Believe in Destiny 

Zofia Dzieniszewska - zapiski

Pairing: Harry/Severus

Kimy mówi³a¶, ¿e chcia³a¶ przeczytaæ to, co teraz piszê. Mam narazie prolog i pierwszy rozdzia³. Teraz jestem w po³owie drugiego. Chyba, ¿e nie bêdzie ci siê chcia³o czytaæ, bo d³ugie ;p. Ale jakby kto¶ by³ chêtny to zapraszam.

Znowu mnie wziê³o na Snarry ;D

Prolog

Mê¿czyzna sta³ w k±cie ze skrzy¿owanymi na klatce piersiowej rêkoma. Cieñ okrywa³ jego sylwetkê, podczas gdy wszyscy inni trzymali siê w zbitej grupie, ¶ciskaj±c Ch³opca-Który-Prze¿y³. On nie mia³ zamiaru do nich do³±czyæ. Wola³ pozostaæ w ukryciu i cicho przeczekaæ te ckliwe chwile. Mo¿na by powiedzieæ, ¿e ca³kiem mu obce. Mimo, ¿e na jego twarzy tak uparcie tkwi³a maska zobojêtnienia, to w oczach da³o siê dostrzec niepokój. Mo¿liwe, ¿e za piêæ minut jego ¶wiat ulegnie ca³kowitej zmianie. Nie by³ pewien, czy jest na to gotów. Przez lata zastanawia³ siê nad pewnym aspektem i je¶li mia³ racjê, a rzadko kiedy siê myli³, to ju¿ za moment przyjdzie mu zmierzyæ siê z czym¶ gorszym, w jego mniemaniu, ni¿ walka z Czarnym Panem. O Merlinie! Za jakie grzechy da³ siê w co¶ takiego uwik³aæ?

Patrzy³ teraz niewidz±cym wzrokiem, jak sylwetka ch³opaka robi siê przezroczysta, a¿ w koñcu zupe³nie znika. Mê¿czyzna przy³apa³ siê na tym, ¿e obgryza paznokcie, czego nie mia³ w zwyczaju robiæ. Gdyby kto¶ go teraz zobaczy³... Wola³ nie my¶leæ o s³owach, jakie przytoczy³by mu w tej chwili ten zapchlony kundel Black. Musia³o z nim byæ naprawdê ¼le. To pewnie z przepracowania. Chocia¿ i to usprawiedliwienie mu nie wystarcza³o. Mo¿e lepiej uczyni³by, gdyby opu¶ci³ to pomieszczenie zanim smarkacz wróci. A mo¿e bardziej adekwatnie by³oby powiedzieæ wróc±?

Mê¿czyzna postawi³ krok w stronê schodów, gdy pomieszczenie rozb³ys³o nagle ¶wiat³em, a na ¶rodku pokoju pojawi³y siê dwie postacie. Pierwsz± z nich by³ starszy czarodziej z d³ug± mlecznobia³± brod± i b³êkitnymi oczami ³agodnie spogl±daj±cymi spod okularów po³ówek. Towarzyszy³ mu ch³opak o kruczoczarnej, rozwichrzonej czuprynie. Intensywna zieleñ rozgl±da³a siê teraz desperacko po ca³ym pokoju, a¿ w koñcu natrafi³a na ukryt± w cieniu sylwetkê. Oczy starszego czarodzieja rozwar³y siê szeroko, a plecy zla³ zimny pot.

Merlinie, on wie!

Musia³ st±d uciec. Nie móg³ powstrzymaæ nat³oku my¶li, które bezustannie i z coraz wiêksz± si³± wali³y do bram jego ¶wiadomo¶ci. Szybko odwróci³ wzrok i uda³ siê schodami w górê, do swojej sypialni. Czarne szaty zatrzepota³y niebezpiecznie, jakby w niemym prote¶cie. Musia³ byæ teraz sam i przeanalizowaæ sytuacjê, w której siê znalaz³. Równie dobrze nic siê jeszcze nie sta³o. To by³o zwyk³e spojrzenie. Mo¿e wcale nie chodzi³o o to? A jednak co¶ w tych oczach mówi³o, ¿e jego najgorsze przeczucia w³a¶nie siê sprawdzi³y.

Ten gówniarz! Zawsze musi komplikowaæ ¿ycie i doprowadzaæ do sza³u!

Ju¿ dawno nie by³ tak rozstrojony. W jego umy¶le na powrót odtwarza³ siê obraz tej zieleni, patrz±cej na niego tym wzrokiem. Tak jak wtedy… Nie! Nie chcia³ tego pamiêtaæ! To by³o dwadzie¶cia lat temu. By³ wtedy m³ody. Dojrzewanie, hormony… Nie b±d¼ g³upi!

W umy¶le mê¿czyzny rozgrywa³a siê teraz wojna sprzecznych uczuæ. Ka¿de mia³o co¶ do zakomunikowania i ka¿de stara³o siê pozostawiæ po sobie jak najwiêksze piêtno. Ka¿dy normalny by zwariowa³.

Przesadzasz Severusie. Ch³opak nic nie wie. To tylko spojrzenie. Mo¿e wcale nie patrzy³ na ciebie? Po prostu musisz zachowywaæ siê tak jak dot±d.

Faktem pozosta³o to, ¿e b³êdem by³o pój¶cie tam.


Rozdzia³ pierwszy

Rok 1977, lipiec

Mê¿czyzna z ³oskotem upad³ na wybrukowan± uliczkê. Zakl±³ pod nosem i chwyci³ siê za ³ydkê, czuj±c w tamtym miejscu przeszywaj±cy ból. Szybko podci±gn±³ nogawkê, zauwa¿aj±c wbite w skórê szk³o. Z rany cienk± stru¿k± s±czy³a siê krew. Spróbowa³ rêcznie usun±æ od³amek, lecz zaraz porzuci³ ten zamiar, cofaj±c d³oñ i krzywi±c siê na twarzy. Siêgn±³ do kieszeni po ró¿d¿kê i wymrucza³ parê nieskomplikowanych zaklêæ, po czym podniós³ siê na równe nogi, opuszczaj±c ¶lep± uliczkê, w której siê znalaz³. Doskona³y pocz±tek, panie Potter, skwitowa³ w my¶lach mê¿czyzna, wychodz±c na g³ówn± ulicê.

