Zofia Dzieniszewska - zapiski
George wpatrywa si w swj nowy samochd. Wbrew temu, czego mona by si spodziewa nie przepeniaa go duma z nowego zakupu, ale rozpacz i wcieko. Moe dlatego, e maszyna w niczym nie przypominaa cudu na czterech koach, ktrym bya jeszcze dwadziecia cztery godziny temu. Maska wygldaa jakby stado soni uywao jej jako trampoliny, przedniej szyby w ogle nie byo, podobnie jak kilku innych rzeczy, baganik by o kilka centymetrw krtszy ni w momencie zakupu – kto musia przy penym gazie wjecha na wstecznym w mur. Oczywicie oprcz tego cay wz by brudny i zupenie niezdatny do jazdy. Harrison odwrci wzrok na stojcych obok niego Paula, Ringo i Johna, ktry nagle wyda si by szalenie zainteresowany fruwajcym par metrw dalej motylem.
-Jeszcze wczoraj mj samochd mia peny bak… i drzwi… i nawet wyobracie sobie klap od baganika te mia. – George cay dygota mwic przez zacinite zby. - Wic moecie mi askawie wytumaczy dlaczego teraz tych rzeczy nie ma i dlaczego nie chce zapali i dlaczego wyglda jak mieci na koach mimo, e ja go nawet nie dotknem?
-Wiesz… - zacz Ringo. – moe to nie jest odpowiedni moment, ale lewego lusterka te nie ma.
-Jeszcze jakie fantastyczne nowiny? – amicym si gosem spyta George. Paul podszed do niego i pokaza rkaw swojej marynarki.
-Guzik mi si urwa. – owiadczy z wyjtkowo smutn min.
-I co my teraz zrobimy? – westchn Harrison. Lennon postanowi da popis swojej mdroci.
-Po prostu go zaniedbae. – stwierdzi patrzc na niegdy czerwonego Astona.
-John, ja osobicie jestem przeciwny przemocy, ale rka mi si sama w pi zwija jak ci sucham. – warcza w dalszym cigu George. - Kto ma moe jakie inne wytumaczenie?
-Dobra, chcesz wiedzie jak to si stao? - zacz Ringo. - Prosz bardzo… - po tych sowach schowa si za McCartneya. – Paul, powiedz mu jak to si stao.
-Z przyjemnoci. – odpar Macka. – Jeli tylko George bdzie tak askawy i zdejmie mi rk z garda, bo ciko co powiedzie kiedy si jest duszonym.
Harrison puci szyj przyjaciela.
-Dzikuj… A wic… - zacz si jka. - To… To jest… Bardzo proste, bo… Bo to jest wszystko wina Johna. – stwierdzi zaczynajc opowiada…
***
-Zimno, zimno, zimno, zimno, zimno, zimno… - John chodzi po caym domu powtarzajc to jak hindusk mantr. Na zielon pasiast piam zaoy ju trzy swetry i szuka nastpnego, bo w dalszym cigu byo mu lodowato.
-Czyby pomys na kolejny hit? – zaartowa Paul.
-Cicho bd! – skarci go Lennon. – Jestem chory. – powiedziawszy to pocign nosem przekonywujco. Bolao go dosownie wszystko – rce, nogi, usta, jzyk, uszy, nos, gardo, brzuch, palce u stp i rk, nadgarstki, okcie, kolana, stawy, uszy, brwi, rzsy i wosy na gowie. Mia chwilowo do ycia.
-We jakie leki. – mrukn niewzruszony stanem przyjaciela McCartney pograjc si w lekturze programu telewizyjnego.
-Ty jeste bez serca…aaa…aaa…aaaapsik! – John rzuci w niego zuyt chusteczk do nosa. - Wypchaj si.
-Ty si wypchaj. – odpar Paulie zrzucajc chusteczk na ziemi.
-Ty si wypchaj dwa razy. –Lennon pokaza mu jzyk. W tym momencie do pokoju wszed Ringo. Wyglda jeszcze aoniej ni John. Z kodry zrobi sobie puchat peleryn, ktra cigna si za nim niczym welon panny modej, w rku trzyma kubek z gorc herbat.
-Chopaki, ja umieram… - po tych sowach Starr zachwia si lekko, na szczcie w por zapa rwnowag. McCartney popatrzy na nich z obrzydzeniem.
-Jestecie chorzy! – pisn w obawie o wasne zdrowie.
-Brawo Magellanie, co jeszcze odkrye? –warkn Lennon.
-Jestemy chorzy. John uy sowa ‘Magellan’. – zarechota Ringo.
-Dla Ciebie to bdzie ostatnie sowo. – Lennona, mimo wtpliwie dobrego stanu, wci zwyka zoliwo si trzymaa.
-Trzeba was zawie do lekarza. – zdecydowa Paul.
-Ale my chcemy y… - jkn Ringo.
-O co Ci chodzi? – spyta McCartney, jakby nie rozumiejc sw przyjaciela.
-O zeszotygodniowy leny slalom midzy drzewami chociaby. – przypomnia mu Lennon.
-Ale ja wtedy nie prowadziem! – Paul zrobi si cay czerwony ze zoci.
-No jasne, e nie prowadzie. Bo zaliczae jak dziewczyn na siedzeniu obok, a kierownic zostawie luzem.
-Oj tam, oj tam… Byo ciemno… - mrukn Paul.
