Zofia Dzieniszewska - zapiski
DollyRocker zaczê³a dwa opowiadania, a ja co, gorsza?
Nie, no, ¿art. Juz dawno mia³am to tu wsatwiæ, ale pocz±tek by³ zbyt krótki. Tyle, ¿e ilekroæ go czytam to mam wra¿enie, ¿e ju¿ nic siê do niego dopisaæ nie da. Opowiadanie mo¿e skoñczê, mo¿e nie skoñczê... Ale raczej skoñczê
Chyba.
PROLOGUE
-Gdzie to wrzuciæ?
-A bo ja wiem? Postawcie gdzie jest miejsce. – Paul McCartney odpali³ papierosa i spojrza³ na to, co mia³o wkrótce staæ siê jego nowym domem. Co go podkusi³o do tak nierozs±dnego zakupu? Nie zna³ nawet dobrze okolicy, by³ tu wcze¶niej raptem ze dwa, trzy razy i to tylko przez przypadek. Nie obejrza³ domu wewn±trz, po prostu kupi³. Bez sprawdzania stanu pod³ogi, bez spojrzenia na widok z okna sypialni, bez upewnienia siê czy ¿aden z s±siadów nie jest zbieg³ym z wiêzienia psychopatycznym morderc±. Mo¿e by³ to tylko chwilowy kaprys, a mo¿e rzeczywi¶cie co¶ w tym budynku by³o. Czerwona boazeria i szarawy kamieñ oddawa³y w pewnym sensie przygnêbienie jakie towarzyszy³o McCartneyowi coraz czê¶ciej ostatnimi czasy. Pierwsz± noc przespa³ na pod³odze, nie mia³ mebli, nie mia³ ochoty ich kupowaæ. Nastêpnego dnia co¶ mu odbi³o, postanowi³, ¿e urz±dzi ca³y dom w godzinê. Biega³ po sklepie wskazuj±c to, co pierwsze mu siê spodoba³o. Nie, raczej co mu pierwsze wpad³o w oko. Jaka¶ bia³a, przesadnie puszysta sofa, ³ó¿ko, które w³a¶ciwie powinno mieæ baldachim, ale Paul uzna³, ze zabawniej wygl±da bez niego, niebieska eta¿erka. Ziewn±³. By³a godzina pi±ta rano, pocz±tek jesieni, wiêc na dworze by³o jeszcze szarawo. Krople drobnego, ledwo wyczuwalnego deszczu przecina³y powietrze.
-Co o tym my¶lisz? – Paul spojrza³ w dó³ na owczarka staroangielskiego aktualnie zajêtego ryciem nosem w ziemi. –Rozumiem. – powiedzia³, po czym wszed³ po drewnianych schodkach do swojego nowego domu. Rozejrza³ siê. Wszêdzie wala³y siê pude³ka pe³ne p³yt, ksi±¿ek, zeszytów wypchanych notatkami, sporadycznie mo¿na tam by³o znale¼æ jakie¶ ubrania. Pomiêdzy pud³ami krz±ta³o siê kilku leniwych pracowników firmy transportowej stawiaj±cych nowo nabyte meble gdzie popadnie.
-Co z tymi rupieciami? –spyta³ jeden z nich wyrywaj±c Mackê z rozmy¶lañ.
-To s± moje meble. – sprostowa³ natychmiast. Rupiecie? Jak on tak móg³ o jego nowych meblach!
-Mogê liczyæ na dop³atê? – mê¿czyzna spojrza³ na niego spode ³ba.
-Eee… Raczej nie. – Paul natychmiast sprowadzi³ go do parteru.
-Jak ¿yje nie widzia³em tak ohydnych ¶mieci. – stwierdzi³ mê¿czyzna niedbale wrzucaj±c do jednego z pude³ ró¿ow± poduszkê. Paul odwróci³ siê na piêcie i wyszed³. Ju¿ mia³ do¶æ tego domu.
Hmm.. no zaczyna siê fajnie. Ciekawe có¿ on tam znajdzie w tym domu
dnia ¦ro 9:47, 31 Sie 2011, w ca³o¶ci zmieniany 1 raz
-Jak ¿yje nie widzia³em tak ohydnych ¶mieci. – stwierdzi³ mê¿czyzna(...) Powinno byæ tak:
- Jak ¿yje nie widzia³em tak ohydnych ¶mieci – stwierdzi³ mê¿czyzna(...)
Proponujê poczytaæ zasady pisania dialogów; dopóki ich nie przeczyta³am, sama mia³am z tym problemy. Nie chcê siê wym±drzaæ, to tylko drobna rada. Tekst dziêki temu lepiej siê czyta i wygl±da estetyczniej. :)
Czekam na wiêcej, jestem ciekawa, co z tym domem.
Hmm.. no zaczyna siê fajnie. Ciekawe có¿ on tam znajdzie w tym domu Pewnie trupa.
dnia ¦ro 11:17, 31 Sie 2011, w ca³o¶ci zmieniany 1 raz
Zaczyna siê bardzo fajnie.
Ciê¿ko cokolwiek oceniæ po krótkim prologu. Jestem ciekawa, jak to rozwiniesz.
Niestety muszê siê czego¶ doczepiæ.
-Jak ¿yje nie widzia³em tak ohydnych ¶mieci. – stwierdzi³ mê¿czyzna(...) Powinno byæ tak:
- Jak ¿yje nie widzia³em tak ohydnych ¶mieci – stwierdzi³ mê¿czyzna(...)
Proponujê poczytaæ zasady pisania dialogów; dopóki ich nie przeczyta³am, sama mia³am z tym problemy. Nie chcê siê wym±drzaæ, to tylko drobna rada. Tekst dziêki temu lepiej siê czyta i wygl±da estetyczniej. :)
Czekam na wiêcej, jestem ciekawa, co z tym domem.
Aha, czyli bez kropki? Bo nie wiem do czego sie tak w³a¶ciwie doczepi³a¶.
Nie przeczytam tych zasad, nie bardzo mam czas. Ale w razie czego, to mnie upominaj, na przysz³o¶æ bêdê pamiêta³a. :)
dnia ¦ro 12:54, 31 Sie 2011, w ca³o¶ci zmieniany 2 razy
Proszê tylko nie traktowaæ moich uwag jako m±drzenie siê. Przypominam tylko o pewnych zasadach, których powinien przestrzegaæ pisz±cy (chocia¿by ze wzglêdu na czytelników).
Peace and love, tak?
dnia ¦ro 13:04, 31 Sie 2011, w ca³o¶ci zmieniany 2 razy
Nie, nie chodzi mi o m±drzenie siê, tylko na serio nie zauwa¿y³am o co chodzi. O tê kropkê, tak? (mów, bo bêdzie mnie to mêczyæ)
Tak, o kropkê.
-Jak ¿yje nie widzia³em tak ohydnych ¶mieci. – stwierdzi³ mê¿czyzna
To zdanie ³±czy siê z tym, co mamy po my¶lniku, wiêc kropka jest zbêdna.
Wszystko jest ³adnie wyt³umaczone na pewnej stronie. Je¶li bêdziesz chcia³a, mogê Ci podes³aæ linka na pw.
Nie, mówiê - nie mam czasu na takie rzeczy. Ale dziêki, przynajmniej nastêpne opowiadania bêd± mia³y mnej tego typu b³êdów.
Bior±c pod uwagê sposób, w jaki zdecydowa³am siê rozwinaæ to opowiadanie, to jest w prologu kilka zdañ, które mog³abym pozmieniaæ, ale to jak zabraknie mi weny
CHAPTER I
Niemal o¶lepiaj±ce b³yski kilkudziesiêciu fleszy, przekrzykuj±ce siê wzajemnie g³osy uporczywych dziennikarzy i powtarzane czêsto odpowiedzi na podobne do siebie pytania to nieod³±czny element ka¿dej konferencji prasowej najpopularniejszego zespo³u ¶wiata. John Lennon wyj±³ z ust papierosa i sil±c siê na jak najmniejsze okazywanie z³o¶ci czy pogardy, któr± szczerze darzy³ wszystkich reporterów, niewa¿ne jak mi³o by z nim nie rozmawiali, odpowiedzia³ na zadane mu kilka chwil wcze¶niej pytanie:
-Premiera p³yty planowana jest za trzy lub cztery miesi±ce, wynika to jednak jedynie z kwestii formalnych, którymi pañstwo spowalnia ju¿ chyba wszystkie mo¿liwe dziedziny ¿ycia – tu u¶miechn±³ siê z³o¶liwie w stronê kamery pilnie rejestruj±cej wszystko co dzia³o siê podczas spotkania. - Sam album w zasadzie jest ju¿ nagrany. – doda³, kiedy opad³ t³umny ¶miech, wywo³any jego wcze¶niejszym spostrze¿eniem. Siedz±cy po prawej stronie muzyka Brian Epstein wskaza³ na dziennikarza w ¶rednim wieku który ju¿ od kilku minut unosi³ swoj± rêkê chc±c zabraæ g³os.
-Czego mo¿emy spodziewaæ siê po tym albumie? – spyta³ trzymaj±c w gotowo¶ci swój notatnik i pióro.
-¯e bêd± na nim piosenki. – odpar³ George. ¦miech ponownie wype³ni³ salê.
-Chodzi mi o to, ¿e gust muzyczny nie tylko m³odego pokolenia zmienia siê w bardzo szybkim tempie – wyja¶ni³ reporter. - Wy sami mówili¶cie jeszcze kilka miesiêcy temu, ¿e spróbujecie przekazaæ w swoich utworach tre¶æ g³êbsz± ani¿eli jedynie piosenki o mi³o¶ci.
Nie sposób by³o nie zauwa¿yæ grymasu, który wst±pi³ na twarz Lennona po us³yszeniu tych s³ów. Epstein skinieniem g³owy nakaza³ Harrisonowi odpowiedzieæ na pytanie, jednak zanim ten zd±¿y³ choæby zbli¿yæ swoj± twarz do mikrofonu, John, z najwiêksz± mo¿liw± pretensj± w g³osie wypali³:
- My¶lê, ¿e kwestia sensu piosenek bardziej zale¿y od punktu widzenia i interpretacji, a w szczególno¶ci intencji interpretuj±cego.
Brian kopn±³ go kilka razy pod sto³em, ale by³by naiwny jak dziecko, gdyby s±dzi³, ¿e tym powstrzyma temperament Lennona, który dopiero zacz±³ siê nakrêcaæ usilnie broni±c swoich artystycznych zapêdów.
– To, ¿e kilku krótkowzrocznych idiotów, którzy sami siebie próbuj± oszukaæ nazywaj±c siê krytykami, mówi nam, ¿e naszej muzyce brakuje g³êbi, nie znaczy wcale, ¿e tak jest. ¯aden z nich nie nagrywa³ muzyki i nigdy nie bêdzie tego robi³, jak wiêc bez jakiejkolwiek znajomo¶ci tematu mo¿e bezkarnie sprowadzaæ nasz± muzykê do poziomu porównywalnego z reklamami ketchupu?! – wrzasn±³. Dopiero w tym momencie u¶wiadomi³ sobie jak bardzo siê zagalopowa³. Rozejrza³ siê po sali, któr±, jak na ironiê, w tym momencie wype³nia³a grobowa cisza. Wzi±³ g³êboki oddech i kontynuowa³ swoj± wypowied¼ w nieco mniej narwany sposób.
– Mam na my¶li, ¿e my zawsze staramy siê oddaæ nasze uczucia, siêgamy do swoich wspomnieñ i do¶wiadczeñ. Mo¿liwe, ¿e efekt koñcowy ma formê lekk±, co nie znaczy zaraz, ¿e nie kryj± siê za ni± nasze refleksje. –wyja¶ni³. - To naprawdê s± przemy¶lenia o wiele g³êbsze ni¿ chcica kilku ma³oletnich napaleñców – ¿eby roz³adowaæ sytuacjê, doda³ - którymi oczywi¶cie nadal w jakiej¶ czê¶ci jeste¶my.
Atmosfera nadal zdawa³a siê byæ gêsta, Ringo i George ca³± swoj± uwagê starali siê po¶wiêciæ wydmuchiwaniu ró¿nokszta³tnego dymu z palonych papierosów. Lennon westchn±³ cicho moszcz±c siê coraz g³êbiej na krze¶le. Wiedzia³, ¿e ju¿ swoje odstawi³ tego dnia, teraz pragn±³ tylko osun±æ siê w cieñ i w zaciszu hotelowego pokoju oddaæ swoim uzale¿nieniom. Napiêcie to wyczuli równie¿ licznie zgromadzeni ¿urnali¶ci, od jakiego¶ czasu przesta³o ich to jednak dziwiæ, Lennon miewa³ swoje wybuchy, które wynika³y, choæ nikt nie mówi³ tego g³o¶no, z pog³êbiaj±cej siê frustracji wywo³anej nat³okiem przybijaj±cych go spraw. Ale to by³o jego ¿ycie prywatne, a teraz nale¿a³o za³atwiæ formalne kwestie promocji nowej p³yty.
- Czyli etap masturbacji macie ju¿ za sob±? – rudow³osy dziennikarzyna, z którym zespó³ zetkn±³ siê ju¿ kilkukrotnie przypomnia³ ¿art którym jaki¶ czas temu uraczy³ go jeden z muzyków. Lennon u¶miechn±³ siê pod nosem i natychmiast odpowiedzia³ wchodz±c tym samym w drogê George’owi, z którym przez ca³± konferencjê bi³ siê o rolê pierwszych skrzypiec:
-Oczywi¶cie, nasz menad¿er u¶wiadomi³ nas jak cenne s± nasze rêce i dlaczego lepiej wykorzystywaæ je do grania.
I wszystko wróci³oby do normy, a rozmowa toczy³aby siê spokojnie, gdyby nie Harrison, który z zawi¶ci± szepn±³ mu na ucho:
-No, Tobie na pewno Johnny. – doskonale wiedzia³ jak± reakcje tym wywo³a. Nie chodzi³o wcale o to, ¿eby zrobiæ mu na z³o¶æ, chwilê pó¼niej sam nie wiedzia³, czemu za¿artowa³ z przyjaciela w tak okrutny sposób. Wszystko wymyka³o siê spod kontroli i bynajmniej nie chodzi³o tu jedynie o konferencjê.
-Stul pysk! – wysycza³ Lennon przez zaci¶niête zêby.
-Czy p³yta nadal jest wspólnym projektem ca³ego zespo³u? – niebieskooka brunetka w eleganckim kostiumie ponownie wywo³a³a swoim pytaniem ciszê na, po brzegi wype³nionej, sali hotelu Hilton. Ringo i George zamilkli, wiedzieli, ¿e ¼le by siê dla nich skoñczy³o, gdyby zabrali Johnowi sprzed nosa okazjê do odpowiedzenia na to pytanie.