Hogsmeade, jak zwykle w lecie, by³o miejscem przeludnionym. Zas³ugê tê przypisywa³o siê s³awie miasteczka, jako ¿e stanowi³o jedyn± miejscowo¶æ w Wielkiej Brytanii zamieszkan± wy³±cznie przez czarodziejów. Z tego powodu ¶ci±ga³y tu najró¿niejsze, dziwaczne istoty, o czym Harry nie raz mia³ siê okazjê przekonaæ. Pamiêta³, jak przyszed³ tu kiedy¶ z Ronem do pubu Pod Trzema Miot³ami. Za du¿o wypili, a Rudow³osy wda³ siê w dyskusjê z przywdzianym w futro osobnikiem p³ci nieznanej, któremu spod rêkawów p³aszcza wystawa³y d³ugie, ¿ó³te i ostre szpony. Pamiêta³ tylko, ¿e przyjaciel o ma³o nie odda³ mu ró¿d¿ki w zamian za wielkie, zielone jajo. Dobrze, ¿e Hermiona nie wybra³a siê wtedy z nimi do Hogsmeade, bo nie by³ pewien jakby to wszystko siê dla nich skoñczy³o. Pewnie przez miesi±c prawi³aby im umoralniaj±ce wyk³ady.

Mê¿czyzna przedziera³ siê przez t³um, co chwilê bêd±c potr±canym. Musia³ jednak przyznaæ, ¿e mi³o by³o byæ zwyk³ym obywatelem niewitanym zafascynowanymi krzykami „Czy to nie Harry Porter?!”, szczególnie, ¿e jego reputacja ostatnio znacznie straci³a na warto¶ci. Ludzie zaczynali w±tpiæ w jego zwyciêstwo i przechodzili na stronê wroga.

Wychodz±c z miasteczka, Harry pod±¿y³ krêt± ¶cie¿k± wiod±c± do pewnego zamku, bêd±cego wyznacznikiem jego podró¿y. Z ka¿dym krokiem zbli¿aj±cym go do celu ogarnia³y go mieszane uczucia. Na pocz±tku czu³, ¿e jego misja jest jak najbardziej na miejscu, lecz teraz zaczyna³ mieæ w±tpliwo¶ci. Szybko odrzuci³ pesymistyczne wizje, przypisuj±c je najzwyklejszej w ¶wiecie tremie. A mo¿e poczuciu winy, które w tym momencie osi±gnê³o swoje apogeum? Oszuka³ wszystkich swoich najbli¿szych. W imiê czego? W imiê k³amstwa, chciwo¶ci i egoizmu. Kierowa³ siê tylko swoj± niezmo¿on± potrzeb± poznania. Nie bra³ pod uwagê tego, ¿e przez jego g³upotê ca³y plan mo¿e lec w gruzach.

Winszujê, Potter. Twoja ignorancja i indolencja pozwoli³y w tak brawurowy sposób pogrzebaæ nadzieje czarodziejskiego ¶wiata na zwyciêstwo.

Ju¿ wyobra¿a³ sobie s³owa, którymi Snape powita³by go tu¿ po jego powrocie. I w sumie, mia³by racjê. Harry doskonale zdawa³ sobie z tego sprawê. Na pocz±tku wmawia³ sobie, ¿e to nic takiego, ¿e po tym jak zaspokoi swoje marzenie od razu spe³ni misjê, któr± mu powierzono. Poza tym w tych czasach by³ zupe³nie bezpieczny. Co z³ego mog³o siê staæ?

Nawet je¶li chcia³by siê wycofaæ, to nie móg³. Za du¿o ju¿ zrobi³ w tym kierunku. Mimo ¿e ryzykowa³ tym przedsiêwziêciem losy czarodziejskiego ¶wiata to musia³. Za du¿o nocy spêdzi³ na przygotowywaniu w tajemnicy tego wszystkiego. Nie chcia³, aby ca³y jego wysi³ek poszed³ na marne.

Wojna trwa³a. Jasna strona przegrywa³a, a Zakon nie wiedzia³, co robiæ. Omal nie stracili Snape’a, jako szpiega, a Malfoy opowiedzia³ siê w koñcu po stronie Voldemorta, mimo usilnych prób przekonania go do siebie. Stracili wielu ludzi w skutek wszelakich potyczek, a to by³ dopiero pocz±tek. Z tego co mówi³ Snape, Czarny Pan mia³ w planach objêcie Ministerstwa. Sprawy nie mia³y siê dobrze i wymaga³y natychmiastowej interwencji. Jedyn± nadziejê wi±zali z powrotem Dumbledora, co by³o niemo¿liwe, gdy¿ ten nie ¿y³.

Zakon, dowiaduj±c siê o prototypie nowej wersji Zmieniacza Czasu, postanowi³ go zdobyæ. Harry do tej pory nie mia³ pojêcia, jak uda³o im siê to zrobiæ. Z tego co by³o wiadomo, by³ to jedyny egzemplarz, wiêc mieli pewno¶æ, ¿e na pewno nie dostanie siê on w rêce popleczników Voldemorta. Mog³oby to byæ fatalne w skutkach. Na wszelki wypadek cz³onkowie Zakonu zniszczyli ca³± dokumentacjê na temat Zmieniacza.

