawe czy byliby tak samo wyrozumiali gdybysmy mieli duze plecaki i m�wili, ze idziemy na Czywczyn..

I wreszcie ON- Burkut.. Wioska, do kt�rej zamarzy�o mi si� dotrzec ju� wiele lat temu- chyba wtedy, kiedy po raz pierwszy dostala mi si� w rece mapa Czarnohory i okolic. Czemirnego na tamtej mapie nie by�o, wi�c Burkut zdawa� si� mie� ta magie miejscowosci ostatniej, zagubionej w w�skiej dolinie, a dalej ju� tylko lasy, g�ry i granica...
Pr�bowali�my dojechac do Burkutu z rodzicami w lipcu 2004. W Ze�enym spotkalismy Kol� z ekip�. Na drodze sta� gazik,kt�remu sko�czy�a si� benzyna. Poprosili nas czy mozemy im da� troche benzyny by mogli dojechac do stacji. Nie sposob odmowic takiej pro�bie. Sasza, kt�ry �ciaga� w�ykiem benzyne, ju� za bardzo nie wiedzia� na jakim �wiecie �yje. Sporo benzyny rozla�, sporo wypi�, troche wpu�ci� do gazikowego baku. Ostatecznie w naszym baku zosta�o niewiele, tak , ze balismy si� czy nam starczy na powr�t do stacji a co dopiero na zwiedzanie d�ugiej doliny..



Kolejny raz mielismy zaplanowany Burkut we wrzesniu 2009. Acz wtedy skodusia rozsypa�a si� na kawa�ki ju� przed Osmo�od�. Zabrak�o nam odwagi by sprawdza� wytrzyma�osc zespawanej na szybko o�ki od �ady na kamienistej burkuckiej drodze...



I wreszcie teraz, we wrzesniu 2011 udaje si� nam dotrzec do owej wsi. Wychodzi, ze co wlasne nogi to nie awaryjne maszyny je�d��ce

Po drodze mijamy dwa �r�delka z pyszna, mineralna wod�.



Sama wioska nie jest ca�kowicie opuszczona. Le�nicz�wka oraz trzy domy zdaj� si� mie� jaki� sezonowych lokator�w. Gdzies pas� si� konie, gdzie� suszy pranie w ogrodzie, gdzie� stoi auto w obejsciu.



Na wzg�rzu nad wsi� trwa budowa. Wygl�da na drewniany pensjonat, wille noworuskich albo jaki� inny „o�rodek bur�ujstwa”.

Dalsza cz�� wsi jest rzeczywi�cie wymar�a. Spora cz�� dom�w ju� si� zawali�a lub dachy s� w takim stanie, �e troche strach wchodzi� do �rodka, bo mog� zaraz run��. Stan niekt�rych umo�liwia zwiedzanie i wn�trz.

W jednym z dom�w istne �mietnisko- butelki, puszki , worki.. Echh.. tyle zostaje z naszej, wielkiej cywilizacji...



„Po Egipcjanach zosta�y piramidy.. Po nas zostana g�ry �mieci i szare resztki betonowych ruin”

Kolejne domy jakby lepiej zachowane. Tu piec, tu kredens, tu kalendarze czy plakaty na scianach. Wisz� czapki uszanki , zaros�e paj�czyn� i kurzem wielu lat, tkwiac na tym samym gwo�dziu, na kt�ry odwiesi� je ich w�asciciel. Mo�na znale�� stare rysunki, zabawki, konstytucja komunistycznej Ukrainy, s�oiczki po jedzeniu dla niemowl�t, resztki swiatecznych choinek czy gospodarskich naczy�. Piekne beczki s� ju� nie do odratowania- run�y na nie ci�kie belki stropu...











I kartki- �wi�teczne, z wakacji, okolicznosciowe, na dzien kobiet, dzien matki, urodziny.. Pisane dla mamy niewprawn�, dziecinn� raczk�.. Kiedys b�dace czym� wa�nym, odzwierciedleniem uczu�, powagi chwili czy pami�ci. Teraz le�� w�r�d pogniecionych puszek i ko�skiego �ajna..
Cz�sto w takich momentach zastanawiam si� co teraz robi to dziecko.. Ile ma lat? Jakie ma obecnie uk�ady z matka? Jak wspomina dzieci�stwo w wiosce zagubionej w karpackiej dolinie? Pewnie wog�le nie przejdzie mu przez mysl, ze jego �wiateczna kartke sprzed lat mo�e czytac jaki� zagraniczny turysta. I mo�e czyta j� w�a�nie po raz ostatni.. bo strop domu najprawdopodobniej nie przetrwa kolejnej zimy i wszystko odejdzie w niepami�c.