-Nie mam pojêcia czemu nie mia³a by byæ. – odpar³ krótko Lennon.
- Chodzi g³ównie o kwestiê… - zaczê³a kobieta, ale nie dane jej by³o rozwin±æ swoich my¶li, na sali znów zapanowa³ szum, a Epstein hukn±³ podniesionym g³osem, jak gdyby przestrzegaj±c pozosta³ych pismaków:
-Nastêpny!
Wybór pad³ na sympatycznie wygl±daj±cego piegowatego blondyna, który ostatnimi czasy robi³ furorê na bankietach i galach, doceniany za swój dowcip, który czyni³ z ka¿dego jego artyku³u dziennikarsk± per³ê.
-Czy wasze ¿ony i dzieci ju¿ s³ysza³y p³ytê? – spyta³ u¶miechaj±c siê szeroko.
-Tak, ¶mia³y siê, potem nieco za¶lini³y i posz³y spaæ. – zabra³ g³os Ringo.
-Dzieciom te¿ siê podoba³o? – zapyta³ w odpowiedzi reporter. Kolejny raz mikrofon kamery zatrzeszcza³ przera¼liwie przesycony nak³adaj±cymi siê na siebie salwami ¶miechu. Beatlesi pokiwali potakuj±co g³owami niezdolni do wykrztuszenia z siebie s³ownego potwierdzenia.
-A jak wy sami oceniacie p³ytê? – zapyta³a wskazana przez Briana czarnow³osa trzydziestolatka.
-Có¿, w studiu je¶li chodzi o kwestiê wygl±du piosenek jeste¶my zdani ca³kowicie na siebie – zabra³ g³os George - gramy do momentu a¿ co¶ nie wyda nam siê wystarczaj±co dobre lub warte pokazania, do tej pory nasz gust muzyczny nie zawiód³, miejmy nadziejê, ¿e i tym razem bêdzie podobnie – u¶miechn±³ siê koñcz±c wypowied¼.
-A co Ty s±dzisz o tej p³ycie Ringo? – próbuj±c nie nara¿aæ siê na gniew Lennona spyta³a kobieta.
-Da siê s³uchaæ. – wzruszaj±c ramionami swym niskim g³osem odpar³ Starkey, co równie¿ wywo³a³o chichot w¶ród zebranych. Epstein udzieli³ g³osu postawnemu brunetowi znajduj±cemu siê niemal¿e na koñcu sali.
-Ringo, czy na albumie znajd± siê piosenki napisane i przez Ciebie? – zada³ pytanie.
-S± dwie czy trzy kompozycje podpisane moim nazwiskiem, ale nie przeszkadza mi to, je¶li o to chodzi. Mam swój wk³ad w ka¿d± piosenkê i w zasadzie to mi wystarczy. – zapewni³.
-To, ¿e jaka¶ piosenka nie jest sygnowana naszymi nazwiskami nie znaczy, ¿e jej nie wspó³tworzymy. – zacz±³ t³umaczyæ George. - Nazwa to raczej kwestia tego, kto przyjdzie z zarysem melodii, my i tak szlifujemy swoje partie indywidualnie, a nad efektem koñcowym czuwamy w takim samym stopniu – wyja¶ni³.
-Co z filmem z waszym udzia³em, którego ukoñczenie planowane by³o na ten rok? – wysoki g³os rudej dziennikarki z dziwacznym akcentem zada³ kolejne pytanie. Znudzony Brian nachyli³ siê do mikrofonu i stanowczo o¶wiadczy³:
-Na to pytanie zespó³ nie odpowie, nie ma ¿adnego zwi±zku z premier± p³yty, proszê nie zbaczaæ z tematu. – pouczy³ j±, po czym pozwoli³ mówiæ jednemu mê¿czyzn podpieraj±cych ¶cianê, co by³o, zwa¿ywszy na napiêt± sytuacjê, ryzykownym podej¶ciem, bo tacy z regu³y zadawali najinteligentniejsze i najtrudniejsze pytania.
-Czy przewidujecie jak±kolwiek trasê koncertow± zwi±zana z promocj± p³yty? – spyta³ wbijaj±c wzrok w Lennona. W trosce o nerwy przyjaciela i swoj± aparycjê g³os zabra³ George.
-Sami nie jeste¶my tego do koñca pewni, wiemy na pewno, ¿e chcemy nagrywaæ dalej, ale wystêp jest jakby oddzieln± stron± tego wszystkiego. Jeste¶my w trasie bez przerwy od kilku lat, teraz mamy nadziejê na zas³u¿ony odpoczynek, ale ile bêdzie on trwa³… - zastanowi³ siê. - Có¿… Tego po prostu nie jeste¶my w stanie przewidzieæ.
-Tak naprawdê – wtr±ci³ siê Lennon – do wystêpów na ¿ywo fizycznie jeste¶my gotowi w ka¿dej chwili – zapewni³ - ale, choæby przez wzgl±d na nasze rodziny, robimy sobie ma³± przerwê.
Ringo pokiwa³ g³ow± zgadzaj±c siê z wypowiedziami przyjació³. Brian, widz±c, ¿e wszystko zmierza w dobrym kierunku poprosi³ o pytanie kolejnego ‘podpieracza ¶cian’. Nie móg³ podj±æ bardziej nietrafionej decyzji.
-Kto w takim wypadku, to znaczy podczas trasy, zast±pi Paula McCartneya? – i znów ta niezrêczna cisza…
***
-Nie mog³e¶ siê opanowaæ – gani³ Johna menad¿er - nie mog³e¶?!
Ca³a czwórka wypad³a z sali natychmiast kiedy John daj±c upust swojej w¶ciek³o¶ci zacz±³ wyzywaæ dos³ownie wszystkich, win± za nieobecno¶æ w zespole Paula obarczaj±c nawet sam± królow±.
-Mia³ pieprzon± racjê! – broni³ go George, odpalaj±c papierosa.
-Mo¿e i mia³, ale nie trzeba by³o tego manifestowaæ w taki sposób! – wrzasn±³ Epstein. – Poni¿y³e¶ zespó³ na oczach ca³ej Wielkiej Brytanii! Co za wstyd! Co za upokorzenie! – biadoli³ opar³szy siê z blad± twarz± o ¶cianê hotelowego korytarza.
-Móg³ siê pierdolony szczyl zamkn±æ! – John w swoim zachowaniu nie widzia³ absolutnie nic z³ego. – To ty powiniene¶ go upomnieæ, a nic nie zrobi³e¶! – rykn±³ wskazuj±c palcem na Briana.
-Dobra Johnny, wyluzuj. – Harrison stara³ siê uspokoiæ wci±¿ dysz±cego w¶ciekle przyjaciela.
-Wiesz, ¿e on ma racjê – jak zwykle opanowanym tonem o¶wiadczy³ Ringo stoj±cy na wprost Eppiego.
-Nie wiem… - przyzna³ bliski za³amania menad¿er. – Sam ju¿ nie wiem…
-Co to ma znaczyæ? – spyta³ Lennon podejrzliwie.
-Niewa¿ne. – Brian nie mia³ najmniejszej ochoty na ponowne denerwowanie ukochanego.
-Nie, mów, na spokojnie – zapewni³ John opanowuj±c dr¿enie ca³ego cia³a, które wywo³ywa³ u niego nawet najmniejszy konflikt - chêtnie pos³ucham. Czego sam ju¿ nie wiesz?
-Sam nie wiem czy to, co mówimy mediom jest prawd± – przyzna³ Eppie.
-Co masz na my¶li? – to by³o jedno z tych pytañ, na które odpowied¼ doskonale znasz, ale nie chcesz jej us³yszeæ. Wiêc pytasz w nadziei, ¿e bêdzie inna ni¿ my¶lisz, ale nie jest. Nie by³a i w tym przypadku.
-S³uchaj, powiem wprost –westchn±³, zebrawszy w sobie ca³± odwagê, Brian - to, co robimy teraz jest oszukiwaniem samych siebie. Czas mija, wszyscy ju¿ sobie wyrobili w³asn± opiniê na temat tego, co siê tu dzieje – mówi±c to po³o¿y³ rêkê na ramieniu Lennona. - Mo¿e ju¿ czas… no wiesz… i¶æ dalej… - spojrza³ mu g³êboko w oczy - bez niego.
-O jednego nas mniej, ale jak widzê poziom humoru nie opad³ ani trochê. – wypali³ mê¿czyzna w odpowiedzi.
-Pos³uchaj mnie… - zacz±³ znów Epstein, ale tym razem John nie da³ mu mówiæ.
-Nie, to Ty mnie pos³uchaj – zacz±³ stanowczym, lekko podniesionym tonem - Beatlesi to my, my czterej, ja Ringo, Geroge i Paul – opanowanie Lennona zaskoczy³o nie tylko Briana, ale i pozosta³ych cz³onków zespo³u. Nic bardziej nie pokazywa³o, jak wa¿na w oczach Johna jest ta sprawa, ni¿ fakt, ¿e by³ w stanie opanowaæ tylko dla niej ca³y swój bojowy temperament.
-Kiedy¶ to byli Pete, Stu, Paul i ty – przypomnia³ Brian. - Rzeczy siê zmieniaj±, ludzie siê zmieniaj±. A ja nie zamierzam nikogo si³± przymuszaæ do pracy – wyja¶ni³.
-Ale... – John by³ bezsilny, gro¼by, pro¶by, nic nie dzia³a³o.
-Zawsze by³em dla was zbyt pob³a¿liwy, ale to ju¿ koniec – oznajmi³ menad¿er. - Nie mo¿esz go broniæ w nieskoñczono¶æ.
Nasta³a d³uga, niezwykle niezrêczna chwila ciszy. Harrison wlepi³ wzrok w ziemiê i czubkiem buta niepewnie dr±¿y³ dziurê w bordowej wyk³adzinie.
-John, mo¿e to jest jakie¶ wyj¶cie… - zacz±³.
-Nie, nie zgadzam siê. – natychmiast odparowa³ Lennon.
-A kto umar³ i zrobi³ Ciê królem?! – wypali³ Ringo. Kocha³ Paula, jak ka¿dego w zespole, to oczywiste, ale by³oby zwyk³ym k³amstwem, gdyby powiedzia³, ¿e praca bez niego nigdy nie przysz³a mu do g³owy.
-A od kiedy to jeste¶ po jego stronie? – w tym momencie Johnowi nerwy pu¶ci³y. Spojrza³ na wielkonosego przyjaciela jak na zdrajcê. -Ty Judaszu… - wysycza³ pogardliwie.
-Ja tylko mówiê, ¿e mo¿e rzeczywi¶cie powinni¶my spojrzeæ prawdzie w oczy… - niewzruszony obelgami Lennona odpar³ Ringo. - I zacz±æ siê przedstawiaæ jako trio, nie kwartet.
-Nigdy w studiu nie ma nikogo wiêcej i nigdy nie bêdzie nikogo mniej! – po tych s³owach Lennon otworzy³ drzwi prowadz±ce do jego pokoju i trzasn±³ nimi tak mocno, ¿e znad futryny posypa³y siê niewielkie drobiny bia³ego gruzu.
dnia Wto 22:50, 07 Lut 2012, w ca³o¶ci zmieniany 3 razy
Beatlesi bez Paula? Oj, to nie ma prawa bytu.
No w³a¶nie wiem
CHAPTER II
Blask ksiê¿yca wpadaj±cy przez okno s³ab± ³un± o¶wietla³ obszern± sypialniê. Le¿±ca na niema³ych rozmiarów ³ó¿ku kobieta o smuk³ej, acz niezwykle zmys³owej sylwetce, maj±ca na sobie jedynie delikatn± koronkow± bieliznê w bia³ym kolorze odwróci³a siê, by spojrzeæ na ¶pi±cego spokojnie obok niej mê¿czyznê. U¶miechnê³a siê widz±c jak ³agodnie jego pier¶ unosi siê i opada w miarowym oddechu. Rozkoszowa³a siê t± chwil±, do szczê¶cia nie brakowa³o jej absolutnie niczego. Kilka lat wstecz zapewne okre¶li³aby tak sielankow± sceneriê mianem co najmniej nudnej, jednak w tym momencie do nudy by³o jej daleko. K±ciki jej ust mimowolnie powêdrowa³y ku górze ozdabiaj±c jej zawsze i tak promienn± twarz szczerym u¶miechem. Wyci±gnê³a rêkê z zamiarem pog³askania mê¿czyzny po policzku, jednak w momencie gdy dotknê³a jego twarzy powieki rozchyli³y siê ukazuj±c parê b³yszcz±cych w ¶wietle ksiê¿yca oczu. Nieco smutne, skierowane ku do³owi k±ciki du¿ych oczu kontrastowa³y z niewielkimi, lecz zawsze u¶miechniêtymi ustami. Kobieta natychmiast cofnê³a swoj± delikatn± d³oñ, której ma³y rozmiar przywodzi³ na my¶l d³oñ kilkuletniego dziecka.
-Och nie… - wyszepta³a prêdko do ucha swojego kochanka, czuj±c siê winn± wyrwania go ze snu. – Nie bud¼ siê…
On jednak odgarn±³ pasmo jej jasnych w³osów znad czo³a i ca³uj±c ukochan± w policzek odpar³:
-Twój widok jest wart wyrwania z najg³êbszego snu.
Obj±³ j± i przesun±³ d³oni± po jej znacznie zaokr±glonym brzuchu.
-Kocham Ciê – powiedzia³. – Kocham was obie.
***
Ledwo s³yszalny dzwonek telefonu wyrwa³ McCartneya z g³êbokiego snu. Mê¿czyzna rozejrza³ siê po pogr±¿onym w ciemno¶ciach pokoju, by³ zupe³nie sam, nawet Martha nie pofatygowa³a siê, by czuwaæ nad snem swojego pana. Jedynym, co zak³óca³o grobow± ciszê tego miejsca by³ telewizor szemrz±cy co¶ prawie bez g³osu. Dochodzi³a dziewi±ta wieczór, pó¼na jesieñ ju¿ dawno pogr±¿y³a ulice w ca³kowitym mroku. Paul przygryz³ wargê czuj±c na twarzy nag³e uderzenie gor±ca. Zamkn±³ oczy i wzi±³ g³êboki oddech staraj±c siê opanowaæ dr¿enie ca³ego cia³a. Telefon wci±¿ dzwoni³, mê¿czyzna niechêtnie d¼wign±wszy siê z kanapy przemierzy³ pokój i znalaz³szy ¼ród³o ha³asu w kuchni, roz¶wietli³ pomieszczenie w³±czaj±c ¿yrandol, a nastêpnie przytkn±³ s³uchawkê do ucha.
-Halo? – spyta³ szorstkim, znudzonym tonem próbuj±c jednocze¶nie jedn± rêk± zawi±zaæ pas wyp³owia³ego ju¿ granatowego szlafroka, który nosi³ od kilku dni niezmiennie z t± sam± pi¿am± i t± sam± bielizn± pod spodem.
