Zofia Dzieniszewska - zapiski
-Mam piln± potrzebê, któr± tylko ty mo¿esz zaspokoiæ. – przera¿ony g³os Johna by³ pierwszym d¼wiêkiem jaki us³ysza³ Paul zaraz po podniesieniu s³uchawki po uporczywie d³ugim dzwonieniu.
-Znowu pomyli³e¶ mój numer z numerem agencji towarzyskiej… - mrukn±³ ch³opiec, pewien, ¿e przyjaciel nie dzwoni do niego w ca³kowicie trze¼wym stanie.
-Nie ¿artuj mi tu w kryzysowym momencie. – skarci³ go Lennon. – A³a! – us³ysza³ po chwili McCartney. – Nie po oczach t± kredk±! Oddaj, oddaj… - b³aga³ Lennon.
-Cynthia Ciê zostawi³a z ma³ym? – spyta³ Paul ze ¶miechem w g³osie.
-A ¿eby¶ wiedzia³. – odpar³ John. – Ona nie ma serca. Ej, we¼ mi pomó¿, ty siê znasz na dzieciach.
-No, mam pewne do¶wiadczenie po wieloletniej przyja¼ni z Tob±. – przyzna³ szczerze Macka.
-Bardzo ¶mieszne. Jeszcze mnie dobij. Taki z Ciebie przyjaciel?
-Oj ju¿ dobrze… Bêdê u Ciebie za jakie¶ pó³ godziny, mo¿e byæ? – zapyta³ McCartney.
-Bêdê próbowa³ siê broniæ do tego czasu. O nie! Strzelaj± do mnie chrupkami! Aaaa… - po tym okrzyku sygna³ siê urwa³. McCartney postanowi³ wykonaæ jeszcze jeden niezbêdny telefon.
***
-Nie, tylko nie maszyna zag³ady! – zacz±³ b³agalnym tonem Harrison patrz±c przera¿onym wzrokiem w otch³añ piekielnych odmêtów, czyli na dom pañstwa Lennonów.
-Nie mów w ten sposób o moim synu. – natychmiast skarci³a go wpó³-¶lepa g³owa rodziny w ten sposób mówi±ca po prostu ,,Dzieñ dobry” przyjacio³om.
-Ale ja mówiê o tobie! – z wrednym u¶mieszkiem odpar³ Harrison.
-Ty… - Lennon zamachn±³ siê na przyjaciela.
-Je¶li chcesz, ¿ebym Ci pomóg³ okie³znaæ huragan Julian, to masz byæ dla mnie mi³y, zrozumiano? – spyta³, wykorzystuj±c okazjê do obrony, George.
-Ech… - westchn±³ John. – Niech Ci bêdzie. – I tak by³ ju¿ bardzo wyczerpany niañczeniem syna. Spêdzi³ z nim w koñcu ca³e 3 godziny. Kiedy tylko Paul, George i Ringo przekroczyli próg domu Johna, Starr zakomunikowa³.
-Muszê ju¿ i¶æ. Zostawi³am ¿elazko na gazie… - stwierdzi³ gotuj±c siê do ucieczki.
-I mózg w ³azience. – odpar³, patrz±c z pogard± na przyjaciela, Lennon.
-Oj tam, nie bêdzie ¼le. – z nadziej± powiedzia³ Paul.
-A co¶ ty taki weso³y? – John by³ zaskoczony optymizmem McCartneya.
-Mamy rocznicê. – odpar³ z dum± Paul. – Ja i Jane. Dwa lata.
-Czegó¿ mam wam zatem ¿yczyæ go³±beczki? – spyta³ Lennon.
-Mi³o¶ci, szczê¶cia, dzieci… - zasugerowa³ Paul.
-A wiêc ¿yczê wam du¿o szczê¶cia, mi³o¶ci i dziurawych prezerwatyw. – po tych s³owach Lennon cmokn±³ przyjaciela w policzek. –A, w³a¶nie… widzia³em Ciê wczoraj w telewizji… - u¶miechn±³ siê przypominaj±c sobie wpadkê Paula, który poprzedniego wieczoru nie ca³kiem trze¼wy uda³ siê do jednego z popularnych talk-show’ów , niestety w roli go¶cia.