Jeden dom jest dziwny. W 1/3 zawalony dach. Otwarte drzwi bez zamkow czy nawet klamki, zaros�e pajeczyn� ubrania na wieszakach- ale pos�ane ��ka i dziwny porz�dek w pokoju. Wyglada jakby tu czasem pomieszkiwal jaki� le�nik, my�liwy czy drwal. Wycofujemy si� z tego domu szybko, bo nale�y do takich miejsc gdzie „czuc na plecach czyjs wzrok”.



Dalej w g��b doliny rzeczywi�cie nie ma drogi. Trzeba by isc g�rami albo brodzic korytem potoku. Nie mamy ju� zbyt du�o czasu a do przysio�ka Albin droga (tzn. bezdroze) daleka. Wracamy na Szybene.
Pytamy w sklepie o kt�rej jutro marszrutka. 6:30...Ratunku! Czemu tak wczesnie?? Toz to ciemna noc!

Ow� ciemna noc� opuszczamy Szybene sun�c w stron� Ko�omyi.



Marszrutka podje�dza taka, jakie lubie najbardziej- og�rek o wysokim zawieszeniu.



Mily autobusik sunie dzielnie przez wyboiste drogi, wspina si� na wysokie prze��cze. Droga z Szybenego do Ko�omyi zajmuje 5 godzin, z 15 min. postojem w Werchowynie. Trasa jest bardzo popularna, marszrutka p�ka w szwach. Spora cz�� trasy jad� z nami kurcz�ta w koszyku, na kazdym wyboju czy zakr�cie rozlega si� piiiii piiiiii. Z Ko�omyi jedziemy na Iwanofrankiwsk, gdzie okazuje si� , ze do nastepnego pociagu do Lwowa jeszcze 4 godziny. Szukamy wi�c autobusu. W okolicach dworca w IF mo�na dos�ownie dostac wscieklizny i pogryzc wszystkich wok�. Wszystko to z powodu wyjatkowo natr�tnych taks�wkarzy , kt�rzy prawie ciagna cie za plecak do swojego auta. Chyba musz� czasem znalezc „jelenia” bo za kazdym razem gdy odwiedzam to miasto to jest ich wi�cej.

Kierowca autobusu do Lwowa jezdzi wybitnie „po kozacku”- wyprzedza na trzeciego zmuszaj�c jadace z naprzeciwka auta do ostrego hamowania lub zjezdzania do rowu, wchodzi w zakrety z zawrotnymi predkosciami oraz uwielbia hamowac na skrzyzowaniu w ostatniej chwili. No i si� doigra�- w Bursztynie �apie go policja.



Po kilkunastominutowym postoju, podczas kt�rego nasz kierowca siedzi w radiowozie i du�o macha rekami, jedziemy dalej.
Spod k�l co chwile czmycha stado g�si



a z okien widac szerokie pola , na kt�rych trwaja wykopki. Co chwile mijamy w�z wy�adowany worami kartofli.



Nasz autobus, jak to autobusy maja w zwyczaju, zawozi nas na stryjski dworzec. Robimy ostatnie zakupy na pobliskim osiedlu, a wok� nas p�ynie leniwe osiedlowe zycie- dzieci si� bawi� w chowanego w zaro�lach, kobiety plotkuj� na �awkach a grupki starszych pan�w ochoczo graj� w szachy.