Ulepszony Zmieniacz Czasu nie tylko pozwala³ cofaæ siê w czasie, ale i podró¿owaæ w przysz³o¶æ. Niegdy¶, by przenie¶æ siê do okre¶lonej godziny trzeba by³o pokrêciæ dan± ilo¶æ razy klepsydr±, nie mówi±c ju¿ o tym, ¿e na powrót do czasu rzeczywistego musia³o siê czekaæ. Teraz wystarczy³o pomy¶leæ czas, datê, miejsce i potrz±sn±æ pojemniczkiem z piaskiem. To samo tyczy³o siê powrotów. To umo¿liwia³o podró¿ nawet o lata wstecz.

Plan w wersji pierwotnej zak³ada³, ¿e Harry cofnie siê do lat, gdy uczêszcza³ na szósty rok w Hogwarcie, wtedy spotka siê z Dumbledorem i ówcze¶niej wyja¶niaj±c mu sytuacjê sprowadzi go do czasów tera¼niejszych. Po otrzymanej pomocy czarodziej mia³ zostaæ odes³any, by nie zmieniaæ biegu historii. W miêdzyczasie Harry’emu wpad³ do g³owy nieodpowiedzialny, w jego mniemaniu, lecz nazbyt kusz±cy pomys³, by z niego nie skorzystaæ. W ferworze podniecenia nie dopuszcza³ do siebie my¶li, ¿e co¶ mog³oby pój¶æ nie tak, i ¿e wcale nie bêdzie to takie ³atwe, o czym przekona³ siê ju¿ po fakcie dokonanym.

Harry postanowi³, ¿e bez niczyjej wiedzy cofnie siê do czasów, gdy na siódmym roku uczyli siê w Hogwarcie jego rodzice. Przez ca³e ¿ycie marzy³, by ich poznaæ. Ustanowi³ sobie za punkt honoru, ¿e obejmie stanowisko nauczyciela obrony przed czarn± magi±, wiedz±c, i¿ ci±¿y na nim kl±twa. ¯aden z nauczycieli nie naucza³ tego przedmiotu d³u¿ej ni¿ rok. Harry mia³ pewno¶æ, ¿e Dumbledor szuka teraz kogo¶ na to miejsce.

Mê¿czyzna potkn±³ siê o wystaj±cy konar o ma³o nie l±duj±c twarz± w ziemi.

Cholera!

Harry zakl±³ w my¶lach i rêk± przeczy¶ci³ czubek buta. Spojrza³ przed siebie. Do zamku zosta³o mu jakie¶ dziesiêæ minut drogi. Westchn±³ i ruszy³ przed siebie.

Na powrót pogr±¿y³ siê w kontemplacji. Zastanawia³ siê, czy aby na pewno czego¶ nie przeoczy³. Posiada³ fa³szywe dokumenty na nazwisko Miles Barthes. Je¶li chodzi o kwestiê wygl±du, bo nie chcia³ przecie¿, by wszystko siê wyda³o i by kto¶ w przysz³o¶ci kojarzy³ osobê Barthesa z Harrym Potterem, zapu¶ci³ lekki zarost, w³osy, a tak¿e zainwestowa³ w co¶ takiego jak soczewki. Znalaz³ w jakiej¶ ksiêdze zaklêcie na tymczasow± zmianê koloru oczu i zmieni³ swoje na barwê niebiesk±. Teraz zaczyna³ w±tpiæ w to, ¿e to wystarczy. Przewidywa³, ¿e to wszystko mo¿e siê ¼le skoñczyæ.

Kiedy Hermiona i Ron zaproponowali mu swoj± pomoc przy sprawie sprowadzenia Dumbledora stanowczo odmówi³. Musia³ siê nie¼le napracowaæ, by przyjació³ka nie zaczê³a podejrzewaæ, ¿e co¶ kombinuje. T³umaczy³ jej, ¿e to za du¿e ryzyko i nigdy nie wybaczy³by sobie, gdyby co¶ posz³o nie tak i utknêliby w przesz³o¶ci. Poza tym produkt nie by³ nawet testowany. Zreszt± przy trwaj±cej wojnie ka¿da para r±k siê liczy³a, a gdyby jego zabrak³o byliby potrzebni innym. W koñcu da³a siê przekonaæ.

Z zadumy wyrwa³ go mêski, przyjazny g³os. Podniós³ wzrok i napotka³ intensywnie spojrzenie niebieskich oczu. Nawet nie zwróci³ uwagi, ¿e by³ ju¿ u wrót zamku.

– Pan w sprawie pracy, jak mniemam?

Harry zamruga³ z niedowierzaniem. Czy ten cz³owiek musi zawsze o wszystkim wiedzieæ?

Dumbledor by³ taki, jakim go zapamiêta³. Mo¿e trochê m³odszy. Zdecydowanie mia³ mniej zmarszczek… i zmartwieñ, dokoñczy³ w my¶lach Harry. Jego mlecznobia³a broda i przyja¼nie spogl±daj±ce spod okularów-po³ówek oczy nadawa³y mu usposobienie mi³ego staruszka. Ch³opak nie móg³ powstrzymaæ szerokiego u¶miechu, który rozla³ siê na jego twarzy.

– Profesor Dumbledor – paln±³ bezmy¶lnie, zanim ugryz³ siê w jêzyk.

– Ale¿ nie tak oficjalnie. Proszê, mów mi Albus. Zawsze uwa¿a³em, ¿e moje nazwisko mnie postarza – rozpromieni³ siê i gestem rêki wskaza³ na otwieraj±ce siê drzwi frontowe. – Zapraszam do mojego gabinetu.