-O nie… - jêkn±³ Paul... – O nie… -powtórzy³, kryj±c twarz w d³oniach.
-O tak. – odpar³ Lennon. – To by³o…
-…okropne, straszne, potworne, koszmarne, wygl±da³em jak… Ooooch! Chcia³bym siê zapa¶æ pod ziemiê. – otworzy³ kuchenkê i wsadzi³ g³owê do ¶rodka w³±czaj±c przycisk startu.
-To nie jest na gaz, a szkoda. – z w³a¶ciwym dla siebie brakiem wspó³czucia u¶wiadomi³ go John.
-Ej, czemu jeste¶ w jednym kawa³ku? – spyta³ George wyjmuj±c z kieszeni ¿elka i pakuj±c go do ust.
-Jules nie jest dzisiaj w niszczycielskim humorze. –zapewni³ Lennon. -Tylko wk³ada wszystkim kredki do oczu. –ostrzeg³.
-Dobrze, ¿e tylko do oczu. – po tych s³owach Ringo zadr¿a³.
-A poza tym mêczy samym gadaniem. – doda³ Lennon.
-Jak to? – zaciekawi³ siê George.
-Od dwóch dni ci±gle to samo. – wyja¶ni³ John. – Truje mi w kó³ko o jednym.
-Cem na obóz! – podekscytowany Julian wbieg³ do kuchni i wskoczy³ na kolana taty pij±cego w³a¶nie kawê.
-Chyba do obozu. – powiedzia³ s³odkim tonem John ³askocz±c ma³ego pod brod±.
-Jaki obóz? – Paul rzuci³ okiem na ulotkê, któr± malec trzyma³ w rêku.
-Obóz astjonomiczny. – ch³opiec podsun±³ mu papierek pod sam nos tak, ¿e litery tworzy³y w³a¶ciwie czarno-bia³± mg³ê. Mê¿czyzna natychmiast odsun±³ go na dobr± do czytania odleg³o¶æ.
-Obóz astronomiczny? – spyta³ Lennon patrz±c podejrzliwie na syna.
-Tak. – z dum± odpar³ malec.
-Jest m±dry. Mo¿e nie po tobie, ale jest. – wyt³umaczy³ jego zainteresowanie ca³ym przedsiêwziêciem George. W odpowiedzi siedz±cy obok niego Lennon kopn±³ go w piszczel.
-Dobra, czytamy… - mrukn±³ Paul wlepiwszy wzrok w drobny druczek pod has³em ,,I TY MO¯ESZ ZOSTAÆ KOPERNIKIEM”. Z linijki na linijkê unosi³ jednak swoje cieniutkie dziewczêce brwi coraz wy¿ej i wy¿ej, a¿ w koñcu wrzasn±³ na ca³y g³os: -ILE DO KUUU… - wiedz±c jednak o obecno¶ci Juliana powstrzyma³ siê i szybko doda³: - ILE DO KUUUCHNI SIÊ LUDZI NASZ£O…
-Co¶ nie tak? – spyta³ John.
-Astronomiczna to jest cena tego obozu! - wykrzykn±³ zaskoczony Paul podaj±c mu ulotkê. -Mniej p³acê za si³owniê. – stwierdzi³ po chwili.
-Bo tam siê p³aci od wej¶cia. – z ironicznym u¶miechem odpar³ John.
-Co¶ sugerujesz? – McCartney podniós³ g³os.
-Nie nic…
-Ja chodzê na si³owniê. – zapewni³ Paul.
-Dobre. – s³ysz±c to, powiedzia³ George. – A teraz ja. Przychodzi baba do lekarza…
Ca³± kuchniê wype³ni³ ¶miech. Jules tymczasem, nie zwracaj±c uwagi na dramat wujka Paula, zacz±³ szarpaæ d³ugie w³osy wujka Ringo.