-Cze¶æ Paulie. – us³ysza³ w s³uchawce znajomy g³os, na który kiedy¶ zareagowa³by zapewne z wiêkszym optymizmem. W tej chwili g³os nie by³ ju¿ jednak niczym wiêcej ani¿eli tylko natrêtn± much±, która w ¿aden sposób, mimo licznych pró¶b i gró¼b, nie dawa³a siê przegoniæ.
-Przestañcie do mnie wydzwaniaæ. – burkn±³ drapi±c siê po brodzie, któr± pokrywa³ gêsty dwutygodniowy zarost. Odruchowo wymaca³ paczkê papierosów i zapalniczkê w kieszeni szlafroka, dalsza czê¶æ rozmowy musia³a siê odbyæ w towarzystwie relaksuj±cej dawki nikotyny.
-Paul… - mê¿czyzna nie dawa³ za wygran± i, choæ McCartney mia³ rozmowy serdecznie dosyæ, to jednak chêæ przygadania komukolwiek by³a silniejsza i ³askawie dorzuci³ jeszcze kilka s³ów.
-Odpowied¼ nadal brzmi nie, nic siê nie zmieni³o. – wyja¶ni³ nieco be³kotliwie usi³uj±c utrzymaæ w ustach papierosa. Wzi±³ ze sto³u pust± ju¿ butelkê whisky i potrz±sn±³ w nadziei, ¿e mo¿e na dnie zachowa³y siê jakie¶ resztki trunku. Poniewa¿ jednak by³a pusta, niewiele my¶l±c wyrzuci³ j± do kosza na ¶mieci. Nawet po drugiej stronie jego rozmówca rozpozna³ d¼wiêk obijaj±cych siê o siebie butelek. Westchn±³ w wyrazie mo¿liwie najwiêkszego ubolewania nad szczeniackim zachowaniem Paula.
-Nie chodzi mi o granie - twierdzi³. - Stary, brakuje nam ciebie, po prostu Twojej obecno¶ci - usi³owa³ go przekonaæ. - Wpadnij czasem. Nie ka¿ê Ci nic graæ, po prostu… przyjd¼, pos³uchaj – zaproponowa³. - Wiesz, dla ciebie drzwi zawsze s± otwarte – zapewni³ go.
-Dobra, jasne, bêdê pamiêta³. – McCartney, szczerze mówi±c, nie bardzo zwraca³ uwagê na to, o czym mówi mê¿czyzna w s³uchawce. Otwiera³ po kolei szafki szukaj±c czego¶, czego od kilkunastu minut bardzo mu brakowa³o. Poza tym nie musia³ s³uchaæ – zna³ na pamiêæ formu³ki, którymi by³ od jakiego¶ czasu katowany niczym powtarzan± do obrzydzenia hindusk± mantr±.
-Przyjdziesz? – tonem zniecierpliwionego dziecka spyta³ ten w s³uchawce. Paul spojrza³ do zlewu, w którym poza kilkoma szerokimi szklankami nie znajdowa³o siê w³a¶ciwie nic wiêcej. Wyj±³ jedn± z nich i spojrza³ na ni± pod ¶wiat³em lampy. Br±zowawy osad na dnie nie wygl±da³ zbyt zachêcaj±co. Mimo ca³ego obrzydzenia, postawi³ j± na stole, czekaj±c± na spe³nienie swojego obowi±zku.
-Mo¿e, nie wiem… - rzuci³ na odczepnego, po czym znów zabra³ siê za przeczesywanie szafek.
-Dobra, mam byæ szczery? – ton mê¿czyzny sta³ siê o wiele mniej milszy. - Brian jest, delikatnie mówi±c, maksymalnie pokurwiony. Zreszt± nie on jeden. George i Ringo te¿ maj± ju¿ dosyæ Twojej wiecznej nieobecno¶ci – skarci³ McCartneya. - A wiesz dobrze, ¿e jak bym ciê nie broni³, to akurat oni nie polec± na mój ty³ek – przypomnia³ mu.
-Zaiste – potwierdzi³ Paul z u¶miechem wyjmuj±c z szafki kolejn± butelkê alkoholu i odkrêcaj±c j± po¶piesznie.
-Ty chyba nie rozumiesz, o czym mówiê. Dla w³asnego dobra móg³by¶ chocia¿ przyj¶æ na nagranie. – z uporem t³umaczy³ mê¿czyzna.
-Jasne… – obieca³ McCartney. - Tylko nie teraz…
-Nie teraz, nie teraz… Zawsze mówisz ‘nie teraz’. Wypieprz± Ciê z zespo³u na w³asne ¿yczenie. –ostrzeg³ go g³os w s³uchawce. To stwierdzenie bardzo zabola³o Paula. Niby wiedzia³ co mu grozi, ale jako¶ nigdy nie my¶la³ o tym na powa¿nie. Ze wszystkich spraw, z którymi od jakiego¶ czasu próbowa³ siê uporaæ, akurat t± jedn± zupe³nie siê nie przejmowa³, nie s±dzi³, ¿e powinien.
-Co¶ jeszcze? – spyta³ udaj±c, ¿e poprzednia informacja sp³ynê³a po nim jak po kaczce.
-Cholera, martwiê siê o ciebie, reszta te¿. – odpar³, po krótkiej chwili milczenia, mê¿czyzna. - Wpad³bym do Ciebie jutro, co ty na to? – zaproponowa³ z trosk± w g³osie.
-John, to nie jest dobry moment… - uci±³ jego propozycjê Paul, nalewaj±c pocz±tkowo do szklanki tyle whisky, ile powa¿ni biznesmeni nalewaj± sobie po wyczerpuj±cym dniu w pracy. Chwilê potem jednak szklanka wype³ni³a siê prawie po brzegi.
-A kiedy bêdzie? – w g³osie mê¿czyzny pojawi³a siê pretensja. - Zabarykadowa³e¶ siê w tym domu jak jaki¶ wariat, min±³ ju¿ rok. Cholera, kiedy w koñcu przestaniesz siê zadrêczaæ?
Trzask s³uchawki z ogromn± si³± ci¶niêtej przez McCartneya w telefon zakoñczy³ rozmowê. Mê¿czyzna sta³ w miejscu ze szklank± whisky w rêku jeszcze kilka sekund têpym wzrokiem wpatruj±c siê w aparat. Zgodnie z jego przewidywaniami d¼wiêk dzwonka rozleg³ siê po raz kolejny. Paul chwyci³ s³uchawkê.
-Bêdê o drugiej. – oznajmi³ ten sam g³os, który rozmawia³ z nim przez ostatnich dwadzie¶cia minut. Kogo¶ innego McCartney zapewne w tej chwili bluzga³by na wszystkie znane mu sposoby, ale us³yszawszy te s³owa po prostu od³o¿y³ s³uchawkê ponownie. Na moment jego wzrok przyku³ niewielki ogródek przed domem, wiêkszo¶æ z zasadzonych tam kwiatów dawno ju¿ przekwit³a, resztê pokrywa³a gruba warstwa zmieszanych z b³otem li¶ci. Chwyci³ w jedn± rêk± szklankê, w drug± butelkê wiedz±c, ¿e bêdzie musia³ j± opró¿niæ, chc±c na powrót zmusiæ swój organizm do snu. Zgasi³ ¶wiat³o w kuchni i ponownie uda³ siê do salonu. Nie zwraca³ uwagi na popió³ z papierosa, ju¿ trzeciego tego wieczora, spadaj±cy na pod³ogê. Postawi³ szklankê i butelkê na drewnianym, stoj±cym w k±cie pokoju, biurku. Jego oczy zasz³y mg³±, wytar³ je rêk±, po czym zapaliwszy lampkê wzi±³ le¿±c± obok niej czyst± kartkê papieru i zacz±³ pisaæ:
27 listopada 1966
Najdro¿sza Lizzie,
Kolejny list zacznê w ten sam sposób, wybacz mi proszê tê monotematyczno¶æ. Znów ¶ni³em o Tobie, pozornie nic niezwyk³ego - le¿eli¶my w ³ó¿ku, przytuli³em Ciê, poca³owa³em. Kolejny raz prze¿ywa³em najcudowniejsze chwile swego ¿ycia i okrutne mêczarnie tu¿ po przebudzeniu. To, co kiedy¶ by³o codzienno¶ci±, norm±, doceniam dopiero teraz, kiedy wiem, ¿e te momenty ju¿ nie wróc±.
Oczywi¶cie zgadnij kto mnie obudzi³? Jak zawsze John. Jutro po raz kolejny ‘zaszczyci’ mnie swoj± wizyt±. W sumie sam nie wiem po co zgadzam siê na te comiesiêczne teatrzyki, jedyne, co na tym zyskujê to odkurzanie nieu¿ywanych garniturów. Ale choæbym nie wiem jak bardzo siê stara³, nie potrafiê, i to mnie przera¿a najbardziej, rozmawiaæ z nim tak jak kiedy¶. Siedzimy naprzeciw siebie, wzdychaj±c co trochê, ¿eby w jakikolwiek sposób przerwaæ ciszê. S³ucham tego co mówi (a zawsze mówi to samo) i my¶lê sobie, ¿e straci³em chyba wszystko co kiedykolwiek mia³o dla mnie jakie¶ znaczenie. My¶lê, ¿e… Nie, jestem pewien, ¿e to tylko i wy³±cznie moja wina, John by siê przecie¿ nie zmieni³, John siê nie zmienia. Ja siê zmieni³em, zbyt wiele razy siê zmieni³em.
Zawsze mówi³a¶, ¿e wszystko ma swój cel, ¿e istnieje jakie¶ przeznaczenie. Tylko dlatego, ¿e zawsze wierzy³em Ci bezgranicznie, jestem w stanie znosiæ kolejny dzieñ. Ale jakie jest moje przeznaczenie bez Ciebie? Bez ciep³a twoich r±k, spojrzenia Twoich oczu, u¶miechu Twoich ust. Je¶li Bóg istnieje, to zapewne wkrótce w obliczu swojego mi³osierdzia, skróci moje cierpienia. Chcia³bym tego. Chocia¿ nie przyznajê siê do tego nikomu, czasem nawet sobie. Chyba tylko opieka nad Marth± zmusza mnie do wstawania z ³ó¿ka.
Ale poza tym wszystkim: tak, my¶lê o ¶mierci. Bardzo czêsto. Wiem, co by¶ mi poradzi³a: ,,Pogadaj z Johnem”. Ale nie mogê, dla jego w³asnego dobra. On jest taki… kochany. Martwi siê o mnie, przez co przypomina trochê dziecko, którego rodzice w³a¶nie siê rozwiedli. Próbuje biegaæ miêdzy stronami, posklejaæ rozbite fragmenty pêkniêtego wazonu i nie dopuszcza do siebie my¶li, ¿e nic ju¿ nie bêdzie takie jak dawniej. A kiedy widzi smutn± prawdê tupie nog± i nadyma siê wo³aj±c: ,,Wstrzymam oddech a¿ siê uduszê!”. Nie umiem mu tego wyt³umaczyæ, nie chcê widzieæ wyrazu zawodu na jego twarzy.
Nie mam ju¿ si³, kiedy¶ zapewne bym walczy³, ale teraz nie mam ju¿ o co. Odebrano mi wszystko, co by³o warte walki. I za co? Co ja takiego zrobi³em, ¿eby karaæ mnie w taki sposób? Komu siê narazi³em? Nie znajdujê odpowiedzi. Nie potrafiê tego zrozumieæ.
Widzê Ciê, zawsze i wszêdzie, w ka¿dej chwili, w ka¿dym momencie. Widzê Ciebie i Vivien, s³yszê wasz ¶miech, czujê na twarzy wasze poca³unki i têskniê za wami. Tak okrutnie têskniê, ¿e nie wiem ile tej têsknoty jeszcze zniosê.
Mam nadziejê, ¿e kiedy¶ spotkamy siê wszyscy troje. Uca³uj j± ode mnie i u¶ci¶nij mocno.
Na zawsze Twój Paul.
List z³o¿y³ i umie¶ci³ na niewielkiej stercie kilkunastu podobnych. Wszystkie zebra³ i w³o¿y³ do le¿±cej obok koperty, któr± zaklei³ dok³adnie i od³o¿y³ na pó³kê. Dopi³ kolejn± szklankê whisky, której zawdziêcza³ natchnienie do pisania. Tym samym nastêpna pusta butelka wyl±dowa³a tego dnia w koszu. McCartney chwiejnym krokiem docz³apa³ do kanapy. Celem st³umienia natrêtnych my¶li podg³osi³ nieco telewizor, w którym w³a¶nie nadawano kolejn± emisjê Casablanki. Po³o¿ywszy siê na kanapie z³o¿y³ rêce, opar³ na nich g³owê i zamkn±³ oczy, choæ zanim zasn±³ jeszcze przez d³ugi czas spod jego zmru¿onych powiek wymyka³y siê wielkie krople ³ez.
I CH*J W DU*E WORDOWI ZA PODKRE¦LENIE S£OWA ,,PODG£OSI£".
dnia Czw 18:52, 09 Lut 2012, w ca³o¶ci zmieniany 1 raz
Tak jak ju¿ mówi³am, najlepsze opowiadanie, jakie od Ciebie czyta³am. Styl równie¿ wydaje mi siê lepszy, ni¿ w innych opowiadaniach.
Paul ojcem i... czu³ym mê¿em, kochankiem, partnerem? W 65 roku? Ciekawe, ciekawe - czekam na ci±g dalszy.
Paul ojcem i... czu³ym mê¿em, kochankiem, partnerem? W 65 roku? Ciekawe, ciekawe - czekam na ci±g dalszy. Bo u Ciebie jest taki nieodpowiedzialny!
Co do roku (bo te¿ my¶la³am czy by go nie umie¶ciæ w pó¼niejszej scenerii)... có¿, po prostu... mia³ wtedy naj³adniejsz± fryzurê (w porównaniu do reszty fryzur z ca³ego okresu jego dzia³alno¶ci w zespole)
A ten czu³y m±¿, kochanek i partner... Wiem z do¶wiadczenia, to siê zdarza nawet w¶ród nastolatków. Po prostu cz³owiek hula dopóki nie spotka ''tego jedynego'' kogo¶. Przynajmniej na tej zasadzie dzia³± to w tym opowiadaniu.
-Niewa¿ne. – Brian nie mia³ najmniejszej ochoty na ponowne denerwowanie ukochanego. Przeprasza, bo ja nie rozumiem
zabrak³o mi synonimów do ,,John".
zabrak³o mi synonimów do ,,John".