Zamek nic siê nie zmieni³. Nawet dwadzie¶cia lat temu by³ taki sam. Mimo to, dziwnie by³o wej¶æ i nie zastaæ korytarzy pe³nych rozbieganych i rozgadanych uczniów. Têskni³ za czasami, kiedy sam siê tu uczy³, kiedy to Hogwart by³ najbezpieczniejszym miejscem. Mimo, ¿e na zewn±trz panowa³a wojna to chocia¿ w szkole mia³ pozorne poczucie bezpieczeñstwa. Wszystko jednak zmieni³o siê, kiedy Dumbledor zgin±³, i to w³a¶nie z r±k Snape’a. Wtedy dosta³ po¶miertny list od dyrektora wyja¶niaj±cy, jak± funkcjê w jego ¿yciu pe³ni³ Mistrz Eliksirów. Odczyta³ go przy Ronie i Hermionie. Zaraz po przeczytaniu kawa³ek papieru ze wzglêdów bezpieczeñstwa spali³ siê samoistnie. Mimo i¿ mê¿czyzna wzbudzi³ w Harrym podziw, je¶li chodzi o odwagê i nara¿anie w³asnego ¿ycia, to nie wyczuwa³o siê ocieplenia stosunków miêdzy nimi. Trudno by³o przekonaæ Zakon Feniksa o tym, i¿ Snape nie jest zdrajc±, jednak z pomoc± przysz³a im McGonagall, która równie¿ otrzyma³a podobny list. Z bardziej okrojon± wersj±, z tego, co zauwa¿y³.

Przemierzaj±c Hogwart Harry podziwia³ jego piêkno i bogactwo. Postacie z obrazów pozdrawia³y go, a on odwzajemnia³ to u¶miechem. Têskni³ za czasami, kiedy jeszcze nie rozpoczê³o siê prawdziwe piek³o. Ludzie mieli wtedy spokojne ¿ycie. Przynajmniej tak to wygl±da³o od strony zewnêtrznej.

Zanim siê obejrza³ ju¿ siedzia³ w fotelu przed biurkiem dyrektora, a on sam nalewa³ mu herbaty.

Harry rozejrza³ siê po gabinecie. Jego ¶ciany przyozdobione by³y w portrety dawnych dyrektorów, z których obserwowa³y go teraz bacznie ich sylwetki. Dostrzeg³ jak mê¿czyzna o szpiczastej brodzie i nieprzyjemnym wyrazie twarzy patrzy³ na niego z pogard±. Ubrany by³ w szaty barwy Slytherinu i jedwabne rêkawiczki. Nagle przypomnia³ sobie, ¿e jego portret znajdowa³ siê tak¿e w domu Syriusza. Ojciec chrzestny opowiada³ mu nieco o nim. Fineas Black by³ podobno najmniej lubianym dyrektorem w historii Hogwartu.

Harry przypatrywa³ mu siê jeszcze przez chwilê, po czym siêgn±³ po herbatê i upi³ z niej ³yk. Podnosz±c wzrok napotka³ na przeszywaj±ce spojrzenie Dumbledora. Nagle zrobi³o mu siê niezrêcznie g³upio. Dyrektor chyba to zauwa¿y³, bo u¶miechn±³ siê do niego zachêcaj±co i spyta³:

– A wiêc, jak siê pan nazywa?

– Pan wybaczy moj± nieuprzejmo¶æ. Nazywam siê Miles Barthes – wyci±gn±³ w jego stronê d³oñ, a Dumbledor pochwyci³ j± w pewnym siebie u¶cisku.

– Wystarczy Albus.

Harry u¶miechn±³ siê niepewnie i siêgn±³ do swojej torby, by wyci±gn±æ sfa³szowane dokumenty. Po krótkiej chwili po³o¿y³ na biurku czarn± teczkê.

– Tu znajdzie pan wszystkie dokumenty i rekomendacje, które pozwol± mi ubiegaæ siê o stanowisko nauczyciela obrony przed czarn± magi±… To znaczy Albusie – doda³ pod wp³ywem spojrzenia starca.

To by³o dosyæ dziwne przechodziæ z obcym sobie cz³owiekiem na ty, ale zwa¿aj±c na to, ¿e dyrektor zawsze mia³ dziwne usposobienie i z regu³y uchodzi³ za ekscentrycznego, Harry przymkn±³ na to oko.

Dumbledor wzi±³ w rêce teczkê i wyj±³ z niej dokumenty. Harry modli³ siê w duchu, by nie zauwa¿y³, i¿ s± one podrobione. Wiedzia³, ¿e dyrektor nie by³ g³upi, ¶mia³o móg³ powiedzieæ, ¿e by³ chyba najinteligentniejsz± osob±, z jak± mia³ do tej pory do czynienia.

Dokumenty zdawa³y siê zupe³nie zaabsorbowaæ Dumbledora, poniewa¿ od jakich¶ piêciu minut w pomieszczeniu panowa³a cisza, przerywana tylko szelestem przewracanych kartek. Harry zacz±³ mieæ podejrzenia, ¿e jego indolencja i tutaj da³a siê we znaki. Niestety nic nie móg³ ju¿ zrobiæ. Czeka³, czuj±c jak stres, niczym paso¿yt zagnie¿d¿a³ siê w jego ciele coraz g³êbiej.

– Pobiera³e¶ nauki u Gilberta Warwicka? Niezwyk³e… Wybitny cz³owiek – powiedzia³ nagle Dumbledor nie odrywaj±c wzroku od tekstu.

Harry prze³kn±³ ¶linê. Trochê za g³o¶no w jego mniemaniu, poniewa¿ Dumbledor spojrza³ na niego znad okularów po³ówek i spyta³:

– Powiedz mi Milesie, w jaki sposób pozna³e¶ Gilberta?

– Kiedy¶, bêd±c w Dziurawym Kotle rozmawia³em ze znajomym na temat zaklêcia Patronusa. Wymieniali¶my spostrze¿enia na temat do¶wiadczeñ z nim zwi±zanych. Us³ysza³ to w³a¶nie profesor Warwick i przy³±czy³ siê do dyskusji. Na koniec zaproponowa³ mi u siebie praktyki. Postanowi³em, ¿e przystanê na jego propozycjê – zakoñczy³ maj±c nadziejê, ¿e ton jego g³osu brzmi pewnie.

– Ach tak, Gilbert od zawsze mia³ umi³owanie do takich miejsc.