Wsiadamy w autobus do dworca kolejowego , kt�ry nas wozi przez godzine chyba po wszystkich blokowiskach miasta. Potem marszrutka do Szegini, kt�ra chyba pobi�a swoj kolejny rekord- jedzie prawie 3 godziny. Nie wiem czy zmienila trase, czy si� czesciej zatrzymuje, czy wolniej jedzie, ale zasz�a jakas zmiana. Nastepnym razem jak si� da to chyba pojedziemy elektriczka na Dier�kordon, bo czasowo prawie tak samo a wiele wygodniej i przyjemniej. W marszrutce potworny t�um, wi�kszo�� ludzi wiezie druciane, puste w�zeczki. Dostaje sms od Piotrka, ze na granicy jeszcze par� godzin temu by�y ogromne cyrki i wyj�tkowo wolno przesuwa�a si� kolejka. My przyjezdzamy ko�o 20-21 i jest pusto. Przechodzimy zn�w w 10 min. Az si� czuje z tym jakos nieswojo

W Medyce t�um, g��wnie Ukrainc�w. Ale nie s� to te t�umy co zwykle, co wo�aja :papierosy, w�dka.. Wszyscy zapychaj� na przejscie z marketowymi w�zkami kopiasto za�adowanymi jakimis paczkami. Inni trocz� siaty, pud�a i pude�ka do drucianych w�zeczk�w, kt�re uginaj� si� pod obfito�cia towaru. Nie mam poj�cia co oni tam przewo�a, ale jedno widac jasno- towar pozyskuj� w „Biedronce”, kt�ra stoi 100m od przejscia granicznego. Biegn� szybko do �rodka aby sprawdzic co oni tam kupuj�, ale ju� powoli zamykaj�, wyganiaj� klient�w. Zaobserwowa�am tylko dwie babki, kt�re pakowa�y jakie� proszki do prania, oleje i soki „kubu�”.

Tak jak przekroczenie granicy idzie wyjatkowo sprawnie to wydostanie si� z Medyki do Przemysla nie jest ju� mozliwe. Nast�pne po�aczenie jutro rano. Pr�bujemy z�apac stopa, ale wi�kszo�� aut jad�cych od granicy konczy swoj kurs pod „Biedronka”. Nieliczne inne auta ani mysl� si� zatrzymywac. Mocno przyspieszaj� na widok autostopowicza. Nie pozostaje nam nic innego jak dzwonic po taks�wke...

W Przemyslu jeste�my kolo 22, a najblizszy pociag na Wroc�aw jest o 3:30. Trwa remont dworca (ponoc dla dobra podroznych) wi�c nie mo�na si� ju� wyspac w poczekalni jak kiedys.. W PTSMie maja jakas grupe wi�c nie przyjmuj� indywidualnych turyst�w. Plusem jest calodobowa knajpa, kt�ra odkrywamy kolo dworca PKS. Ale siedziec w niej 5.5 godziny?? Kr�cimy si� wi�c po okolicy w poszukiwaniu jakiegos noclegu- przykuwa uwage szyld na kamienicy pisany cyrylic�- ale nie mozemy znalezc polecanego numeru. Pytamy w knajpie o nocleg. „Jest hotel, tu naprzeciwko”- „Gdzie???”- patrzymy w ciemna sciane kamienicy po drugiej stronie ulicy. Ch�opak ciezko wzdycha, wychodzi z baru i zaprowadza nas pod nieoznaczon� w �aden spos�b bram�. Faktycznie- wewnatrz ciemnej bramy wisi napis „recepcja – pierwsze pietro”. Nie wiem czy dlatego, ze przekroczenie granicy poszlo tak sprawnie, ale wci�� mam wrazenie, ze jestesmy jeszcze na wschodzie tam, gdzie nie ma rzeczy niemozliwych





Wspinamy si� skrzypiacymi drewnianymi schodami na pietro. Dzwonimy. Otwiera starsza pani. „Gdzie tu jest hotel”- „No tu..”. Miejsce si� dla nas znajduje, cena 15 zl. Jest nawet czajnik w pokoju (o bardzo krotkim kablu niedostaj�cym do kontaktu) ale dzieki temu nie musz� rozgrzebywac plecaka i wyciagac butli. Fajnie, ze nie musimy spac na ulicy. Taki hotelik to ja rozumiem



Rano na dworcu wita nas piekny mglisty �wit.





W takie dni powinno si� rusza� w g�ry a nie wsiadac do pociagu z perspektyw� 11 godzinnej podrozy.. i to jeszcze powrotnej..

Ale na poprawe humoru wyci�gam sobie bilety- „9 pazdziernik, plackarta, trasa Lw�w- Mariupol”... To ju� nied�ugo....


Jacek Hugo- Bader to sie kryje przy Twoich relacjach i fotach heeeh zajebiscie sie to czyta heheh:)))pozdro
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaciekrece.xlx.pl
  • Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.