Ja to doskonale rozumiem, Paul jest tego dobrym przyk³adem, ale chodzi³o mi o prawdziwego Paula w 65 roku. Absolutnie siê nie czepiam, bo taka wizja Paula mi pasuje. :)
No, no. Zgadzam siê z Dolly, jedno z najlepszych Twoich opowiadañ.
A dziêkujê :)
A proszê. Swoja drog± fajny masz ten opis.
A proszê. Swoja drog± fajny masz ten opis. Ekhmmm.... Jaki opis? Bo chyba co¶ nie jarzê...
EDIT: ¼le siê wyrazi³am. Chodzi o podpis, czyli to co¶ co jest pod ka¿dym Twoim postem.
Aaa... To dziêkujê.
¯eby nie by³o, John Paulowi wysy³a te serduszka.
Hahah, ¶wietne to.
I jeszcze ten pal±cy ¯or¿. I Ringo drapiacy sie po nosie.
W ogóle przysz³o mi to do g³owy przez przypadek, spojrza³am na te ikonki i stwierdzi³am, ¿e jako¶ tak pasuj±
Nie no, nie mogê sie napatrzeæ.
Jeszcze powinien byæ napalony na Johna Brian, ale musia³abym ich miejscami pozamieniaæ, a tak wygl±daj± ok.
UWAGA: Czas akcji siê zmieni³. Mia³am problemy z wydarzeniami, wiêc przyjmijmy, ¿e akcja rozgrywa siê nie w 65, a w 66 roku. Przepraszam za utrudnienie. Tym razem bardziej opisowo, za co bardzo przepraszam, bo sama nie przepadam za zawi³ymi wypocinami godnymi Elizy Orzeszkowej, ale po prostu trudno jest za pomoc± dialogów opisaæ dzieñ z ¿ycia jednej samotnej osoby. Mia³am to, co prawda wstawiæ wczoraj, ale siê okaza³o, ¿e po³owa rzeczy siê nie zgadza, a dzisiaj nie by³o mnie w domu praktycznie przez ca³y dzieñ, wiêc... Nie do koñca tak jak chcia³am, my¶la³am nad tym rozdzia³em tak d³ugo, ¿e w koñcu mi siê znudzi³, wiêc proszê, b±d¼cie wyrozumia³e.
CHAPTER III
By³o oko³o godziny dziesi±tej kiedy McCartney zerwa³ siê z kanapy w salonie obudzony ostrym bólem g³owy towarzysz±cym mu niemal ka¿dego poranka. Natychmiast uda³ siê do kuchni, w której jednak, mimo uporu w szukaniu, nie znalaz³ ani jednej butelki alkoholu. Wszed³ po schodach do niewielkiej sypialni, na której umeblowanie sk³ada³o siê ³ó¿ko i szesna¶cie kartonów z najró¿niejszymi rzeczami, które, postawione tam rok wcze¶niej, w momencie zakupu domu, w dalszym ci±gu tkwi³y w miejscu obrastaj±c kurzem i pajêczynami. Paul zniecierpliwionym krokiem zbli¿y³ siê do ma³ego, jednoosobowego ³ó¿ka i podniós³ jego materac. Na metalowej siatce le¿a³a du¿a butelka wype³niona przezroczystym p³ynem, któr± chwyci³ i odkrêci³ z zamiarem wypicia wysokoprocentowej zawarto¶ci. Doskonale zdawa³ sobie jednak sprawê, ¿e nie skoñczy siê na jednym ³yku, którego, wydawa³o mu siê, w tym momencie potrzebowa³, ¿e bêdzie musia³ opró¿niæ ca³± pó³litrówkê i to prawdopodobnie nie jedn±, ¿eby st³umiæ niezwykle silny ból g³owy. Po krótkiej chwili namys³u zakrêci³ szklan± butelkê i postawi³ j± na pod³odze obok ³ó¿ka. Dolegliwo¶ci zwi±zane z bólem g³owy wyleczy³ innym sprawdzonym sposobem – po³ykaj±c podwójn± zalecan± dawkê leku przeciwbólowego, pó¼niej nakarmi³ Marthê resztkami wszelakich wêdlin od tygodnia zalegaj±cymi w lodówce i zabra³ siê za przygotowywanie domu do przyj¶cia Johna. Wszystkie puste butelki zebra³ do wielkiego worka, który nastêpnie zosta³ przez niego wrzucony do kosza przed domem. Potem przysz³a kolej na zwyk³e odkurzanie, co okaza³o siê nie lada problemem, bo na niewycieranych od d³u¿szego czasu pó³kach zalega³y hektary kurzu, które z kurzowych wy¿yn przechodzi³y w kurzowe równiny, rozleg³e, niezbadane tereny, na których stopy nie postawi³ jeszcze ¿aden detergent. Poza tym dla porz±dnego efektu nale¿a³o chocia¿ gdzieniegdzie zaj±æ siê pod³og±, bo tony piasku naniesionego przez Marthê co rusz tarzaj±c± siê na dworze sprawia³y, ¿e nie mo¿na by³o przej¶æ przez dom niezauwa¿onym, nie bêd±c zdemaskowanym przez trzeszcz±cy wszêdzie piach. W koñcu porz±dnej renowacji musia³ poddaæ siê sam McCartney gol±c swoje zaro¶niête policzki, bior±c d³ug±, gor±c± k±piel, myj±c zêby i wybieraj±c dla siebie ¶wie¿e ubranie, nie pogniecione do granic mo¿liwo¶ci od licznego upychania w szufladach ³achmany, które mo¿na by uznaæ za origami. Wybra³ schludny czarny garnitur, w który dotychczas dane mu by³o ubraæ siê jedynie dwa razy i koszulê w tym samym kolorze. Lekko wilgotne jeszcze w³osy u³o¿y³ przed lustrem w mo¿liwie jak najlepszy sposób. Spojrza³ na zegarek, do przyj¶cia Lennona nadal brakowa³o mu pó³torej godziny, ponownie uda³ siê na górê, ponownie próbuj±c przezwyciê¿yæ chêæ wypicia Smirnoffa kusz±cego spor± ilo¶ci± procentów, tak niezbêdnych do polepszenia samopoczucia muzyka. Co¶ jednak tchnê³o Paula, zszed³ na dó³, chwyci³ le¿±c± na biurku kopertê i wyszed³ z domu wrzucaj±c pe³n± butelkê wódki do kosza i zostawiaj±c Marthê na stra¿y jego dobytku.
***
Udawa³, ¿e kluczy gdzie¶ miêdzy gêstymi alejkami nie mog±c znale¼æ drogi, ale by³o to tylko jedno z licznych k³amstw, którymi sam siebie próbowa³ od jakiego¶ czasu zwodziæ. Drogê zna³ doskonale, potrafi³by j± znale¼æ nawet z zawi±zanymi oczami, nawet pó¼n± noc±, zawsze kierowa³a nim nie tyle pamiêæ, co instynkt. Bywa³ tu zbyt czêsto, zbyt mocno przywi±za³ siê do tego miejsca, ¿eby nie umieæ siê w nim odnale¼æ. Ju¿ z daleka widzia³ nieco skryty nagrobek, znacznie odsuniêty od pozosta³ych, stoj±cy samotnie pod drzewem obok niewielkiej ³aweczki. Wyj±³ z kieszeni marynarki paczkê amerykañskich Kentów i wsadzi³ jednego do ust przypalaj±c go eleganck± zapalniczk±. Dopiero w dziennym ¶wietle w pe³ni mo¿na by³o zaobserwowaæ zmiany w wygl±dzie tego jeszcze do niedawna promiennego ulubieñca Wielkiej Brytanii. Nieobcinane od d³u¿szego czasu w³osy siêga³y ju¿ sporo poni¿ej ramion, przekrwione i podkr±¿one oczy zdradza³y brak jakiejkolwiek dba³o¶ci o w³asne zdrowie, liczne uzale¿nienia i niechêæ do ¶wiat³a, twarz, niegdy¶ zadbana i roze¶miana, a latem opalona nabra³a ziemistego odcienia i stopniowo zapada³a siê zaprzeczaj±c stwierdzeniu, jakoby jej w³a¶ciciel od¿ywia³ siê prawid³owo, choæ to mo¿na by³o wywnioskowaæ tak¿e z faktu, ¿e kiedy¶ wy¶mienicie skrojony i nienagannie dopasowany garnitur wisia³ na McCartneyu jak na wieszaku. Paul usi³owa³ przeci±gn±æ palenie papierosa jak najd³u¿ej, jednak w pewnym momencie zda³ sobie sprawê, ¿e choæ przebicie siê przez filtr jest o wiele bardziej czasoch³onne ni¿ wypalenie pozosta³ej czê¶ci papierosa, to nieuchronnie zbli¿a³ siê przez to do poparzenia sobie palców. Rzuci³ niedopa³ek na ziemiê i przydepn±³ go wydmuchuj±c z ust bia³y dym. Niepewnie ruszy³ w stronê ³awki rozgl±daj±c siê dooko³a jak gdyby ba³ siê, ¿e w po³udnie na cmentarzu znajdzie siê kto¶, komu bêdzie siê chcia³o ¶ledziæ upad³± gwiazdê muzyki. Poza kilkoma suchymi li¶æmi na p³ycie nagrobnej nie znajdowa³o siê w³a¶ciwie nic. McCartney przystan±³ kilka metrów przed grobem. Nie wygl±da³ jako¶ niezwykle okazale, poza niewielkich rozmiarów dwiema z³otymi ró¿yczkami, jedn± wiêksz±, drug± mniejsz±, wyrytymi u góry po prawej stronie tu¿ nad prost± czcionk± napisanymi s³owami:
,,Elisabeth Margaret McCartney ur. 23 grudnia 1943r. roku zm. 16 sierpnia 1965r. wraz z nienarodzon± Vivien
Bo jutro mo¿e padaæ, wiêc dzi¶ pod±¿aj± za s³oñcem.”
Paul zgarn±³ li¶cie i przykucn±³ przed grobem k³ad±c na nim wyjêt± z wewnêtrznej kieszeni marynarki kopertê.
-Przepraszam, ¿e nie bywa³em tu zbyt czêsto ostatnio – powiedzia³ ze szczer± skruch± w g³osie. – My¶la³em, ¿e mo¿e rzeczywi¶cie lepiej mi zrobi oderwanie siê od tego. Wiesz, ¿e to ju¿ ponad rok? – z przygnêbieniem w oku spojrza³ na rosn±c± nad grobem wierzbê. – Sam w to nie wierzê, gwiazdeczko – u¶miechn±³ siê w ten przejmuj±co smutny sposób, w jaki ludzie u¶miechaj± siê zwykle w beznadziejnych przypadkach. – Dlaczego mi to zrobi³a¶? – spyta³, a jego oczy rozb³ys³y nap³ywaj±cymi do nich ³zami. Z³o¿y³ poca³unek na wewnêtrznej stronie d³oni, a nastêpnie po³o¿y³ j± na p³ycie na znak po¿egnania.
***
-Czyli jak w koñcu? Wracasz do zespo³u? – spyta³, rozsiad³szy siê na kanapie w mizernie urz±dzonym salonie McCartneya, Lennon. Rozejrza³ siê po pomieszczeniu, kiedy by³ tu ostatni raz w ca³ym domu by³o zdecydowanie mniej czysto. Chocia¿ tyle zmieni³o siê na plus. Zastanawia³ siê czy to samo mo¿na by³o powiedzieæ o w³a¶cicielu budynku.
-Nie w tym momencie – odpar³, podtrzymuj±cy wci±¿ swoj± decyzjê, Paul. Postawi³ na stole dwa kubki kawy, ¿aden z nich nie by³ nalany do pe³na, wola³ nie ryzykowaæ, z trudem powstrzymywa³ mimowolne dr¿enie r±k, nie chcia³ dawaæ Johnowi pretekstu do k³ótni.
-K³opot w tym, ze innego terminu nie dostaniesz – poinformowa³ go Lennon, nadal nie mog±cy nadziwiæ siê zmianom, jakie przez ostatni rok zasz³y nie tylko w wygl±dzie, ale i w zachowaniu kolegi z zespo³u. - George i Ringo ju¿ teraz kombinuj± co¶ na boku – wyja¶ni³. McCartney nie móg³ powiedzieæ, ¿e zupe³nie go to nie obchodzi³o, bo bardzo czêsto zastanawia³ siê nad powrotem do zespo³u, mia³ nawet kilka gotowych piosenek, ale co¶ go blokowa³o przed podjêciem tej decyzji. Sam nie wiedzia³ czy bardziej chodzi³o o wstyd jaki czu³ przed wszystkimi tymi lud¼mi, którzy zapamiêtali go jako roze¶mianego m³odzieñca o okr±g³ej twarzy czy o fakt, ¿e ponowne w³±czenie siê w ¿ycie publiczne wi±za³oby siê z trzymaniem w ryzach w³asnego zachowania, którego, co niepokoi³o go ju¿ znacznie bardziej, nigdy nie by³ w stanie przewidzieæ do koñca.
-Nie mam ochoty, naprawdê, to nie jest dobry moment… - odrzek³, przemy¶lawszy wpierw wszystkie ,,za” i ,,przeciw”.
-Dobra, spójrzmy prawdzie w oczy, masz problem. – nie owijaj±c w bawe³nê o¶wiadczy³ John. Nagle jego oczom znów ukaza³ siê ten dumny i pewny siebie, nieomylny cz³owiek, za jakiego uwa¿a³ siê niegdy¶ Paul. McCartney wyprostowa³ siê i po chwili zastanowienia nad wyborem riposty wypali³:
-Tak. G³ównie z Tob±.
-Jeste¶ alkoholikiem – t³umaczy³ dalej, udaj±c, ¿e nie us³ysza³ tej z³o¶liwo¶ci, John.
-Mówi narkoman – po raz kolejny odbi³ pi³eczkê Paul, chwytaj±c swój kubek i wychylaj±c z niego ³yk kawy. Lennon my¶la³ d³u¿sza chwilê nad tym, co odpowiedzieæ na taki zarzut. Zaprzeczenie by³oby zwyczajnie ¶mieszne, a¿ tak g³upi ¿eby w to uwierzyæ McCartney nigdy nie bêdzie.
-Po mnie tego nie widaæ tak bardzo jak po tobie –stwierdzi³ w koñcu, co by nie mówiæ, zgodnie z prawd±. - Stary, jak ty wygl±dasz? Jakby Ciê wypu¶cili z pieprzonego obozu koncentracyjnego.
-Dziêki… - na twarzy McCartneya pojawi³ siê cieñ cynicznego u¶miechu.