Harry odetchn±³ z ulg±. Mia³ wszystko przygotowane na tak± ewentualno¶æ. Wiedzia³, ¿e wspomniany wcze¶niej Gilbert Warwick bêdzie mia³ dzisiaj zawa³ i Dumbledor nigdy nie wyci±gnie od niego prawdy. Móg³, wiêc czuæ siê spokojnie. Pytanie tylko, czy jego plan by³ na tyle dobry, by dyrektor tego nie zakwestionowa³.

– Masz znakomite rekomendacje – Dumbledor przewróci³ kartkê na drug± stronê. – Gilbert pisze, ¿e wspó³praca z tob± przebiega³a mu bardzo dobrze. Wykazywa³e¶ siê profesjonalizmem, rzetelno¶ci±, entuzjazmem i efektywno¶ci±, a tak¿e potrafi³e¶ dochodziæ do instruktywnych wniosków. Hmmm…

Dyrektor przerwa³ wywód, by powróciæ do lektury.

Harry zacz±³ siê obawiaæ, czy czasem nie przesadzi³ opisuj±c swoje umiejêtno¶ci. Nie chcia³ wyj¶æ na nienaturalnie uzdolnionego i wystawiaæ siê na piedesta³. Cokolwiek by siê teraz nie dzia³o musi sprawiaæ wra¿enie pewnego siebie i wiedz±cego, czego chce, nawet je¿eli tak nie by³o.

– Czy to prawda, ¿e umiesz wyczarowaæ Patronusa?

Dumbledor uniós³ jedn± brew ku górze, jakby w oczekiwaniu na to, i¿ Harry wykona jaki¶ gest.

By³ na to przygotowany. Przywo³a³ do siebie wykreowane wspomnienie o rodzicach. Wyobrazi³ sobie jeden wieczór spêdzony z nimi tak, jakby nie by³o ca³ej tej wojny. Tak, jakby dalej ¿yli…

– Ekspecto Patronum!

Przed ich oczami z wielkiej kuli ¶wiat³a uformowa³ siê jeleñ, który dwa razy obieg³ gabinet, po czym usiad³ przy fotelu Dumbledora i zacz±³ powoli rozp³ywaæ siê w powietrzu.

Przez chwilê panowa³a cisza, jakby dyrektor analizowa³ co¶ dog³êbnie. Co¶ by³o nie tak i Harry o tym wiedzia³.

Mo¿e siê domy¶la?

Pesymistyczne my¶li przesz³y nagle przez jego g³owê. Dyrektor nigdy tak d³ugo nie milcza³ w jego obecno¶ci.

Ale przecie¿ on nie wie kim jestem. Co wiêcej, mnie nawet nie ma jeszcze nie ma na ¶wiecie! Muszê siê uspokoiæ. Najlepiej po tej rozmowie pójdê poradziæ siê do Hermiony. Muszê…

Do ¶wiadomo¶ci Harry’ego wkrad³a siê nagle przera¿aj±ca my¶l.

Jestem tu zupe³nie sam…

– Dobrze wiêc. Panie Barthes, witam w gronie pedagogicznym.

Z konsternacji wyrwa³ go g³os Dumbledora. Podniós³ wzrok i ujrza³ u¶miech, który rozlewa³ siê na twarzy dyrektora.

Mo¿e nie wszystko sz³o tak zupe³nie ¼le?

– Milesie, czy masz jakie¶ baga¿e?

Harry wskaza³ na torbê, a dyrektor u¶miechn±³ siê ze zrozumieniem.

*

Harry zawsze zastanawia³ siê, jak mieszkali nauczyciele Hogwartu. Nie tyle jak, co gdzie. Wiedzia³ tylko, ¿e Snape musia³ mieæ swoje kwatery gdzie¶ w lochach, ale o innych nie mia³ bladego pojêcia. To sprawi³o, ¿e kierowany ciekawo¶ci±, niemal biegiem przemierza³ szkolne korytarze. Nie zwraca³ uwagi na zaciekawione spojrzenia postaci z obrazów, choæ musia³ wygl±daæ naprawdê g³upio z tym u¶mieszkiem, który rozla³ siê na jego twarzy.

Dotar³szy do zniszczonych przez czas starych drzwi, znajduj±cych siê na pi±tym piêtrze przystan±³. Wyci±gn±³ w stronê klamki praw± d³oñ i nacisn±³ srebrn± r±czkê, a zawiasy natychmiast da³y o sobie znaæ. Jego oczom ukaza³ siê gabinet. Niemal od razu przekroczy³ próg.

Gabinet nie by³ zbyt obszerny, ale do¶æ przytulny. Pod oknem przys³oniêtym czerwon± kotar± znajdowa³o siê ma³e biurko, a tu¿ za nim wielki, obity w skórê fotel. ¦ciany przys³oniête by³y rega³ami uginaj±cymi siê od nadmiaru ksi±¿ek. Rozejrza³ siê uwa¿niej. Nie zauwa¿y³ ¿adnej dekoracji, obrazu, wazonu, czegokolwiek. W sumie to odpowiada³a mu ta prostota, bêdzie musia³ tylko zaopatrzyæ siê w kilka niezbêdnych mu rzeczy.

Harry podszed³ do drzwi znajduj±cych siê po lewej stronie pomieszczenia.

– Czekoladowe ¿aby.

Drzwi uchyli³y siê przed nim i ujrza³ niewielki salon utrzymany w czerwonej tonacji. Naprzeciwko niego widnia³ kominek, w którym ju¿ kto¶ rozpali³ ogieñ. Na prawo znajdowa³o siê ma³e okno, a tu¿ pod nim niewielki stolik, przy którym sta³ fotel. Podszed³ bli¿ej i opad³ na niego zag³êbiaj±c siê w jego miêkkiej fakturze.