-Ajæ! – jêkn±³ Starr. – Johnny, z³otko, jak mu wy³±czyæ opcjê wyrywania w³osów? – spyta³ bezskutecznie próbuj±c uspokoiæ rozbawionego malca. Ze wzglêdu jednak na g³o¶ny ¶miech przyjació³ nie by³ jednak zbyt dobrze s³yszalny.
-A mo¿e by¶my siê pobawili zanim wujkowie siê pozabijaj±? – spyta³ Julesa bior±c go na rêce.
-Taaaak! – pisn±³ szczê¶liwy z tej propozycji malec, ku uldze Ringo puszczaj±c jego w³osy.
Lennon popatrzy³ za przyjacielem nios±cym na rêkach owoc jego mi³o¶ci, a nastêpnie skierowa³ wzrok na pozosta³± dwójkê przyjació³. Wtem z jego ¿o³±dka dobieg³y ich odg³osy zag³ady. No tak. Nie zd±¿y³ dzisiaj nic zje¶æ.
-Paulie… - zacz±³ siê przymilaæ - …zawsze wiedzia³em, ¿e jeste¶ cz³owiekiem wielu talentów... – chwali³ go – …na przyk³ad kulinarnych. I to, o dziwo, nie tylko je¶li chodzi o jedzenie. – zapewni³. Paul z wielkim oci±ganiem podniós³ siê z krzes³a.
-Co chcecie? – spyta³ zdejmuj±c z wieszaka zielony fartuch i zak³adaj±c go na siebie. -Pyzy? –zaproponowa³.
-Tu masz jedn± pyzê, a tu drug±. – mówi±c to Lennon wymownie d¼gn±³ policzki przyjaciela.
-A Ty zaraz nie bêdziesz mia³ ¿adnej. – nastraszy³ go McCartney.
-Osobi¶cie wola³bym ciasto czekoladowe… - o¶wiadczy³ Lennon.
-Jasne. – Paul otworzy³ szafki w poszukiwaniu sk³adników.
-Ciekawe jak sobie radzi Ringo… - zastanowi³ siê Lennon.
Nagle z pokoju obok wydoby³ siê g³os rozbawionego Juliana:
-Kjedka!
Oraz nieco mniej rozbawionego wujka Ringo:
-Aaaa! Nie po oczach!
-Uuu… To ju¿ dzisiaj czwarty raz. – obliczy³ szybko John.
-Skoro tak ciê to mêczy... – zacz±³ Paul zajêty mieszaniem sk³adników w wielkiej czerwonej misce. –Czemu nie powiesz Cynthii, ¿e sam nie dajesz sobie rady?
-Chcê jej pomóc. Jej siê te¿ co¶ od ¿ycia nale¿y. – broni³ swojej ¿ony Lennon.
-A mora³ tej bajki jest krótki i niektórym znany,
£atwo ch³opa wykiwaæ, gdy jest zakochany. – mrukn±³ pod nosem George.
-No my¶la³by kto, ¿e taki jeste¶ zabawny. – prychn±³ John s³ysz±c ten wierszyk.
-Czy¿by wujkowie znowu denerwowali tatusia? – do kuchni ponownie zawitali Ringo i Julian. – Paul, zajmij siê nim. – mówi±c to Ringo postawi³ ch³opca na blacie, tu¿ obok miski, w której Macka przygotowywa³ ciasto. Zapach wydobywaj±cy siê z pieluchy nie pozostawia³ w±tpliwo¶ci co by³o przyczyn± porzucenia malca przez Ringo.
-Jak siê bawiæ to do Ciebie, ale jak przewin±æ, to siê wys³ugujesz kolegami? – spyta³ Lennon. Starr pokiwa³ g³ow±.
-Moja krew. – odpar³ z dum± Johnny. Paul tymczasem wytar³ ubrudzone m±k± rêce w fartuch.
-Jeszcze tylko wrzucê ma³ego do piekarnika i przewinê ciasto… - powiedzia³. Widz±c wzrok przyjació³ patrz±cych na niego jak na, nie przymierzaj±c, debila, zastanowi³ siê nad swoj± wypowiedzi±. - Nie, chwila, odwrotnie. – poprawi³ siê. Wstawi³ ciasto do nagrzanego piekarnika i zabra³ Juliana do ³azienki w wiadomym celu.