-Pos³uchaj, znasz przecie¿ mo¿liwo¶ci Briana – mówi³ w dalszym ci±gu Lennon. - Za³atwimy to po cichu, nikt nawet nie bêdzie wiedzia³…
-Nie dam siê wpakowaæ do szpitala bez klamek! – natychmiast wrzasn±³ Paul. Choæ bardziej ni¿ w¶ciek³o¶ci±, jego reakcja by³a spowodowana strachem. Na sam± my¶l o odizolowaniu od wszystkich i wszystkiego co zna³, od wszystkiego co mu pozosta³o, ogarnia³ go parali¿, a po plecach przechodzi³ zimny dreszcz. Jego emocje, odczucia powoli stawa³y siê wyraziste, prawdziwe – kolejny znak, ¿e czym prêdzej powinien siê napiæ.
-Ja wiem, ¿e siê boisz… - Lennon nadal potrafi³ czytaæ w jego my¶lach, zupe³nie jakby znowu byli nastolatkami, jakby nic siê miêdzy nimi nie zmieni³o.
-Wierz mi, w ci±gu ca³ego mojego ¿ycia nie by³em tak daleki od uczucia strachu – zapewni³ Paul.
-Wiem, ¿e czujesz siê ¼le – kolejna rzecz, któr± John wyczuwa³ u niego a¿ nazbyt dobrze.
-Nie czujê siê ¼le, naprawdê – McCartney sprawia³ wra¿enie zdeprymowanego. Nie patrzy³ ju¿ w oczy swojemu rozmówcy, ucieka³ wzrokiem na boki jak gdyby boj±c siê, ¿e niechc±cy przyzna mu racjê.
-¯adnemu z nas nie jest lekko – John obj±³ go ramieniem. - Daj sobie pomóc – ostatnie zdanie nie zabrzmia³o jak rozkaz, raczej jak pro¶ba, w której sam pok³ada³ swoje nadzieje. Paul podniós³ w koñcu wzrok, wbi³ go w oczy Lennona i zimnym, pozbawionym emocji tonem odpar³:
-Nie potrzebujê pomocy.
-Ciê¿ko Ci po tym wszystkim, rozumiem… - zapewni³ przyjaciel.
-Nie, nic nie rozumiesz. – natychmiast zaprzeczy³ mu McCartney. - Nie masz pojêcia…
-Ja? – spyta³ John zaskoczony. – Ja nie mam pojêcia? –wydawa³ siê wprost oburzony takim stwierdzeniem. - By³em przy tym, nie pamiêtasz? By³em tam z Tob±.
-Nie pamiêtam… - zrezygnowanym tonem odpowiedzia³ Paul. - Ju¿ nie pamiêtam.
Lennon prychn±³ w pogardzie dla jego hipokryzji. Pokrêci³ g³ow± niedowierzaj±c w³asnym uszom.
-Wiesz co, mo¿e rzeczywi¶cie tracê czas – o¶wiadczy³ w koñcu. Podniós³ siê z kanapy i spojrza³ na McCartneya. - Szkoda, wielka szkoda – doda³. Kiedy tylko zamknê³y siê za nimi drzwi, Paul popêdzi³ do sypialni nie mog±c powstrzymaæ nap³ywaj±cych nie wiadomo sk±d do jego oczu ³ez. Z trudno¶ci± prze³yka³ gorzki napój. Nie pamiêta³? Pamiêta³, a¿ nazbyt dobrze. Pamiêta³ z ka¿dym szczegó³em, ka¿d± drobin± kurzu unosz±c± siê w powietrzu, ka¿dym oddechem. Ka¿da godzina, któr± pamiêta³, ka¿da minuta by³a nie do zniesienia, podobnie jak pal±cy jego prze³yk alkohol, podobnie jak on koñcz±ca siê nie wiedzieæ kiedy.
-Martha! – krzykn±³, u¶wiadomiwszy sobie, ¿e od kilku minut próbuje piæ z pustej ju¿ butelki. – Chod¼ tu piesku… - zawo³a³ zachêcaj±cym tonem.
Kiedy tylko zwierzê znalaz³o siê w zasiêgu jego wzroku do uszu McCartneya dotar³o nerwowe warczenie. Niewiele my¶l±c, w odpowiedzi na to ostrze¿enie bezceremonialnie cisn±³ w Marthê pust± pó³litrówk±. Rozleg³ siê trzask t³uczonego szk³a. Zaraz potem Paul le¿a³ na ziemi próbuj±c zapomnieæ o bolesnej rozmowie. On by nie pamiêta³? Jak móg³ nie pamiêtaæ tej bezsennej letniej nocy?
***
-Nie, ta jest zupe³nie p³aska – Lennon wykrzywi³ twarz w niesmaku wskazuj±c palcem jedn± z dziewczyn w sierpniowym numerze ,,Playboya”. – ,,Z przodu deska, z ty³u deska – Jestem Tereska” Kup sobie okulary George – zgani³ przyjaciela siedz±cego obok niego. Dwójka pozosta³ych beatlesów siedzia³a na pod³odze garderoby z w³asnymi egzemplarzami czasopisma.
-I tak bym j± zaliczy³ – stwierdzi³ Harrison.
-Ty zaliczy³by¶ nawet April Ashley. – nie odrywaj±c wzroku od magazynu skwitowa³ jego wypowied¼ Paul.
-Hej, bu¼kê ma ³adn±. – stan±³ w obronie modelki Ringo.
-Fiutka z pewno¶ci± te¿. – Lennon za¶mia³ siê ze swojego ¿artu.
-Panowie, strona dwunasta. – wyda³ rozkaz McCartney. Pokój wype³ni³ szelest przewracanych naprêdce kartek, a zaraz potem gwizdy uznania.
-Paulie, trzeba ci to przyznaæ, masz gust. – pochwali³ przyjaciela George ¶lini±c siê na widok ponêtnej blondyny, któr± przedstawia³o zdjêcie.
-Bo ja zawsze umiem wybraæ te najlepsze – nieskromnie zgodzi³ siê z nim McCartney.
-Có¿, chyba niestety muszê to potwierdziæ – udzieli³ siê Lennon. – Liz ma takie - tu na wysoko¶ci w³asnej klatki piersiowej wykona³ do¶æ oczywisty gest – ¿e móg³bym siê miêdzy nimi udusiæ.
-Hej, to jest moja ¿ona – przypomnia³ nieco ostrym tonem Paul, w g³êbi jednak zazdrosny komentarz Lennona uczyni³ go jeszcze bardziej zadowolonym i dumnym ze swojej wybranki.
-I na pewno bêdzie mia³a czym wykarmiæ wasze dziecko – rozmarzy³ siê George.
-Nie mów, ¿e Pattie czego¶ brakuje. – odpowiedzia³ mu McCartney.
-Poza zêbem w górnej czê¶ci szczêki. – mrukn±³ Ringo, nie spodziewaj±c, ¿e urazi tym przyjaciela.
-Wygl±da przez to… - zacz±³ mówiæ przejêty Harrison.
-…jak Bardotka, wiemy George. – dokoñczyli niemal¿e w tym samym momencie pozostali cz³onkowie zespo³u, którzy powy¿ej uszu mieli ju¿ jego nieustannych przechwa³ek.
-A¿ tak czêsto to mówiê? – zdziwi³ siê mê¿czyzna.
-Tak. – znów odpowiedzia³ mu chór. W szemrz±cym cicho radiu koñczy³a siê w³a¶nie kolejna audycja wiadomo¶ci:
-Policja apeluje o ostro¿no¶æ na drogach, dzi¶ po raz kolejny zdarzy³ siê czê¶ciowo ¶miertelny w skutkach wypadek z udzia³em autobusu i ciê¿arówki. Tir wjecha³ w tyln± cze¶æ autobusu mia¿d¿±c przy tym czê¶æ pasa¿erów, a pozosta³ych rani±c…
-Znowu jaki¶ wypadek, niech to, ludzie w ogóle nie uwa¿aj±. – skwitowa³ zas³yszan± informacjê Paul. –Jak chc± siê zabiæ, proszê bardzo, ale inni s± zupe³nie bez winy. I to jest w³a¶nie nie tak na tym ¶wiecie. Gdyby to ode mnie zale¿a³o, pozabiera³bym im wszystkim…
-Dobrze, prezydencie McCartney, zag³osujemy na pana na najbli¿szych wyborach. – spróbowa³ uciszyæ przyjaciela George. W tym momencie drzwi pokoju otworzy³y siê i do ¶rodka w³adowa³ siê Epstein, ca³y czerwony z w¶ciek³o¶ci.
-Do jasnej cholery, program zaczyna siê za kilka minut, co tu robicie?! - wrzasn±³ wyrywaj±c gazety z ich r±k.
-Wybieramy prezydenta. – poinformowa³ menad¿era Ringo. Kolejny z serii ¿artów, których Epstein nie pojmowa³, i którym specjalnie siê w tym momencie nie przejmowa³, bo mia³ inne sprawy na g³owie.
-Spokojnie – doda³ George.
-Wyluzuj – popar³ go Johnny.
-JU¯! – rykn±³ Epstein wskazuj±c im rêk± wyj¶cie na korytarz. Drzwi pokoju zamknê³y siê za nimi z trzaskiem i jedyne, co by³o w nim s³ychaæ to cichy g³os radia:
-Nieoficjalnie wiadomo, ¿e w¶ród ofiar wypadku znajduje siê ciê¿arna ¿ona beatlesa, Paula McCartneya. Policja, która zabezpiecza teren odmawia jednak wszelkich komentarzy…
Czwórka przyjació³ zbieg³a prêdko po schodach, o ma³o z nich nie spadaj±c i zd±¿y³a pojawiæ siê za odpowiednimi drzwiami dok³adnie w momencie kiedy dono¶ny g³os Eda Sullivana og³asza³:
-Panie i panowie, The Beatles.
Na sali podniós³ siê gwar i cz³onkowie s³ynnego zespo³u wkroczyli dumnym krokiem na scenê. W tym samym momencie kto¶ inny podbieg³ do rozw¶cieczonego Epsteina i poprosi³ go do telefonu.
-Halo! – odebra³, warkn±wszy nieuprzejmie do nikomu nic nie wadz±cej, zupe³nie niewinnej s³uchawki. – Nie, w tym momencie jest na antenie. Proszê podaæ numer, przeka¿ê mu jak tylko bêdzie móg³ oddzwoniæ… Co siê sta³o? – nagle twarz Briana zrobi³a siê o kilka odcieni bledsza, a on sam zacz±³ wypowiadaæ siê w o wiele mniej zdenerwowany sposób. - Wielkie nieba… Czy co¶ ju¿ wiadomo?
***
-A wiêc naprawdê wzi±³e¶ ¶lub? – spyta³ jeden z reporterów kieruj±c wzrok w stronê u¶miechniêtej twarzy McCartneya. – Nie mogê w to uwierzyæ – doda³ szczerze zaskoczony. Czwórka ch³opców z Liverpoolu natychmiast w przerwie miêdzy wystêpami zosta³a otoczona chmar± fotoreporterów pragn±cych wykorzystaæ dos³ownie ka¿d± sekundê ich drugiego oficjalnego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Paul na potwierdzenie s³ów reportera uniós³ d³oñ pokazuj±c wszystkim zebranym b³yszcz±c± w ¶wietle fleszy z³ot± obr±czkê.
-Bêdziesz to musia³ przeboleæ, przegapi³e¶ swoj± szansê – odpar³ Lennon roz¶mieszaj±c amerykañsk± prasê.
-Chodzi mi o to, o czym mówi³e¶ do niedawna w wywiadach –wyja¶ni³ mê¿czyzna. - Twierdzi³e¶, ¿e nie chcesz siê ¿eniæ.
Teraz to McCartney zrobi³ niezwykle zdziwion± minê.
-Nigdy nic takiego nie mówi³em – zapewni³. Reporter zacz±³ grzebaæ gdzie¶ w swojej wypchanej najró¿niejszymi czasopismami torbie. Po chwili szukania znalaz³ odpowiedni± karteczkê.
-Mam tu na dowód wycinek z egzemplarza ,,Billboardu”, bodaj¿e, chyba sprzed roku – powiedzia³, po czym przeczyta³ s³owa McCartneya: ,,Nie zamierzam siê na razie ustatkowaæ, my¶lê, ¿e to jeszcze nie mój czas”, czarno na bia³ym Paul – po tych s³owach przekaza³ wycinek George’owi, który zacz±³ czytaæ go z uwag±, nie przypominaj±c sobie, by zespó³ udziela³ ,,Billboardowi” jakiegokolwiek wywiadu, a ju¿ na pewno nie rok wstecz.
-Widzisz, i to jest po raz kolejny dowód na to jak wy, dziennikarze, przekrêcacie nasze s³owa – bez cienia pretensji w g³osie, za to niezwykle spokojnym i skorym do dyskusji tonem odrzek³ Paul. -Nie zaprzeczam temu, co wtedy mówi³em, ale nie chodzi³o mi o to, ¿e zostanê wiecznym kawalerem, po prostu, no wiesz, nie próbowa³em na si³ê szukaæ prawdziwej mi³o¶ci – wyja¶ni³. - ¦mieszy mnie postawa ludzi, którzy w pewnym wieku mówi± sobie: ,,O, mam tyle a tyle lat, czas siê ustatkowaæ, mieæ rodzinê.”, a potem ¿eni± siê z pierwsz± lepsz± kobiet±, nie bêd±c nawet pewnymi w³asnych uczuæ i do koñca ¿ycia ¿a³uj±, ¿e nie poczekali nieco d³u¿ej ze zwi±zaniem siê z odpowiedni± osob±, mam nadziejê, ¿e wiesz o co mi chodzi – zakoñczy³ swoj± wypowied¼.
-Powiedzia³ facet, który o¿eni³ siê po sze¶ciu miesi±cach znajomo¶ci i za moment bêdzie mia³ dziecko – dogryz³ mu Ringo. Nie by³o to jednak powiedziane w z³o¶liwo¶ci, raczej zalicza³o siê do kategorii ironii z czystej sympatii.
-W³a¶nie, jak w ogóle siê poznali¶cie? – spyta³a jasnow³osa kobieta z piórem i notatnikiem, w którym notowa³a nawet u³o¿enie pojedynczych w³osów beatlesów, w d³oniach.
-Na koncercie – odpowiedzia³ Paul.
-Tak, ja j± pierwszy wypatrzy³em – pochwali³ siê Starkey.
-Podszed³ do mnie w przerwie miêdzy piosenkami i pokaza³ na ni± palcem ze s³owami: ,,O spójrz, tam jest jaka¶ normalna dziewczyna.” – po wypowiedzi McCartneya ¿urnali¶ci wybuchli ¶miechem.
-Co macie na my¶li? – otar³szy ³zê, która pojawi³a siê zaraz po zabawnym dialogu, zapyta³ jaki¶ reporter.