Jak dobrze by³o zapomnieæ o wszystkim, chocia¿ na chwilê. Wiedzia³, ¿e by³ nie w porz±dku wobec swoich bliskich, robi±c sobie a¿ rok wypoczynku, ale przecie¿ nie musi nikogo u¶wiadamiaæ, ¿e tak w³a¶nie post±pi³. Poza tym mia³ du¿o czasu na podszkolenie swoich umiejêtno¶ci magicznych, a czas dawa³ mu tak wiele mo¿liwo¶ci.

Czas. Co¶ czego nie mieli, a tak potrzebowali. Tutaj nie musia³ siê o niego martwiæ. Mia³ go, a¿ ponad i wiedzia³, ¿e dobrze go wykorzysta.

W zamku znajdowa³ siê dzia³ Ksi±g Zakazanych i ju¿ wcze¶niej ustanowi³ sobie za cel spêdzenia tam trochê czasu, a mo¿e i zabrania paru ksi±¿ek? Nie, to by³ z³y pomys³. Musia³ my¶leæ trze¼wo i rozwa¿nie. Zreszt± teraz bêdzie mia³ du¿o czasu by zastanowiæ siê nad tym co robiæ dalej.

*

Harry po¶wiêci³ blisko godzinê na rozpakowanie siê. Przed wyjazdem dostosowa³ magicznie swoj± torbê tak, i¿ w ¶rodku mia³a ona pojemno¶æ wielkiej walizki. Wiedzia³ jednak, ¿e bêdzie musia³ udaæ siê do Hogsmeade, by kupiæ potrzebne mu podrêczniki, czyste pergaminy, pióra i inne tego typu akcesoria.

Po obiedzie mia³ umówione spotkanie z Dumbledorem. Mia³ mu nieco bardziej przybli¿yæ jego pracê w Hogwarcie. Nie móg³ powiedzieæ, ¿e nie stresowa³ siê tym spotkaniem. Teraz ka¿de spotkanie z Dumbledorem by³o mu nie na rêkê, wiedzia³ jednak, ¿e tego nie da siê tak po prosto unikn±æ i bêdzie musia³ do tego przywykn±æ.

Westchn±³, na³o¿y³ szatê zwisaj±c± z porêczy fotela, po czym uda³ siê na obiad do Wielkiej Sali.

Szed³ przez korytarze maj±c z³e przeczucia. Nie u¶miecha³a mu siê wizja siedzenia przy jednym stole z lustruj±cym go wzrokiem Dubledorem, a tak¿e innymi nauczycielami. W³a¶ciwie to nie wiedzia³ jak mia³by z nimi rozmawiaæ. Musia³ przyznaæ, ¿e ¼le siê czu³ musz±c ci±gle uwa¿aæ na to, co mówi i robi. Mia³ nadziejê, ¿e kiedy¶ to minie.

Bum!

Si³a zderzenia by³a tak mocna, ¿e Harry nie powstrzyma³ upadku na pod³ogê. Jego g³owa uderzy³a o tward± posadzkê, tak mocno, i¿ poczu³ w niej przeszywaj±cy ból, a przed oczami zamigota³y mu czarne plamy. Podniós³ siê, opieraj±c na ³okciu i pochyli³ do przodu, woln± rêk± masuj±c ty³ czaszki.

– Uwa¿aj jak leziesz, Potter.

Harry nagle zesztywnia³.

Co? J-jak to? Przecie¿… To niemo¿liwe.

Ogarnê³o go przera¿enie. A wiêc zawiód³… S³ysza³ ten pe³en pogardy g³os, który przed chwil± wypowiedzia³ jego nazwisko. Ba³ siê podnie¶æ wzrok. Ba³ siê ujrzeæ tego, który go przejrza³. Zastanawia³ siê tylko, co teraz powie przyjacio³om. Ju¿ nigdy mu nie zaufaj±. Zawiód³ nadzieje czarodziejskiego ¶wiata… Zaraz. A jakby tak go uciszyæ? Jakby sprawiæ, ¿e straci³by pamiêæ? Ewentualnie móg³by j± lekko zmodyfikowaæ. Tak, to by³o jedyne wyj¶cie.

Harry u¶miechn±³ siê pod nosem i wsta³ dalej nie unosz±c g³owy. Zacisn±³ palce na ró¿d¿ce i powoli podniós³ wzrok.

Przed nim sta³ ch³opak wygl±daj±cy na jakie¶ siedemna¶cie lat. Mia³ czarne w³osy siêgaj±ce do ramion i nienaturalnie ciemne oczy, które doskonale kontrastowa³y z blad± cer±. By³ do¶æ przystojny, jedynym co psu³o ten efekt by³ haczykowaty nos. Na jego twarzy malowa³o siê zmieszanie.

– Przepraszam, pomyli³em ciê z kim¶.

Harry uniós³ do góry jedn± brew. Czy naprawdê wygl±da³, a¿ tak m³odo? Fakt, mia³ dopiero dwadzie¶cia lat, ale my¶la³, ¿e zarost doda mu trochê do lat. Jak uczniowie maj± go traktowaæ powa¿nie skoro sam wygl±da³, jak ich rówie¶nik? Chyba musia³ tu kogo¶ u¶wiadomiæ.

Gdy ju¿ otwiera³ usta, by co¶ powiedzieæ do g³owy przysz³a mu inna my¶l. – Co tu do cholery robi uczeñ?! Przecie¿ by³y wakacje, czy¿by Dumbledor mia³ ku temu jaki¶ powód?

– Co tu robisz? Nie powiniene¶ siedzieæ teraz w domu? – Harry stara³ siê, by ton jego g³osu zabrzmia³ szorstko.

Ch³opak u¶miechn±³ siê kpi±co i opar³ o ¶cianê krzy¿uj±c rêce na klatce piersiowej.