-Ciemno to miae w gowie nastpnego dnia kiedy si obudzie… -odpar Ringo z gupawym umiechem. - Chocia pewnie by si nie obudzi, gdyby ta sarna nie zacza Ci liza…
-USTALILIMY, E NIE BDZIEMY JU O TYM MWI! – przerwa Macka stanowczo. – To jak, jedziemy do tego lekarza, czy zamierzacie tu dalej cierpie?
-Ale czym? – spyta John.
-Moim… - McCartney nawet nie dokoczy zdania, bo John zacz przeczco krci gow. Zna to. – Twoim… - zacz znw, ale Lennon i tym razem zaprzeczy. – Ringo… - te nic. – Co Ty robisz z tymi samochodami?! – wrzasn wreszcie.
-Czasem mi si po pijaku rka omsknie. – zacz tumaczy John.
-Bg Ci chyba bardzo kocha, skoro nadal yjesz… - stwierdzi McCartney.
***
-Paaaaulieeeee…. Nudz si… - jkn John trcajc rk t choineczk zapachow, dziki ktrej w samochodzie George’a zawsze roztacza si przyjemny, waniliowy zapaszek. Ringo po dugiej walce z Lennonem zaj dwa tylne siedzenia rozkadajc si wygodnie.
-Johnny, zamknij mordeczk. – pouczy go.
-Taki may, a jak si rzuca… - zacz si nakrca John. – I w dalszym Cigu mi si nudzi. Paulie… -stkn znw.
-Johnny, nie wa mi w dup. – grzecznie zwrci si do przyjaciela Paul.
-Nudz si. – znw powtrzy swe ale Johnny.
-To wa w dup komu, kto to lubi. Zadzwo po Briana czy co… - z gupawym miechem odezwa si Ringo.
-Bardzo mieszne. – Lennon pokaza mu jzyk, a nastpnie kontynuowa wasne wywody. – NUUUUDZ SI! – mwic to chwyci Paula kierujcego samochodem za wosy.
-Moje wosy! – krzykn z blu Macka.
-Znowu je zgubie? – zacz nabija si John momentalnie puszczajc grzyw przyjaciela. - Trzeba poszuka… ta, ta… cip, cip… wosy, wosy Paula, gdzie jestecie? – chwyci czupryn Ringo.
-To moje wosy! – jkn perkusista.
-Podejrzanie gste. Moe te Paula si doczepiy? – zacz si zastanawia John.
-Paul zgubi swoje wosy? – spyta zaskoczony Starr.
-Tak. – potwierdzi Lennon.
-To ju trzeci raz w tym tygodniu, czy nie? – przypomnia Ringo.
***
-No i wanie w tym momencie… - mwi, patrzc na bliskiego furii George’a, Paul. - …wywizaa si niewielka szamotanina, wskutek ktrej wadz za kierownic przej John.
Szczka opada wszystkim, a w szczeglnoci Harrisonowi, kiedy Lennon bez zajknicia zacz opowiada:
- I wtedy wanie na rodku ulicy zobaczyem biaego krlika. Postanowiem za nim jecha, bo w kocu ,,nie chodzi o to by zapa krliczka, lecz by goni go”. Podajc za naszym futrzastym przyjacielem dotarem a do jego uroczej maej norki, gdzie zostaem wcignity razem z Twoim samochodem…
Reszty jego bajkowej paplaniny nikt nie chcia sucha.
-Przepraszam Ci, stary, naprawd nie wiedziaem, e by wtedy na prochach. - McCartney poklepa przyjaciela po plecach.
-I chyba nadal jest. – stwierdzi Ringo patrzc na wci nawijajcego Lennona.
-…i wtedy wanie krlowa kier kazaa mi gra w polo kolorowymi flamingami, ale ja nie chciaem, bo pik mia by taki tyci-tyci malusi je....
-Zabij go. – stwierdzi George.
-Droga wolna. – Paul wola ju tego dnia nie podpada Harrisonowi.
-…cao oczywicie zwizku z twoim samochodem nie ma… - trajkota w dalszym cigu Lennon. - …ale chciaem zwrci uwag na fakt, i otarem si o mier, co mogo wpyn na moje dalsze poczynania, a to si ju poniekd z twoim wozem wie…
-Zaraz ja ci zwi. – oznajmi Harrison kierujc si w stron przyjaciela z dz krwi wypisan na twarzy.
-Napibym si soku jabkowego. – mwic to Paul spojrza na Ringo.
-Ja te. Nic tak dobrze nie robi przed sprztaniem trupw jak soczek jabkowy.
-Jeszcze jakie fantastyczne nowiny? – amicym si gosem spyta George. Paul podszed do niego i pokaza rkaw swojej marynarki.
-Guzik mi si urwa. – owiadczy z wyjtkowo smutn min.
Taaaak, te ten fragment kocham
-Jeszcze wczoraj mj samochd mia peny bak… i drzwi… i nawet wyobracie sobie klap od baganika te mia.
-Napibym si soku jabkowego. – mwic to Paul spojrza na Ringo.
-Ja te. Nic tak dobrze nie robi przed sprztaniem trupw jak soczek jabkowy. Hmm... ciekawe skd ta wiedza.
To jest tajemnica Ryngoa
Teksty Johna i Ringo o Paulu s cudowne, znowu biedny Harrisonek
.
dnia Pon 11:34, 22 Sie 2011, w caoci zmieniany 1 raz
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pljaciekrece.xlx.pl