-Ca³a reszta dziewcz±t, jak to zwykle na naszym koncercie wrzeszcza³a niemi³osiernie, p³aka³a i rwa³a sobie w³osy z g³owy – odpar³ Harrison. -co nie znaczy, ¿e tego nie lubimy, oczywi¶cie – doda³ natychmiast– no a ona wygl±da³a na zupe³nie spokojn±, po prostu przysz³a na koncert… pos³uchaæ naprawdê dobrej muzyki. – ostatnie s³owa podyktowa³ dwa razy upewniaj±c siê, ¿e w³a¶nie w takiej formie jego wypowied¼ pojawi siê w prasie.
-Wiêc po koncercie zapyta³em jak ma na imiê i gdzie pracuje –doda³ Paul.
-A potem przez tydzieñ szuka³ biurowca, w którym pracowa³a u ojca – tu John pog³adzi³ McCartneya po g³owie z pob³a¿liwym u¶miechem – je¼dzili¶my od budynku do budynku szukaj±c jej na o¶lep, bo nasz kochany idiota nie wzi±³ od swojej damy serca numeru telefonu.
Wypowied¼ Lennona dziennikarska braæ skwitowa³a jednym wielkim rozczulaj±cym ,,AWWWWWW”.
-Nie chcia³a mi go podaæ – odpar³ Paul. – Mieszka³a z rodzicami i nie chcia³a, ¿eby jej ojciec dowiedzia³ siê, ¿e spotyka siê z gwiazd± – wyja¶ni³ ich pocz±tkowe problemy.
-Ach, kochany pan Smith – rozmarzy³ siê Lennon. – Bi³ go tak d³ugo, dopóki Paulie nie straci³ przytomno¶ci .
Wszyscy znów pok³adali siê ze ¶miechu.
-Widzisz jak ci wspó³czuj± Paulie? – spyta³ John pokazuj±c g³ow± dziennikarzy.
-To oczywi¶cie nie prawda, chocia¿ rzeczywi¶cie nie by³ zadowolony – przyzna³ McCartney.
-Czyli Elisabeth rzeczywi¶cie jest córk± tego Artura Smitha, wspó³w³a¶ciciela najwiêkszej firmy produkuj±cej sprzêty u¿ytku domowego? – spyta³ dociekliwie jeden ze starszych pismaków.
-Tak, zgadnijcie co dostali¶my na prezent zarêczynowy? –ze s³odkim u¶mieszkiem na twarzy zada³ pytanie Paul. Ameryka znów sika³a po nogach.
-I na prezent ¶lubny. – doda³ Lennon.
-A jeszcze tyle okazji przed wami… - u¶wiadomi³ im Harrison.
-Paul McCartney, dzi¶ muzyk, jutro sprzedawca sprzêtów RTV i AGD. – za¿artowa³ jeden z reporterów.
-Bêdziesz mia³ u mnie sta³± zni¿kê. – zapewni³ McCartney.
-Ale Lizzie, mogê mówiæ Lizzie?- zapyta³ w ten prêdki, dziennikarski sposób, nie czekaj±cy na odpowied¼ mê¿czyzna o czarnych w³osach i grubych okularach, które nadawa³y mu wrêcz karykaturalny wygl±d. - Lizzie mieszka³a w Stanach, tak? – spyta³, zastanawiaj±c siê nad ich dalszymi losami.
-Tak, nasze go³±bki grucha³y do siebie na odleg³o¶æ przez ca³e dwa miesi±ce, potem Liz przyjecha³a na wakacje do Anglii – wyt³umaczy³ John.
-I ju¿ tam zosta³a – zakoñczy³ Paul.
-Dlaczego tak szybko siê pobrali¶cie? – kontynuowa³ wywiad reporter. - Sze¶æ miesiêcy. – przypomnia³.
-Tak naprawdê to dziewiêæ – skorygowa³ jego wypowied¼ Paul. – Przez pewien czas uda³o nam siê ukrywaæ przed ¶wiatem.
-Mimo wszystko, to i tak nied³ugi okres – przyzna³ mê¿czyzna. - George, na przyk³ad…
-Ej, co masz do mnie? – obruszy³ siê beatles.
-Nic, ale mówiê, ¿e ty na przyk³ad nie o¿eni³e¶ siê ze swoj± wieloletni± dziewczyn±, Pattie. Ale Paul, ty tak samo, by³e¶ przecie¿ z Jane…
-Je¶li chodzi o Jane, to ca³± sprawê wyja¶nili¶my sobie po przyjacielsku – zapewni³ McCartney - tym bardziej, ¿e nigdy nie zdradzi³em jej z Liz – doda³. - Jane zawsze potrafi³a zachowaæ klasê, nie robi³a mi scen.
-Ale czemu tak szybko ten ¶lub? – dr±¿y³ pismak.
-Bardzo chcieli¶my mieæ z Liz dziecko, ale ze wzglêdu na zdanie jakie w sprawie dzieci przed ¶lubem mieli nie tylko jej rodzice, ale i mój ojciec… no w ogóle i opinia publiczna… - tu Paul zawaha³ siê jak ubraæ w s³owa to, co mia³ na my¶li. – Có¿, wszyscy wiedzieli, ¿e siê spotykamy, nie chcia³em, by ludzie my¶leli, ¿e ¿eniê siê z ni±, bo zrobi³em jej dziecko – wyja¶ni³. - I nie mam nic do George’a i Pattie – mówi³, gdy¿ zwykle w wywiadach gada³ do momentu, a¿ nie wyczerpa³ wszystkich poruszonych zagadnieñ. - To, ¿e oni nie wziêli ¶lubu nie znaczy, ¿e s± gorsi. Ja i Liz chcemy podj±æ taki krok, oni jeszcze nie, ale to wcale nie znaczy, ¿e kochaj± siê mniej czy s± mniej dojrzalsi od nas – George spojrza³ na niego i u¶miechn±³ siê z wdziêczno¶ci± s³ysz±c te mi³e s³owa.
-A gdzie teraz jest Elisabeth? – wkrótce maj±cy zostaæ ojcem beatles us³ysza³ kolejne pytanie.
-W Waszyngtonie, zatrzyma³a siê u rodziców – odpar³ z u¶miechem Paul. Gdyby nie wystêp, sam by do niej do³±czy³, martwi³ siê o ni± w ka¿dej chwili, kiedy jej przy nim nie by³o, cieszy³ siê, ¿e obydwoje zawsze mogli liczyæ na pomoc jej rodziców. Stoj±cy za scen± w towarzystwie kilku pomocników re¿ysera Brian chodzi³ w kó³ko nie bêd±c pewnym jak± decyzjê powinien podj±æ. Przerwa na reklamy po której mia³ nast±piæ ostatni wystêp zespo³u zbli¿a³a siê nieuchronnie i Epsteinowi ¿o³±dek podchodzi³ ju¿ z nerwów do gard³a. Z jednej strony rozs³awienie byæ mo¿e jednego z najlepszych singli w historii, z drugiej nie cierpi±cy zw³oki wypadek.
-Nie mo¿emy mu tego powiedzieæ teraz, nie w ¶rodku nagrania – przekonywa³ go czarnow³osy mê¿czyzna z planem wystêpu w rêku.
-Mamy to przemilczeæ? – powiedzia³ kto¶ inny. - Wiadomo¶æ posz³a po studiu, i tak kto¶ mu powie – zapewni³. Logicznie rzecz ujmuj±c, stwierdzenie to by³o najbli¿sze prawdy. Brian westchn±³. Trudno, nie bêdzie wielkiego solowego popisu McCartneya. Nie móg³ mu tego zrobiæ, zbyt dobrze wiedzia³ jak bardzo zale¿a³o mu na ¿onie. By³ przy nim przez ca³y ten czas, widzia³ jak± szczer± i prawdziw± mi³o¶ci± siê darz±. Skinieniem rêki przywo³a³ piegowatego bruneta, który odpowiada³ za koñcowy efekt wystêpu.
-Powiedzcie im, ¿e maj± zagraæ You Like Me Too Much zamiast Yesterday i przyprowad¼cie Paula za kulisy.
***
Tu wspomnienia McCartneya z miesi±ca na miesi±c stawa³y siê pó¼niej coraz bardziej rozmyte. Czy wzi±³ samochód Briana, czy kogo¶ z ekipy? Czy przekroczy³ dozwolon± na drodze prêdko¶æ? Czy w³±czy³ ¶wiat³a, czy jecha³ po ciemku? Nie mia³ pojêcia, jedyne co wiedzia³, to, ¿e jakim¶ cudem w jego rêce znalaz³y siê kluczyki do samochodu i pogna³ jak szalony do szpitala, w którym, zgodnie z informacj±, mia³a znajdowaæ siê jego ¿ona. Co siê dok³adnie sta³o, tego pewien nie by³. ,,By³ wypadek, Liz jest w szpitalu” – wszystko co us³ysza³. Z b³yskiem w oku pyta³ Briana, czy na pewno nie bêdzie potrzebny na koñcu programu, chocia¿ wiedzia³, ¿e i tak nie by³by w stanie wykrztusiæ z siebie s³owa ani nawet chwyciæ gitarê w odpowiedni sposób. Wpad³ do szpitala, nie by³o dobrze. Dziesi±tki rodzin, dzieci, mê¿ów i ¿on czeka³o na informacje o swoich najbli¿szych, niektórzy p³akali, dowiedziawszy siê najgorszej z mo¿liwych informacji, inni pocieszali siê w nadziei, ¿e mo¿e ich ukochanych los potraktuje ³askawie. Jemu by³o o tyle ³atwiej, ¿e natychmiast zosta³ rozpoznany, m³oda pielêgniarka podesz³a do niego pytaj±c siê czy ma ju¿ jakiekolwiek informacje o ¿onie.
-Co z Lizzie? Z dzieckiem? Wszystko w porz±dku? – mówi³ chaotycznie, nie bardzo wiedz±c od czego powinno siê zacz±æ w takiej sytuacji. Kobieta pog³adzi³a go po ramieniu.
-Proszê siê uspokoiæ – powiedzia³a ³agodnym tonem, próbuj±c chocia¿ w ten sposób pomóc przera¿onemu mê¿czy¼nie.
-Co z Lizzie? – spyta³ ponownie.
-Pañska ¿ona zosta³a tu przywieziona z wypadku, w tym momencie jest operowana… - pielêgniarka mówi³a szybko, jak gdyby mia³o to cokolwiek zmieniæ, zmniejszyæ ból tych s³ów.
-Jezu Chryste – McCartney poczu³, ¿e nogi zaczynaj± siê pod nim uginaæ. - Jak bardzo z ni± ¼le? – zada³ pytanie boj±c siê us³yszeæ odpowied¼.
-Wszyscy uczestnicy wypadku s± w ciê¿kim stanie, lekarze robi± co w ich mocy. – zapewni³a kobieta.
-Ale bêdzie dobrze, tak? – Paul chwyci³ j± za rêkê. – Niech mi pani powie, ¿e bêdzie dobrze – b³aga³.
-Proszê czekaæ, lekarz mo¿e siê zjawiæ lada moment – poleci³a mu.
-A mo¿e mi pani powiedzieæ… - zacz±³ niepewnie. - Moja ¿ona by³a w 5 miesi±cu ci±¿y, czy dziecko…
-Niestety nie mam na ten temat informacji, niech pan czeka – prosi³a go. Nie potrafi³ siê uspokoiæ, ka¿da minuta trwa³a godzinê. Na zmianê chodzi³ w tê i z powrotem, siada³, ukrywa³ twarz w d³oniach ca³± energiê wk³adaj±c w to, by siê nie rozkleiæ. Jeszcze nic nie by³o wiadomo, nic nie by³o pewne, ³zy mog³y siê okazaæ zupe³nie bezzasadne. Po pó³ godziny kator¿niczego czekania, które wydawa³y mu siê wieczno¶ci± zobaczy³ w oddali korytarza znajom± postaæ.
-John – obj±³ przyjaciela podbiegaj±c do niego. Tak bardzo potrzebowa³ w tej chwili wsparcia.
-Co siê sta³o? – Lennon wygl±da³ na przejmuj±cego siê wszystkim w równym stopniu co on. McCartney szczerze by³ mu za to wdziêczny, on zawsze rozumia³ w pe³ni jego uczucia. Widzia³, jak Paul mêczy siê z w³asn± bezsilno¶ci±, z bezkresn± niemoc±, która go po prostu dobija³a. Chcia³ zrobiæ dla niej wszystko, nie móg³ zrobiæ nic.
-Nie wiem, by³ jaki¶ wypadek, operuj± j±. –be³kota³ zdruzgotany tak niewielk± wiedz± o stanie ¿ony.
-Co ona tu w ogóle robi³a? – zada³ kolejne pytanie John.
-Nie wiem, pewnie chcia³a przyjechaæ do mnie – domy¶li³ siê Paul. – Cholera, to jest takie zagmatwane.
-Na pewno bêdzie dobrze – pociesza³ go przyjaciel.
-A je¶li co¶ siê stanie dziecku? Nie prze¿yjê tego, John, nie prze¿yjê – biadoli³ mê¿czyzna w dalszym ci±gu.
-Paul, Paul! – Lennon chwyci³ go za po³y marynarki i porz±dnie potrz±sn±³ cia³em przyjaciela. - We¼ siê w gar¶æ, Lizzie by siê ¶mia³a gdyby¶ siê przy niej pop³aka³ – u¶miechn±³ siê do McCartneya, który odwzajemni³ to natychmiast. Przez chwilê nie martwi³ siê ju¿ tak bardzo. W takich chwilach cz³owiek potrzebuje kogo¶, na kogo zawsze mo¿e liczyæ.
-A gdzie George, Ringo? – spyta³ Paul, chocia¿ nie czu³ siê przez ich nieobecno¶æ gorzej, mia³ przy sobie drug± najbli¿sz± mu osobê i tyle zdecydowanie mu wystarcza³o. Przyjacielska intymno¶æ Lennona by³a zdecydowanie lepsza ni¿ chaotyczna rozmowa z trójk± kolegów z zespo³u naraz.
-Jak wszyscy siê dowiedzieli to zrobi³o siê straszne zamieszanie. Mnie Brian wypu¶ci³, ale oni zostali, ¿eby nie przylecieli tu wszyscy dziennikarze – wyt³umaczy³ John. Nastêpne dwie czy trzy godziny zdawa³y siê nie mieæ koñca, nie mniej jednak Paul delektowa³ siê rozmow± z przyjacielem, przynajmniej przez kilka pojedynczych minut nie zaprz±ta³ sobie g³owy czarnymi scenariuszami. Co chwilê rzuca³ siê na kolejnych lekarzy, którzy, ku jego rozczarowaniu, zajmowali siê przypadkami rodzin innych oczekuj±cych. W koñcu jednak podszed³ do niego lekko ju¿ posiwia³y, na oko czterdziestopiêcioletni lekarz.
-Panie McCartney… - zacz±³ powoli, niepewnie. Pracowa³ w swoim zawodzie kilkana¶cie lat, a takie wyznania nigdy nie przychodzi³y mu z ³atwo¶ci±, choæ reakcje bywa³y ró¿ne.