– O to samo móg³bym zapytaæ ciebie, nigdy wcze¶niej ciê tu nie widzia³em. – Zmru¿y³ oczy, po czym doda³:

– Czy¿by¶ okaza³ siê tak wybitnie uzdolniony, ¿e uzna³e¶, i¿ szko³a, do której uczêszcza³e¶ nie spe³nia twoich oczekiwañ i postanowi³e¶ mierzyæ wy¿ej? Nie jestem pewien, czy Hogwart potrzebuje jeszcze wiêkszej ilo¶ci zapatrzonych w siebie idiotów, inaczej patrzy³by¶ przed siebie i nie wpad³ na mnie.

Harry zacisn±³ piê¶ci.

Dopiero co dosta³ pracê, a tu pojawia siê jaki¶ bezczelny typ i obra¿a go, jak mu siê ¿ywnie podoba. Musi siê opanowaæ. Musi siê opanowaæ… A to co?

Harry pochyli³ siê i wyrwa³ ksi±¿kê, któr± ch³opak trzyma³ pod pach±. Pospiesznie otworzy³ j± na pierwszej stronie, po czym zamar³…

– Ty idioto, co ty sobie wyobra¿asz?! Oddawaj to!

By³ w zbyt wielkim szoku, by przytrzymaæ mocniej podrêcznik, wiêc ch³opak bardzo szybko odzyska³ swoj± w³asno¶æ.

– Jeste¶, jeste¶…

– O widzê Milesie, ¿e ju¿ pozna³e¶ Severusa.

Dumbledor pojawi³ siê nagle obok nich, wy³aniaj±c siê zza rogu. S³owa dyrektora upewni³y Harry’ego w jego przekonaniach, co do to¿samo¶ci ch³opaka. Kiedy otwieraj±c ksi±¿kê ujrza³ napis „Ta ksi±¿ka jest w³asno¶ci± Ksiêcia Pó³krwi”, zrozumia³, ¿e osob±, która przed nim stoi jest Snape. M³ody Snape.

Wci±¿ nie móg³ siê nadziwiæ, ¿e ten niczym niewyró¿niaj±cy siê ch³opak za kilka lat bêdzie sia³ postrach w¶ród uczniów Hogwartu. Mimo to czu³, ¿e nie bêdzie mia³ z nim ³atwego roku.

– Severusie, chcia³bym przedstawiæ ci naszego nowego nauczyciela obrony przed czarn± magi±.

Harry z przyjemno¶ci± patrzy³, jak oczy ch³opaka rozszerzaj± siê, a na twarzy pojawia siê zdenerwowanie.

– Ja… - zacz±³ lecz Harry mu przerwa³.

– Zd±¿y³em trochê porozmawiaæ z panem Snape'em i nie ukrywam, ¿e liczê na owocn± wspó³pracê w ci±gu tego roku szkolnego.

– Bardzo mnie to cieszy – dyrektor u¶miechn±³ siê do nich obu. – Severus z przyczyn osobistych zostanie w zamku na wakacje. Mogliby¶cie bli¿ej siê poznaæ, jestem pewien, ¿e Severus z chêci± bardziej przybli¿y³by ci ¿ycie w Hogwarcie.

– Naturalnie, dyrektorze – odezwa³ siê ch³opak.

Harry zmru¿y³ oczy i spojrza³ na Snape’a, unosz±c k±cik ust.

– By³bym niezmiernie wdziêczny.

¦lizgon zmru¿y³ oczy i z nienawi¶ci± wpatrywa³ siê w swojego nowego nauczyciela. Harry’emu co¶ nie podoba³o siê w jego spojrzeniu. By³ wdziêczny, ¿e Dumbledor znowu zabra³ g³os.

– Idziecie mo¿e na obiad?

Dyrektor u¶miechn±³ siê do nich, po czym ruszy³ w stronê Wielkiej Sali. Harry i Snape ³ypali jeszcze na siebie przez chwilê, po czym do³±czyli do starca.

– Opowiada³em wam, jak kiedy¶ zab³±dzi³em w lochach i natrafi³em na…

Snape westchn±³ i skrzywi³ siê nieznacznie. Chocia¿ w tej kwestii Harry móg³ siê zgodziæ z tym t³ustow³osym dupkiem. Nawet on s³ysza³ tê historiê miliony razy, chocia¿ nie móg³ tego przyznaæ na g³os. Postanowi³, wiêc jako¶ skomentowaæ wypowied¼ dyrektora.

– To interesuj±ce, Albusie.

Nawet nie zauwa¿y³, kiedy doszli do Wielkiej Sali i ju¿ jedli obiad. Dyrektor przedstawi³ go innym szybko i sprawnie. Musia³ przyznaæ, ¿e rozmowa z gronem pedagogicznym by³a mi³± odskoczni±. Przy stole siedzieli McGonagall, Sprout, Hooch, Flitwick, Dumbledor i Snape. Ten ostatni wydawa³ siê nieobecny, jednak jakby wyczuwaj±c jego wzrok podniós³ g³owê i przeszy³ go badawczym spojrzeniem. Na jego twarzy pojawi³ siê ironiczny u¶mieszek, który wcale nie podoba³ siê Harry’emu. Powróci³ do jedzenia i niemal siê nim zad³awi³, kiedy us³ysza³ pytanie, które pad³o z ust ¦lizgona.

– Profesorze Barthes, w zwi±zku z tym, ¿e zostajê na wakacje w Hogwarcie, czy nie móg³by pan poduczyæ mnie z obrony przed czarn± magi±? Oczywi¶cie, je¶li pan, panie dyrektorze nie mia³by nic przeciwko.

Dumbledor spojrza³ na jednego, a potem na drugiego, jakby zastanawiaj±c siê nad czym¶ g³êboko, lecz w koñcu u¶miechn±³ siê szeroko.

– Uwa¿am, ¿e to doskona³y pomys³. Milesie, co o tym my¶lisz?

Harry zacisn±³ piê¶ci tak mocno, i¿ mia³ wra¿enie, ¿e zaraz z³amie trzymaj±cy w rêce widelec. Zdoby³ siê na wymuszony u¶miech i powiedzia³:

– Je¿eli tylko ch³opak wyka¿e dobre chêci i naprawdê przy³o¿y siê do nauki, wtedy nie bêdê widzia³ ku temu przeszkód. Nie zamierzam traciæ czasu na kogo¶ pozbawionego ambicji.