-Wyjmijcie te niebieskie talerze. – powiedzia³ wychodz±c z pomieszczenia. Powróci³ po oko³o dziesiêciu minutach z od¶wie¿onym pierworodnym Johna na rêkach. Spojrza³ na talerz, który trzyma³ w rêku George. Pozosta³e le¿a³y ju¿ na stole.
-To nie jest niebieski tylko turkusowy, ty daltonisto! – oburzy³ siê Paul.
-Ty cioto, sam se id¼ i szukaj niebieskiego! – George po³o¿y³ talerz w z³ym kolorze na stole i uda³ siê w bli¿ej nieokre¶lonym kierunku w poszukiwaniu bli¿ej nieokre¶lonego zajêcia.
-Zaczyna siê… - westchn±³ Ringo obserwuj±cy ca³± scenê z bezpiecznej odleg³o¶ci. -Pokój! – zaapelowa³.
-W pokoju bêdziesz siedzia³ przy takiej ³adnej pogodzie? – spyta³ nie rozumiej±cy aluzji McCartney.
-Ziemia do Paula! – Starr pomacha³ mu rêk± przed oczami chc±c sprawdziæ stan i poczytalno¶æ przyjaciela. -Mo¿emy przestaæ siê k³óciæ i zacz±æ je¶æ?
***
-Ja padam. – sapn±³ zmêczony do granic mo¿liwo¶ci Ringo od³o¿ywszy do pó³ki ostatni umyty talerz.
-Ja padam bardziej. – licytowa³ siê rozparty w fotelu równie wyczerpany Lennon.
-A on ju¿ pad³. – George zwijaj±cy siê z przejedzenia na pod³odze wskaza³ palcem McCartneya le¿±cego na sofie.
-Niech towarzysz Beria tak szyi nie wyci±ga, bo mu j± w koñcu razem z g³ow± odetnê… - mrukn±³ przez sen gnie¿d¿±c siê na niewielkiej kanapie w pozycjach, których nie powstydzi³by siê nawet cz³owiek-guma. Lennon spojrza³ na przyjaciela zainteresowany jego stanem.
-Znowu mu siê ¶ni, ¿e jest Stalinem. – za¶mia³ siê George i sam ziewn±³ zmêczony ca³odniow± zabaw±. W tym momencie Paul zachrapa³ dosyæ g³o¶no, po czym wci±¿ ca³kowicie pogr±¿ony we ¶nie wypali³:
-Adolf, we¼ nie pierdol, ¿e wygrasz wojnê.
Nawet Lennon by³ zbyt zmêczony i zbyt na¿arty ¿eby siê z niego ¶miaæ. Julian ju¿ od pó³ godziny drzema³ smacznie ob³o¿ony poduszkami na dywanie. John ziewn±³ i postanowi³ pój¶æ w jego ¶lady.
Brak mi s³ow, zeby to opisaæ. Po prostu swietne! I domagam sie wiecej!
No a¿ nie wiem co napisaæ. Jak zwykle. Jako¶ najbardziej rozbawi³ mnie Paul ¶pi±cy na kanapie
¦wietne. Jak zwykle
I to jest chyba pierwszy raz, kiedy Paul przeklina.
Niestety nie ostatni :/
Mam s³abo¶æ do opowiadañ, w których John jest dobrym tatusiem, ehh...
A Ty masz s³abo¶æ do Stalina. Nie wiem sk±d Ci siê to wziê³o, ale to dziwne.
Mam s³abo¶æ do opowiadañ, w których John jest dobrym tatusiem, ehh...
A Ty masz s³abo¶æ do Stalina. Nie wiem sk±d Ci siê to wziê³o, ale to dziwne. Którego¶ dnia stwierdzi³am, ¿e to najprzystojniejszy komunista. I tak mi ju¿ zosta³o.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pljaciekrece.xlx.pl