-Doktorze, co z moj± ¿on±, z moim dzieckiem? – z szaleñstwem w oczach spyta³ Paul. Lennon sta³ za nim nieruchomo, rozpozna³ ton lekarza, McCartney najwyra¼niej go nie rozpozna³, albo przynajmniej stara³ siê nie us³yszeæ.
-U pañskiej ¿ony dosz³o do rozleg³ego wewnêtrznego krwotoku... – t³umaczy³.
-Nie. – Paul pokrêci³ przecz±co g³ow±. To nie mog³o byæ kierowane do niego. To nie mog³o siê przytrafiæ w³a¶nie jemu.
-Starali¶my siê zatamowaæ krwotok, ale rany powypadkowe by³y zbyt obszerne… - usi³owa³ wyja¶niæ lekarz.
-Nie, to niemo¿liwe… - Paul usiad³ na ³awce i ukry³ twarz w d³oniach.
-A co z dzieckiem? – spyta³ Lennon. McCartney z ostatkiem nadziei spojrza³ na lekarza, którego mina sta³a siê jeszcze bardziej posêpna.
-By³o martwe ju¿ kiedy pañska ¿ona zosta³a tu przywieziona… - opu¶ci³ g³owê, jednak mimo tego jego s³owa nadal by³y jasne i wyra¼ne. Wyraz twarzy Paula zmieni³ siê natychmiast. Smutek przerodzi³ siê w co¶ innego, co¶, co t³umaczy³o jego niespójne emocje, w gniew.
-Nie… - zaprzeczy³, jakby t³umacz±c sobie wszystko, co oznacza³y s³owa lekarza. - Nie! – krzykn±³, a z ka¿dym kolejnym s³owem jego g³os stawa³ siê coraz dono¶niejszy, coraz bardziej przesi±kniêty nienawi¶ci± i chêci± zemsty. - K³amiecie! – rykn±³ tak, ¿e siedz±cy na koñcu korytarza ch³opiec wtuli³ siê w ramiona matki. - Zabili¶cie je!
-Robili¶my co w naszej mocy… - t³umaczy³ lekarz. Nie pierwszy raz widzia³ tak przejmuj±cy obraz rozpadaj±cego siê cz³owieka.
-Nie robili¶cie! – zaprzecza³ Paul. - Gdyby¶cie siê starali, obie by ¿y³y!
-Jest mi bardzo przykro… - mówi³ przygnêbiony lekarz.
-Nie my¶lcie sobie, ¿e ujcie wam to na sucho! – McCartney nie mia³ ochoty s³uchaæ jego wyja¶nieñ. Jego nie by³o na sali operacyjnej, ale ten lekarz by³. Czemu nie robi³ co do niego nale¿a³o? Czemu nie stara³ siê ze wszystkich si³, ¿eby ratowaæ wszystko, co dawa³o Paulowi chêæ do ¿ycia?
-Banda nieudaczników w bia³ych fartuchach! – dar³ siê, jak gdyby mia³o to przywróciæ ¿ycie najwa¿niejszych dla niego kobiet.
-Nie mieli¶my ¿adnych szans… - z bólem wyzna³ doktor.
-Zaskar¿ê ca³y ten szpital! – odgra¿a³ siê w dalszym ci±gu McCartney. -Wszystkich! Pójdziecie siedzieæ!
John stara³ siê go obj±æ, ale przyjaciel nie dawa³ siê okie³znaæ. Chcia³ wrzeszczeæ a¿ zabraknie mu si³, a¿ wykrzyczy ca³y ból i nieszczê¶cie. Ale sekundy mija³y, a on nie czu³ siê wcale lepiej.
-Niech pan ju¿ idzie doktorze… - poleci³ Lennon, chwytaj±c Paula w strachu, ¿e ten móg³by jeszcze chcieæ siê na nim odegraæ za stratê ¿ony i dziecka.
-Jak mogli¶cie j± zabiæ? –krzycza³ za nim. - Jeste¶cie mordercami!
-Paul, to nic nie da… - przekonywa³ go John.
-Zostaw mnie! – mê¿czyzna wyrwa³ mu siê po raz kolejny. - To jest rze¼nia, a nie szpital! – powiedzia³ jeszcze w stronê znikaj±cej w holu sylwetki lekarza, po czym odwróci³ siê w stronê przyjaciela. - S³ysza³e¶ co im zrobili?! – spyta³ z w¶ciek³o¶ci± w oczach wci±¿ nie dowierzaj±c temu, co przed chwil± siê wydarzy³o.
-Nie pomo¿esz im ju¿… - próbowa³ wyt³umaczyæ mu Lennon.
-Jak mogli to zrobiæ?! Zabili je! – wy³ Paul osuwaj±c siê na kolana. W¶ciek³o¶æ powoli ustêpowa³a, z oczu pop³ynê³y pierwsze ³zy. -Zabili je! - powtórzy³ zd³awionym g³osem nie potrafi±c podnie¶æ siê z pod³ogi. -John, zabili moje dziewczynki! – obj±³ nogi stoj±cego przed nim przyjaciela. -Jak oni mogli?
-Nie wiem, Paul, nie wiem… - odpar³ nie umiej±c wykrztusiæ z siebie nic, co wydawa³oby siê w tej chwili odpowiednie John. Wszystko siê zmieni³o. Ten trzymaj±cy nerwy na wodzy m³ody cz³owiek pokaza³ twarz, jakiej Lennon nie zna³ do tej pory. Zrozumia³, ¿e teraz nic ju¿ nie bêdzie takie jak dawniej.
dnia Sob 22:56, 11 Lut 2012, w ca³o¶ci zmieniany 3 razy
Tym razem bardziej opisowo, za co bardzo przepraszam, bo sama nie przepadam za zawi³ymi wypocinami godnymi Elizy Orzeszkowej, ale po prostu trudno jest za pomoc± dialogów opisaæ dzieñ z ¿ycia jednej samotnej osoby. -Nie pamiêtam… - zrezygnowanym tonem odpowiedzia³ Paul. - Ju¿ nie pamiêtam.
Lennon prychn±³ w pogardzie dla jego hipokryzji. Pokrêci³ g³ow± niedowierzaj±c w³asnym uszom.
-Wiesz co, mo¿e rzeczywi¶cie tracê czas – o¶wiadczy³ w koñcu. Podniós³ siê z kanapy i spojrza³ na McCartneya. - Szkoda, wielka szkoda – doda³. Kiedy tylko zamknê³y siê za nimi drzwi, No wiesz, John - reagowaæ a¿ tak? Trochê przesadzi³ w moim odczuciu. ;c
Podoba³o mi siê, historia Paula jest poruszaj±ca, jednak fragment z pój¶ciem na cmentarz przenios³abym dalej - po wspomnieniach Paula. Chyba bardziej bym siê zszokowa³a, gdybym nie wiedzia³a o jej ¶mierci i czyta³a ten wywiad, mówienie o niej, a potem ca³± sytuacjê w szpitalu.
Ogólnie: ciekawe i czekam na dalsz± czê¶æ.
Ja wiem, ale chcia³am ten cmentarz w³adowaæ dopóki Paul by siê nie schla³.
A Johna sie nie czepiaj, w koñcu tyle razy próbowa³ mu pomóc wcze¶niej. Nawet jemu brakuje argumentów.
Ale dla cz³owieka z sytuacj± Paula trzeba wiêcej zrozumienia, no. :C
Poczekamy, zobaczymy. ;)
O jaaaa. Nie wiem co powiedzieæ. ¦wietne, ¶wietne. Równie¿ czekam na kolejna czê¶æ. Ciekawa jestem, co zrobi Paul.
Szczerze mówi±c te¿ jestem ciekawa
To niezno¶ne uczucie, gdy czytasz ostatnie zdanie i czujesz wszechogarniaj±cy niedosyt. My¶lê, ¿e ¿adne s³owa nie s± w stanie opisaæ tego, jak strasznie mi siê podoba. Có¿, tak wiêc pozostaje mi tylko prosiæ Ciê, aby¶ szybko napisa³a CHAPTER IV.
CHAPTER IV
Jak okiem siêgn±æ w ogrodzie letniej willi Smithów wszyscy bawili siê znakomicie. Zgodnie z pro¶b± nowo¿eñców ¶lub zaplanowano jako skromn±, niemal¿e kameraln± uroczysto¶æ – zaledwie czterystu go¶ci, przeja¿d¿ka bia³o-z³ot± karoc± od bram zabytkowego ko¶cio³a a¿ do trzypiêtrowego domku z basenem, który, ³±cznie z ogrodem, nie zajmowa³ wiêcej ni¿ dwana¶cie hektarów. No i kilka nieistotnych szczegó³ów jak kelnerzy, barman, profesjonalny fotograf, kamerzysta, Roy Orbison jako t³o muzyczne uroczysto¶ci, sztuæce ze szczerego z³ota, piêciopiêtrowy tort z robionymi na zamówienie figurkami m³odej pary. Takie tam, drobnostki. Nie znaczy³o to oczywi¶cie, ¿e pañstwo Smith nie znali warto¶ci pieni±dza, wprost przeciwnie, jednak ¿adne z nich nie uwa¿a³o, ¿e istnieje jakakolwiek granica w dogadzaniu swej jedynej córce w ten szczególny dzieñ. Oczywi¶cie samej zainteresowanej te¿ niczego nie brakowa³o. Jej planowany wygl±d nawet dla narzeczonego by³ pilnie strze¿on± tajemnic± a¿ do momentu kiedy nie przekroczy³a progu kaplicy prowadzona do ¶lubnego kobierca przez ojca. Wzrok, jakim obdarzy³ j± w tamtej chwili jej przysz³y m±¿ by³ wprost nie do opisania, wzrok jakim obdarzyli j± jego najlepsi przyjaciele niestety te¿, co dla nich poskutkowa³o jedynie gro¼b± wyd³ubania oczu ze strony oburzonych ¿on, a w przypadku George’a oburzonej narzeczonej. Gêste blond w³osy siêgaj±ce do po³owy pleców Elisabeth zosta³y natapirowane i potraktowane tak± ilo¶ci± lakieru, która wystarczy³aby chyba dla tuzina kobiet, wszystko dla nadania im naturalnego wygl±du, którego jednocze¶nie nie by³by w stanie zniszczyæ wiatr, deszcz, ani, przypuszczalnie, bomba atomowa. Czo³o przys³ania³a jej ¶wie¿o podciêta grzywka, która dope³nia³a efektu idealnego uczesania – dok³adnie takiego, jaki Liz wypatrzy³a u Bridgitte Bardot, dok³adnie takiego, jaki preferowa³ jej narzeczony. Oczywi¶cie, choæ pewnie i taka ewentualno¶æ zbytnio nie przeszkadza³aby McCartneyowi, nie tylko dziêki osza³amiaj±co u³o¿onych w³osach panna Smith wygl±da³a tak wspaniale. Krótka koronkowa sukienka z d³ugimi rêkawami, o kroju popularnym w latach piêædziesi±tych –z lekko rozkloszowanym do³em - doskonale podkre¶la³a perfekcyjn± figurê kobiety, a bia³e pantofle na wysokiej szpilce sprawia³y wra¿enie jak gdyby jej i tak ju¿ niekoñcz±ce siê nogi by³y jeszcze d³u¿sze. Efektu dope³nia³ pojawiaj±cy siê bóg-jeden-wie sk±d w gêstwinie w³osów welon z niezbyt sztywnego materia³u. Mo¿na by³o oczywi¶cie uznaæ to za jawn± hipokryzjê, podobnie zreszt± jak bia³y kolor sukni, ale Lizzie zgadza³a siê z Paulem w tej kwestii, ¿e w zasadzie nikogo nie oszukiwali. On by³ jej jedynym partnerem i, praktycznie rzecz ujmuj±c, nie by³o wiêkszej ró¿nicy czy pierwszy raz kochali siê przed czy po ¶lubie. A wszystkie te elementy ¶lubnego stroju niezwykle sprzyja³y urodzie narzeczonej McCartneya. Zaraz po wyj¶ciu z ko¶cio³a zostali obsypani chyba z ton± bia³ych i ró¿owych p³atków ró¿. Kolejny ,,skromny” wydatek pana Smitha. Przez ca³± d³ugo¶æ trwania wesela nie mówiono o niczym innym jak tylko o wspaniale wygl±daj±cej m³odej parze, choæ czarny garnitur Paula nie prezentowa³ siê nawet w po³owie tak dobrze jak sukienka Liz. Dooko³a bawi³y siê roze¶miane dzieci targaj±ce za uszy z mi³o¶ci± prezent dla m³odych od niezbyt zamo¿nej przyjació³ki Lizzie – szczeniaka rasy owczarek staroangielski imieniem Martha, Ruth, matka Elisabeth do znudzenia opowiada³a wszystkim piêkn± historiê jej zarêczyn. McCartney stoj±cy za swoj± ¶wie¿o po¶lubion± ¿on± obj±³ j± w talii i mocno przyci±gn±³ do siebie zbli¿aj±c usta do jej ucha. Fotograf pstrykn±³ kilka zdjêæ z rozczuleniem rzucaj±c ci±gle komentarze w stylu: ,,Ach, no spójrzcie jak oni s± w sobie zakochani!”. Gdyby podszed³ choæ trochê bli¿ej nowo¿eñców us³ysza³by prawdziwe s³owa Paula, który po pó³ godziny u¶miechania siê do wszystkich naoko³o i wlewania w siebie hektolitrów szampana postanowi³ siê skoncentrowaæ na my¶li, która tkwi³a mu w g³owie ju¿ od chwili, kiedy zobaczy³ swoj± ukochan± po raz pierwszy tego dnia.
-Mam ochotê Ciê przelecieæ – zamrucza³ gryz±c Elisabeth delikatnie w ucho.
-Paulie – odpar³a roze¶miana kobieta – nie mo¿emy, wszyscy na nas patrz±.
-To niech patrz± –odpar³ bez ogródek McCartney. - Mam ochotê kochaæ siê z tob± tu i teraz.
Porusza³ delikatnie biodrami, choæ i bez tego obejmowana przez niego Lizzy czu³a jak wielkie wra¿enie wywar³ na nim jej wygl±d. Poza ca³± swoj± dojrza³o¶ci± i odpowiedzialno¶ci± Paul by³ mê¿czyzn±… nie umiej±cym u¿ywaæ mózgu, kiedy w grê wchodzi³o my¶lenie inn± czê¶ci± cia³a.
-Kochanie… - zaczê³a znów, ale m±¿ szybko zakry³ jej usta d³oni±.