– Niech siê pan o to nie martwi. Jestem pewien, ¿e sprostam pana oczekiwaniom.

Snape uniós³ k±cik ust, pozwalaj±c, by na jego twarz wp³yn±³ ironiczny u¶mieszek.

– Standardy, jakimi siê kierujê s± dosyæ wysokie, wiêc dobrze przemy¶l swoj± chêæ porywania siê na g³êbokie wody.

Harry zupe³nie zapomnia³ o obecno¶ci Dumbledora, jak i innych nauczycieli. Trochê dziwne by³oby wykazywanie niechêci wobec osoby, któr± widzi siê pierwszy raz na oczy. Musia³ byæ bardziej ostro¿ny. Zanim Snape zd±¿y³ odpowiedzieæ, ubieg³ go dyrektor.

– Milesie, Severus jest bardzo uzdolnionym uczniem i jestem pewien, ¿e ¶wietnie sobie poradzi. Mogê za niego rêczyæ.

Harry skin±³ tylko g³ow± i upi³ ³yk soku dyniowego.

Ten rok bêdzie dla niego trudniejszy ni¿ my¶la³. Nie chodzi tu tylko o to, ¿e bêdzie musia³ mêczyæ siê ze Snapem, który zreszt± nie móg³ mu nawet nic zrobiæ, ale chodzi³o te¿ o to, ¿e bêdzie musia³ spêdzaæ du¿o czasu z nauczycielami i dyrektorem udaj±c, ¿e wcale ich nie zna. Nie wiedzia³ zreszt± o czym rozprawia miêdzy sob± grono pedagogiczne podczas posi³ków, czy te¿ w pokoju nauczycielskim. Mo¿e s± to b³ahe historyjki o tym, co im siê przydarzy³o, kiedy przechadzali siê po czwartym piêtrze, a mo¿e rozmawiaj± na bardziej polityczne tematy? Mo¿e dobrze by³oby przybraæ postawê osoby ma³o siê wypowiadaj±cej, która w wiêkszo¶ci s³ucha, ni¿ mówi? Tak, to by by³o chyba najrozs±dniejsze wyj¶cie z tej sytuacji.

Harry prze³kn±³ ostatni kês kurczaka i wsta³ od sto³u. U¶miechn±³ siê do pozosta³ych, i gdy chcia³ ju¿ ruszyæ w kierunku drzwi, zatrzyma³ go g³os Dumbledora.

– Zaczekaj Milesie. Ja te¿ ju¿ skoñczy³em, wiêc my¶lê, ¿e mo¿emy razem udaæ siê do mojego gabinetu.

– Naturalnie, Albusie – powiedzia³ Harry. Nagle odwróci³ siê w stronê ¶lizgona – A pana, panie Snape zapraszam do mojego gabinetu jutro po ¶niadaniu.

*

Rozmowa z dyrektorem naprawdê go wykoñczy³a. Nie s±dzi³, ¿e w szkole obowi±zuje tyle zasad, a nauczyciel ma tyle obowi±zków. Nie mia³ te¿ pojêcia, ¿e oprócz nocnych patroli Filcha po zamku, ma je równie¿ grono pedagogiczne. Na szczê¶cie tylko na pocz±tku semestru, kiedy uczniowie wykazywali wzmo¿on± aktywno¶æ, a pó¼niej wybiórczo podczas roku szkolnego. Do wielkiej sali mia³ dostawaæ siê poprzez pokój nauczycielski. Rady pedagogiczne odbywa³y siê raz w miesi±cu, na których obecno¶æ by³a obowi±zkowa. Móg³by tak wymieniaæ bez koñca. Na dodatek do przysz³ego tygodnia musia³ przedstawiæ Dumbledorowi rozpiskê ksi±¿ek, z których bêd± korzystali uczniowie na jego lekcjach, a to oznacza³o wyprawê na Pok±tn±. Przynajmniej to ostatnie móg³ nazwaæ przyjemno¶ci±.

Westchn±³ i opad³ na wielkie ³ó¿ko wy¶cielone satynow±, czerwon± po¶ciel±.

Nie mia³ si³y na prysznic. Zrobi to jutro rano. Postanowi³, ¿e kolacjê te¿ sobie odpu¶ci.

To by³ dopiero pierwszy dzieñ, a ju¿ wydarzy³o siê tyle rzeczy i mia³ wra¿enie, ¿e to jeszcze nie koniec niespodzianek. Nawet nie wiedzia³, jak bardzo jego przypuszczenia oka¿± siê pó¼niej trafne.

Ju¿ zd±¿y³ zatêskniæ za Ronem, Hermion±, Ginny i innymi osobami, które otacza³y go przez ostatnie lata. Czy tak w³a¶nie bêdzie wygl±da³ ten rok? Czy bêdzie skazany na samotne popo³udnia w¶ród swoich kwater? Mia³ nadziejê, ¿e nie. Mo¿e spróbuje nawi±zaæ jakie¶ przyjacielskie kontakty z McGonagall? Skrzywi³ siê na sam± my¶l o wieczorach spêdzonych na pogawêdkach ze swoj± by³± nauczycielk±. Z drugiej strony herbatki z Dumbledorem wcale nie by³y takie z³e, o ile nie zadawa³ mêcz±cych pytañ. Zosta³ jeszcze Hagrid, którego zreszt± nie by³o na obiedzie. Tak, to by³o dobrym pomys³em, by zaprzyja¼niæ siê z gajowym. Mo¿e nie bêdzie tak ¼le.

Harry u¶miechn±³ siê i zamkn±³ oczy. Nawet nie zauwa¿y³, kiedy Morfeusz zabra³ go w swoje objêcia.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jaciekrece.xlx.pl