-Rzuci³em dla Ciebie palenie, bo nie znosi³a¶ tego zapachu i jestem z tego powodu bardzo zestresowany... I muszê siê zrelaksowaæ… - t³umaczy³ siê ca³uj±c j± po szyi, próbuj±c na wszelkie mo¿liwe sposoby przeb³agaæ ukochan±. Nie mo¿na by³o powiedzieæ, ¿eby Elisabeth nie podziela³a jego chcicy, wprost przeciwnie, odlicza³a godziny do koñca przyjêcia, ale strach przed przy³apaniem ich przez obcych ludzi… przez w³asnych rodziców… przez ojca Paula odwodzi³ j± od dopuszczenia do g³osu pierwotnych instynktów. W koñcu jednak da³a za wygran±.
-Tylko je¶li ci siê uda… - zaczê³a, ale McCartneya ju¿ przy niej nie by³o. Na z³amanie karku gna³ przez ogród a¿ do obszernego salonu, w którym bawi³a siê reszta go¶ci. Szuka³ kogo¶ godnego zaufania, a jednocze¶nie wyrozumia³ego i w pe³ni popieraj±cego ideê przyspieszenia dope³nienia ma³¿eñskiego obowi±zku.
-John! – podbieg³ do przyjaciela i spojrza³ mu g³êboko w oczy. -John, kochasz mnie?
-Oczywi¶cie – odpar³ Lennon który, o dziwo, by³ tego dnia od McCartneya znacznie bardziej trze¼wy. - I wybaczam Ci ten ¶lub ca³kowicie – zapewni³.
-Ale zrobisz co¶ dla mnie? – mówi±c to Paul po³o¿y³ swoje rêce na ramionach przyjaciela. Johnny skierowa³ wzrok na sporej wielko¶ci nierówno¶æ w jego prawej nogawce.
-No teraz to siê zaczynam baæ – przyzna³ str±caj±c z siebie ³apska napalonego mê¿czyzny.
-Móg³by¶ popilnowaæ drzwi do ³azienki na jakie¶ piêtna¶cie minut? – poprosi³.
-Piêtna¶cie? – Lennon spojrza³ na stoj±c± pod ¶cian± Liz sk³adaj±c± rêce w modlitewnym ge¶cie celem przekonania przyjaciela zarówno jej narzeczonego, jak i jej samej, do wspó³pracy. - Wystarczy Ci tylko tyle? – spyta³ z drwin± w g³osie.
-Wystarczy³yby mi 3 minuty, ale nie chcê jej dzisiaj zawie¶æ. – odpar³ McCartney, pewny, ¿e je¶li John odmówi, to si³± przywi±¿e go do klamki i postawi na czatach.
-No tak, przyda jej siê odmiana, w koñcu zawodzisz j± codziennie… - zacz±³ droczyæ siê z nim Lennon.
-To jak? – Paul nawet nie by³ w stanie zidentyfikowaæ tonu jakim mówi³ do niego przyjaciel, nie o tym teraz my¶la³. Po chwili zobaczy³ jak John kiwa g³ow± potakuj±co.– ¦wietnie - chwyci³ swoj± ¿onê za rêkê i drzwi siê za nimi zamknê³y. Kiedy tylko wpadli do ³azienki od razu zrozumieli, ¿e o kosztach tego wesela bêd± powstawaæ legendy. Dwa gigantyczne wazony z wi±zankami kwiatów wielko¶ci ma³ych s³oni±tek by³y tylko dope³nieniem efektu podziwu, jaki w pierwszej chwili wywo³ywa³y ró¿owe serpentyny, bia³e baloniki i mnóstwo delikatnych koronkowych serwetek, które pokrywa³y dos³ownie ka¿d± woln± powierzchniê w domu. W ca³ym mieszkaniu Paula nie by³o nigdy tyle dekoracji, co w tej chwili w niewielkiej ³azience.
-Wygl±dasz tak… - powiedzia³, kiedy tylko odwróci³ siê od drzwi.
-Daj spokój – Liz bezceremonialnie zaczê³a rozpinaæ jego rozporek.
-I za to Ciê kocham… - w podziwie nad jej temperamentem odpar³ Paul. Nie by³o czasu na s³owne gierki, nie by³o czasu na dok³adne zdjêcie garderoby. Podeszli do ¶ciany i McCartney w duchu podziêkowa³ niebiosom, ¿e sukienka Liz jest tak krótka i szeroka. Ledwie zsun±³ jej majtki ju¿ znalaz³ siê w niej bez ¿adnego zahamowania pchaj±c swoje nabrzmia³e przyrodzenie coraz g³êbiej i mocniej.
-Przepraszam, ¿e tak… tutaj… -wydysza³ - ¿e teraz… ale naprawdê… jeste¶ najseksowniejsz± kobiet± jak± widzia³em… - poca³owa³ j± delikatnie w usta. To zaledwie mu¶niêcie wargami jej ust tak zupe³nie nie pasowa³o do szybkiego numerka, a jednak wydawa³o mu siê, ¿e nie ma niczego, co pasowa³o by w tym momencie bardziej.
-Dziêkujê… - Liz wbija³a swoje paznokcie tak mocno w ramiona Paula, ¿e czu³ to nawet przez materia³ niezbyt cienkiej marynarki. - Och… tak… - zamknê³a oczy, by w pe³ni móc oddaæ siê tej nieziemskiej rozkoszy.
-Z³y dobór sukni… - zgani³ j± ma³¿onek. - Ona powinna to wszystko zakrywaæ, twoje… - zacz±³ szarpaæ delikatny materia³ próbuj±c dobraæ siê do jej obfitego biustu. - Cholera jak to ¶ci±gn±æ… - zakl±³ nie potrafi±c znale¼æ ¿adnego suwaka ani niczego podobnego.
-Z ty³u skarbie, z ty³u… - Liz pomog³a mu odpi±æ wszystkie guziki. Teraz to dopiero oszala³. Ssa³ jej sutki, liza³ ka¿dy, najdrobniejszy nawet fragment skóry. I ca³y czas przyspiesza³, by³ ju¿ tak blisko… Zda³ sobie sprawê, ¿e w³a¶nie uprawia najlepszy seks swojego ¿ycia. Tak samo ostry i przepe³niony pikanteri± jak i bezkresem szczerych uczuæ. R¿n±³ swoj± kobietê, r¿n±³ j± bardziej ni¿ wszystkie dziwki w Hamburgu, gryz³ j±, szarpa³ jej ubranie, a jednak nie potrafi³ siê opanowaæ i w usta ca³owa³ j± ju¿ delikatnie, prawie szczeniacko, ledwie muskaj±c wargami jej wargi, momentami nawet nie szukaj±c jêzyka. Lizzie widocznie musia³a rozumieæ o czym my¶li, bo spojrza³a na niego najbardziej uszczê¶liwionym wzrokiem jaki tylko mo¿na sobie wyobraziæ i u¶miechnê³a siê ca³uj±c go w sam czubek nosa. Byli ponad wszystkim i ponad wszystkimi, byli ca³ym ¶wiatem, byli wszystkim co siê liczy³o, byli tam ze sob±, dla siebie i tylko to ich obchodzi³o. Cia³em Liz zaw³adn±³ silny dreszcz.
-Tak dobrze? – spyta³ McCartney widz±c jej reakcjê. Po chwili sam poczu³ co¶ podobnego.
-O Bo¿e, Paul, o Bo¿e! – zacisnê³a powieki, z jej ust wyrwa³ siê okrzyk przepe³niony rozkosz±.
-Och… Liz… - Paul przycisn±³ j± do ¶ciany tak mocno, ¿e omal nie straci³a oddechu.
-Ej! Ciszej tam! S³ychaæ was a¿ tutaj! – us³yszeli krzyk i walenie do drzwi Lennona.
-Och, och, tak, och tak. – po raz pierwszy w tej samej chwili wyjêczeli ostatnie s³owa. To by³o jak pora¿enie wszystkich miê¶ni, wszystkich nerwów, ich cia³a nie poddawa³y siê ju¿ ¿adnej kontroli, przez tê krótk± chwilê nie mieli pojêcia co siê z nimi dzieje i ma³o ich to obchodzi³o. Wa¿ne by³o tylko co czuli, b³ogi spokój, niemal¿e odurzenie si³± bezgranicznej mi³o¶ci, któr± darzyli siê wzajemnie.
-Kocham Ciê – wyszepta³a Liz.
-Ja Ciebie bardziej – zapewni³ j± Paul.
***
McCartney obudzi³ siê na pod³odze z potwornym bólem pleców i poni¿aj±co przemoczon± bielizn±.
-¦wietnie – stwierdzi³ le¿±c nieruchomo i patrz±c w sufit. – Mokry sen. Ile mam lat? Szesna¶cie?
Wsta³ z twardej drewnianej pod³ogi i uda³ siê prosto pod prysznic. Poczu³ na sobie strugi letniej wody, natychmiast podkrêci³ kurek z czerwon± kropk±. Gor±ca woda zaczê³a sp³ywaæ po jego nagim ciele, na ramionach i plecach do¶æ szybko pojawi³y siê liczne zaczerwienienia, spojrza³ na wierzch swoich lekko poparzonych d³oni. Odczuwa³ niewyt³umaczaln± przyjemno¶æ z poddawania siê takim torturom. Jego cia³o obrzydza³o go, budzi³o jego wstrêt. Gdyby móg³ najchêtniej pozwoli³by wodzie zmyæ je z niego ca³e, zupe³nie przesta³ akceptowaæ samego siebie. Po kilku minutach zakrêci³ kran. Wychodz±c z ³azienki ubrany jedynie w wys³u¿ony szlafrok zauwa¿y³ na pod³odze b³yszcz±ce w ¶wietle ksiê¿yca kawa³ki rozbitego szk³a, powoli przypomnia³ sobie co zasz³o poprzedniego dnia. Rozejrza³ siê dooko³a szukaj±c ¶ladów krwi – dopiero zda³ sobie sprawê na jakie niebezpieczeñstwo narazi³ Marthê, zbieg³ na dó³ po schodach i ujrza³ psisko drzemi±ce spokojnie na kanapie. Mimo wyra¼nych sprzeciwów McCartney zacz±³ przewracaæ j± na boki dokonuj±c dok³adnych oglêdzin psiego cia³a, po czym, nie stwierdzaj±c ¿adnych urazów przytuli³ do siebie suczkê, która z wdziêczno¶ci± odwzajemni³a blisko¶æ ob¶linieniem zmêczonej twarzy swojego w³a¶ciciela. Jakby mog³o jej siê co¶ staæ, jakby siê nie nauczy³a po kilku pierwszych razach, ¿e w rozbite przez Paula butelki nie nale¿y wchodziæ. Prawdopodobnie jako jedyna by³a w stanie wyczuæ jego emocje, przygnêbienie, chêæ odizolowania siê od ¶wiata i jednocze¶nie przemo¿ne pragnienie blisko¶ci. Podrapa³ j± za uchem, dawno tego nie robi³, po czym po³o¿y³ siê tu¿ obok wielkiej kud³atej towarzyszki ¿ycia g³adz±c j± po grzbiecie. Martha nic sobie nie robi±c z tych czu³o¶ci ziewnê³a przeci±gle i kontynuowa³a drzemkê. Poczu³ jak oddycha, jak jej cia³o unosi siê i opada, by³o tak spokojnie, tak cicho, tak bezpiecznie…
***
-Czego tam? – warkn±³ bez ¿adnych uprzejmo¶ci Lennon tu¿ po podniesieniu s³uchawki. Po powrocie z domu Paula by³ naprawdê zdo³owany. Julian wyrysowa³ ju¿ tonê pocieszaj±cych obrazków, Cynthia próbowa³a podnosiæ go na duchu jak tylko mog³a, niestety wszystko na nic. Nawet przespana wyj±tkowo spokojnie noc nie sprawi³a, ¿eby poczu³ siê choæ trochê lepiej. –Tak… - powiedzia³ opieraj±c siê o ¶cianê. -Nic. – mrukn±³ po chwili wyjmuj±c z ust tl±cego siê papierosa. - Nic kurwa nie powiedzia³. – wyja¶ni³ ponownie. - Do jebanej w dupê kurwy nêdzy nic kurwa jego maæ nie powiedzia³! – trzasn±³ rêk± w ¶cianê. Sam ju¿ nie wiedzia³ co ma zrobiæ, by pomóc przyjacielowi. -Jak to kurwa rozmawiali¶cie? O czym? Beze mnie?! – jego ton podnosi³ siê coraz bardziej. -Co?! – wrzasn±³ w koñcu nie mog±c uwierzyæ w³asnym uszom. -Kurwa… Co wy odpierdalacie? – zaci±gn±³ siê papierosem. Przez d³u¿sz± chwilê milcza³ s³uchaj±c swojego rozmówcy. –Czyli kiedy dok³adnie? – zapyta³. Znów chwila przerwy. – Mam to w dupie! – rykn±³ koñcz±c rozmowê. – Mo¿ecie je sobie wsadziæ, gwarantujê niezapomniane doznania – po tych s³owach rzuci³ s³uchawkê i osun±³ siê pod ¶cianê. Co chwile rozdygotan± rêk± wk³ada³ i wyjmowa³ papierosa z ust. Do pokoju wesz³a Cynthia, s³ysza³a ca³± rozmowê, z braku lepszego pomys³u podesz³a do mê¿a i uklêk³a przy nim.
-Co siê sta³o? – spyta³a z trosk± w g³osie.
-Zostaw mnie. – odepchn±wszy j±, Lennon wsta³ i uda³ siê do drzwi wyj¶ciowych. –Wszyscy mnie w koñcu zostawcie w spokoju!
dnia Sob 23:46, 11 Lut 2012, w ca³o¶ci zmieniany 1 raz
No faktycznie szybko, no ale to dobrze, dobrze
Co mogê powiedzieæ? Co za ¶lub!
po czym, nie stwierdzaj±c ¿adnych urazów przytuli³ do siebie suczkê, która z wdziêczno¶ci± odwzajemni³a blisko¶æ ob¶linieniem zmêczonej twarzy swojego w³a¶ciciela. Jakby mog³o jej siê co¶ staæ, jakby siê nie nauczy³a po kilku pierwszych razach, ¿e w rozbite przez Paula butelki nie nale¿y wchodziæ. Prawdopodobnie jako jedyna by³a w stanie wyczuæ jego emocje, przygnêbienie, chêæ odizolowania siê od ¶wiata i jednocze¶nie przemo¿ne pragnienie blisko¶ci. Podrapa³ j± za uchem, dawno tego nie robi³, po czym po³o¿y³ siê tu¿ obok wielkiej kud³atej towarzyszki ¿ycia g³adz±c j± po grzbiecie. <3
Mam nadziejê, ¿e w przysz³o¶ci mi nie odwali i ¿e nie bêdê mia³a takiego przepychu na weselu.
Z ka¿dym kolejnym fragmentem to opowiadanie podoba mi siê coraz bardziej.
Mi³o mi to :)
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pljaciekrece.xlx.pl